Rzeźby nie są do oglądania jak obrazy. Trzeba je obejść z każdej strony, zobaczyć je w różnym świetle. Dotknąć i poczuć, toczące się w nich życie. Nie można ich zamknąć w domu ani w muzeum, gdyż przynależą do świata zewnętrznego. Tam muszą być, aby żyć” – te słowa Barbary Hepworth, nie tylko oddają kwintesencję tego, czym jest rzeźba, ale definiują w sposób doskonały ideę takich miejsc jak Hakone Open-Air Museum w Japonii czy Yorkshire Sculpture Park w Wielkiej Brytanii. W obu tych miejscach jej prace wkomponowane są w otaczający krajobraz, który choć tak różny od siebie, wydobywa z nich, ich pierwotne przesłanie. Ale nie tylko to. Wystawione na działanie tych samych czynników zewnętrznych, co tworzące park rośliny i drzewa, stają się one niejako jednymi z nich. O ich wyjątkowości stanowi jedynie fakt, że zdają się prowadzić tam, swoje własne, niezależne życie, odsłaniając je jedynie tym, którym zechcą.

Muzeum rzeźby na otwartej przestrzeni w Hakone powstało pod koniec lat 60-tych i było pierwszą placówką tego typu w Japonii. W tamtych czasach nie było w kraju Kwitnącej Wiśni muzeum, które w całości poświęcone było rzeźbie. Obecnie kolekcja w Hakone, to ponad 1200 eksponatów, w tym 120 rzeźb, takich artystów jak Barbara Hepworth, Niki de Saint Phalle, Joan Miró, Isamu Noguchi, François-Xavier/Claude Lalanne, Émile-Antoine Bourdelle, Fernand Léger, Antony Gormley, Bukichi Inoue, Auguste Rodin, Susumu Shingu czy Takamichi Ito. Jego założyciele wiedzieli jednak, że wyeksponowanie rzeźb w tradycyjnych strukturach muzealnych byłoby tylko połowicznym rozwiązaniem. Aby w pełni pokazać ich przeslanie należy zwrócić je tam, skąd „pochodzą”, czyli do ich naturalnych przestrzeni. Żadna rzeźba nie zrodziła się bowiem „wewnątrz”, każdej początek znajduje się „na zewnątrz”, w świecie, który możemy intepretować jako swoistego rodzaju kolekcję, wzajemnie na siebie oddziaływujących rzeźb. Dotyczy to zarówno środowiska naturalnego, jak również architektury.

Park rzeźb w Hakone, Japonia. Fot. D.Wojciechowska

Dla wielu artystów, krajobraz i tworzące go naturalne materiały, takie jak kamień, woda czy rośliny były inspiracją do odtworzenia ich poprzez nadanie im nowych, często abstrakcyjnych form.

“Rzeźba jest sztuką plenerową. Światło dzienne, światło słoneczne, jest dla niej niezbędne, a dla mnie jej najlepszą oprawą, gdzie dopełnieniem jest natura” – tak powie Henry Moore, kolejny wielki brytyjski rzeźbiarz, którego prace można również zobaczyć w Hakone.

Obserwacja natury, a zwłaszcza jej wewnętrznej dynamiki jest nieodłączną częścią życia artysty. Pozwala mu na sformatowanie idei w sposób, w jaki tylko natura jest w stanie dokonać, a następnie przekuć ją w uniwersalny przekaz, zrozumiały dla ludzi pochodzących z różnych kultur, ale podobnych środowisk. Najdoskonalszą formą rzeźb jest tzw. „sztuka ziemi”, która nie tylko stworzona jest z naturalnych materii, ale wręcz sama jest naturą i podlega tym samym procesom destrukcji co ona. W latach 70. Rosalind E. Krauss, nazwała ją „rozszerzonym polem” rzeźby, wielkim renesansem sztuki, gdzie cała nasza planeta jest pojmowana jako podłoże do sztuki.

