W twórczości Jerzego Kaliny spełnia się jedna z prastarych zasad, którą ostatecznie zdefiniował Herbert Read, ostatni modernista, największy z krytyków sztuki. Bo uczciwie i wygodnie jest patrzeć na dzieło artystyczne z pozycji, gdzie nie wszystko da się pogodzić, ale za to jest bogato wyposażony Instagram i presja lajków do ich pełnego prawa o samostanowieniu racji nadrzędnych w odbiorze sztuki. W natłoku taniej brzydoty, publiczność bije brawo, rządzi banalna ładność i bukiet nomenklatur na rafach wstecznictwa. Obraz sztuki rysuje się kiepsko w przekazie medialnym.
Ale mamy do czynienia z Jerzym Kaliną, przypadkiem wybitnym, obecnym w polskiej sztuce współczesnej od kilku dekad, a z drugiej strony Herbert Read pyta: „jak inaczej ćwiczyć i rozwijać sprawność estetyczną, jeśli nie poprzez obcowanie z nią, bez żadnego porównania, metodą najbardziej obiektywną”.
Read mówi, że trzeba wychowywać. Kalina to spełnia, choć przecież wie, że humanista musi, albo powinien, posiadać pewną kulturę ogólną. Ale czy rzeczywiście posiada?
Ta uwaga na wstępie dotyczy współczesnego odbiorcy, często pochodzącego ze środowisk, a szerzej pokolenia, które pozbawione zostało w podstawowej edukacji, wrażliwości na zagadnienia tożsamości i estetyki. Kiedyś humanista zdawał egzamin szkolny z filozofii, łaciny, na ogół miał potężną wiedzę z kultury klasycznej, a nawet z muzyki.
Jerzy Kalina to nie tylko weteran w sztuce, bo przecież nauczył się obcować z Le Corbusierem, Jannisem Kounellisem, Paulem Klee, nieobcy mu Walter de Maria i Joseph Beuys. Ale to tylko żywe otoczenie, w którym on wyrastał, dojrzewał i dochodził do swoich prawd. Kalina jest też obserwatorem, filozofem i nauczycielem. Ma przekonanie, że narodził się do mówienia prawdy, poprzez swój sposób widzenia świata. Oczywiście też poprzez narzędzia, które stosuje.
Herbert Read mówi o prawdzie w sposób bardziej łaskawy. Że trzeba pofolgować uczuciom, a następnie być wdzięcznym artyście za to, że dostarczył nam takich wrażeń. O ile oczywiście umiemy artystę odczytać, ale ten brytyjski krytyk zakładał, że na wystawy chodzą ludzie wykształceni.
Przypadek Kaliny to długowieczność w estetyce sztuki najnowszej. W przeciwieństwie do afirmatywnego widzenia pop kultury konsumpcyjnej, jego twórczość ukazuje negatywny stosunek do płaskiego mechanizmu dobrobytu i sytości, kieruje w obszary intelektu, tożsamości i zagadnień o znaczeniu symbolicznym. Z jednej strony jest/był kontestatorem, a z drugiej rozbudził gwałtowne dyskusje na temat „prawdy” jako przesłaniu artysty-buntownika, nienasyconego w formie, typie, a nawet gatunku.
Jerzy Kalina to długa historia i nie da się jej odseparować od każdego jego kroku. Albowiem podąża zawsze w swoim kierunku, lecz ciągnie za sobą bagaż, w którym pomieszał herezje i tradycję humanistyczną, wierny swojej idei fuzji środków wyrazu, począwszy od filmu, teatru, rzeźby i environnement, wreszcie neodadaistycznej potrzeby kanibalizowania przedmiotu. A zatem, z jednej strony surowy, minimalistyczny, a z drugiej nasycony głęboką symboliką, która wręcz nakazuje je odczytywać tak, jakbyśmy czytali księgę rodzaju. Kalina proponuje element plastyczny, który mógłby wyłącznie oznaczać jego samego.
To jest pamięć.
Gdyby przywołać łańcuch nazwisk, których dominantą jest pamięć, to Kalina byłby pierwszym. Mówi o tym wprost, a niekoniecznie poprzez wspomnienie, czy aluzyjną grę przestrzeni. W sztuce takie rzeczy zdarzały się wielokrotnie, ale umiejętność Kaliny do wchodzenia z zewnętrzny świat, w świadectwa istnienia, przekazu lingwistycznego, meta-języka, gdzie paragrafy sztuki, jak u Herberta Reada, układają się w syntetyczną wizję polskiego krajobrazu.
No tak. Polskiego. Bo Kalina jest tu i teraz.
Nazywa się Jerzy Kalina – Daniłowski. Jak jego przodek, powstaniec.
Na upamiętnienie 160 rocznicy Powstania Styczniowego, zrealizował projekt, o którym można śmiało powiedzieć, że jest kwintesencją wszystkich naszych smutków, emocji, ale i pełną definicją instalacji, koncepcji konceptualnej sztuki, w której obiekt zawiera kartkę z tej podróży.
Mamy oto układ czarnych taboretów, na których stanęły miednice z zamrożonymi wizerunkami bohaterów powstania. Zamrożenie to lodowata woda, która przykrywa fotografie powstańcze. To nie jest dzieło plastyczne, które wygląda jak przedmiot materialny. To apokryf w szerszym znaczeniu, dzieło wymowne, którego środki, język kształtów i kolorów nie daje nam schronienia, bo człowiek Kaliny ma wątłą skorupę tragedii bytowania.
To jest podróż w czasie, przestrzeni. Droga.
Polacy wiedzą jaka to droga. To zesłanie.
Mróz i lód okalają twarze bohaterów. Car Aleksander II powiedział: żadnych marzeń.
To jest indywidualny i zbiorowy los Polaków. Jakże wymowne to dzieło w tej uporczywej historii Kaliny.
Byłoby truizmem teraz powiedzieć, że neodadaizm to jedna i czysta metafora. Że nieważność materialna stanowi, że jest to dzieło niezwyczajne, ponadczasowe choć kruche. Nie można przecież oddzielić twórcy i jego warsztatu od tego konkretnego dzieła.
Jest emocjonalne do bólu. Ale emocje nie powinny ograniczać widzenia formy. Kalina wybrał doskonałą. Przemówił