Henry Moore, „Reclining Figure:Arch Leg”, Hakone, Japonia. Fot. D.Wojciechowska

Dla wspominanej wcześniej Barbary Hepworth rzeźba była „trójwymiarową projekcją pierwotnych uczuć takich jak dotyk, tekstura, rozmiar, skala, twardość, gorąc, przywołanie czy przymus, aby poruszyć, żyć i kochać”.  Nie jest więc ona statycznym eksponatem postawionym na piedestale, ale formą wręcz żywą i odczuwającą. Lata 60., kiedy powstaje muzeum w Hakone to czas tzw. sztuki minimalistycznej, która była czystą, pozbawiona wszelkiego brudu i przemocy formą. Stanowiła odzwierciedlenie nowej rzeczywistości pozbawionej cech indywidualizmu. Była odbiciem świata pełnego nowych technologii. Prace te często były – białe, nieskazitelnie czyste, przestronne i anonimowe. Powierzchnia minimalistycznych rzeźb była gładka, pozbawiona jakichkolwiek wybrzuszeń, które mogłyby zniszczyć jej idealny, „czysty” kształt. Nie było w niej miejsca na żaden zewnętrzny gest, który został spłaszczony i wygładzony tak, że stał się on gestem wewnętrznym, istniejącym w środku rzeźby, a więc niewidoczny dla oczu. Jest to zaprzeczenie klasycznego założenia rzeźby, która pełna była zazwyczaj gestykulacji, a następnie stawiana na piedestale, aby górować nad tymi, którzy ją podziwiają. Rzeźba minimalistyczna stoi na tym samym poziomie, co patrzący na nią człowiek. Po raz pierwszy mogą sobie spojrzeć w oczy.

Barbara Hepworth, „Two Figures”, Hakone, Japonia. Fot. D.Wojciechowska

Odwiedzający park w Hakone mają wyjątkową okazję, aby doświadczyć koegzystencji między naturą, rzeźbą, a nimi samymi. Czegoś, co pozostaje niedostępne dla zwiedzających klasyczne przestrzenie muzealne. Jedną z ważniejszych rzeźb w tym parku jest z pewnością praca Isamu Noguchi „Octetra” (1968). On również uważał, że miejsce rzeźb jest pomiędzy ludźmi. Pośród ich codzienności. Do ich budowy wykorzystywał więc naturalne budulce, takie jak kamień, drewno, czy tradycyjny japoński papier wierząc, że tylko za ich pośrednictwem człowiek może doznać pojednania z sobą samym, z otaczającym go światem. Wykorzystywał też budulec natywny dla danego kraju czy miejsca, w którym tworzył, choć to kamień uważał za najdoskonalsze tworzywo – „kiedy jestem w otoczeniu kamieni słyszę ich wewnętrzny głos, który żyje w harmonii z moim własnym” – mówił. Rzeźby Noguchiego były, o czym warto pamiętać, zawsze powiązane z ludźmi i ze społecznością, dla której zostały stworzone. Mimo, że były abstrakcyjne w swojej formie, to jednak nawiązywały do konkretnych wydarzeń ze świata, do ludzkiego ciała czy też zachowań, jakie zachodzą między ludźmi.

Amaldo Pomodoro, „Sphere Within a Sphere”, Hakone, Japonia. Fot. D.Wojciechowska

Rzeźby, czego przykładem jest praca Takamichi Ito „Sixteen Turning Sticks”, 1969, mogą się także poruszać. Szesnaście drążków, z których każdy wygięty jest wokół własnej osi, cztery razy poruszają się jednocześnie w harmonijnie doskonały sposób. Ich czysta, idealnie gładka powierzchnia odbija promienie słoneczne z taką samą precyzją z jaką odbija zmrok, chmury i gwiazdy. Każdy, kto stanie naprzeciw niej i utkwi w niej wzrok, doświadczy swoistego rodzaju braku poczucia kontroli nad czasem i przestrzenią. Doświadczy niejako wejścia w ruch rzeźby przy jednoczesnym wejściu niej samej w niego. Tradycyjnie rzeźba była utożsamiana z obiektem nieruchomym, ale wraz z nadejściem 20 wieku, idea, aby wprawić ją w ruch zaczęła przybierać konkretne formy. Wspominana praca Takamichi Ito powstała w latach 60., kiedy Europa stała się miejscem narodzin nowego typu sztuki – rzeźby kinetycznej.

Takamichi Ito, „Sixteen Turning Sticks”, Hakone, Japonia. Fot. D.Wojciechowska

Sam artysta przyznaje, że punktem zwrotnym w jego karierze było spotkanie z twórczością Alexandra Caldera. Od tego momentu zrodziło się w nim pragnienie, aby wprowadzić sztukę w ruch. Jego wrażliwość na krajobraz i na zachodzące w nim zmiany pod wpływem pór roku, ma swoje korzenie w miejscu, w którym dorastał – w Sapporo. – „Hokkaido, zmienia się dynamicznie wraz z porami roku, zwłaszcza zimą, kiedy jest pokryte bielą, a różne efekty świetlne i ruchowe stymulują moje zmysły. Bezkresne krajobrazy i śnieg padający bezgłośnie przez wiele dni są częścią otaczającej mnie codzienności. Światło z latarni ulicznych rozświetlające stosy śniegu i ciągnące się po nich światła „wypływające” z okien domów, niosą za sobą niekończące się historie. Podobnie jak w malarstwie tuszem, utrata koloru została zastąpiona „formą” i „powietrzem”. Wydaje mi się, że natura, nagromadziła się w mojej wrażliwości” – powiedział artysta w jednym z wywiadów.

Kenneth Armitage, „Both Arms”, Hakone, Japonia. Fot. D.Wojciechowska

Hakone, to także doświadczenie mocy światła, o którym J.M. W Turner mówił, iż „słońce jest bogiem”. Dla artystów rzeźbiarzy, zwłaszcza tych tworzących w harmonii z naturą, obecność i zmienność światła w rzeźbie jest fundamentalna. Inaczej wyglądają obiekty w pełni oświetlone, inaczej, kiedy spadają na nie jedynie fragmenty światła, które zdołały przedostać się przez chmury, a jeszcze inaczej, kiedy pogrążone są w mroku. Każdy brak światła czy jego nadmiar tworzy rzeźbę niejako od nowa. Nadają jej nie tylko inny kształt, ale także zmienia jej temperaturę. To jest ta gorącość i zimno, o której mówiła Hepworth. Niemożliwa dla doświadczenia tego w muzeum. Jednie w miejscach, takich jak Hakone, możemy zobaczyć zmiany, jakie zachodzą w materiale rzeźby wraz z jej wrażliwością na działanie czynników naturalnych. Jesteśmy więc świadkami nieustannego przeformatowania się rzeźb, kiedy za sprawą deszczu, nocy czy śniegu, nabierają nowych kształtów, barw i temperatur, a ich zewnętrzna powłoka staje się nośnikiem ulotnych chwil, spływających na nie pod postacią spadających liści i kropli deszczu…

Niki de Saint Phalle, „Miss Black Power”, Hakone, Japonia. Fot. D.Wojciechowska

Rzeźby oglądane w muzeach są takie same o każdej porze dnia i roku. Nie ma znaczenia czy patrzymy na nie w słoneczny wiosenny dzień, czy też pochmurne jesienne popołudnie. W sztucznym świetle, umieszczone w sterylnych ścianach i ustawione obok obcych sobie obiektów wyglądają jak zamknięte w klatce egzotyczne ptaki, którym zabroniono latać. W miejscach takich jak Hakone, które za każdym razem wygląda inaczej, głownie za sprawą naturalnego światła, widzimy rzeźby żyjące, a nie martwe. Ukazujące przed nami całą swoją wielkość i całą swoją kruchość.

Hakone, Muzeum rzeźby (Hakone Open-Air Museum), Japonia 2024

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj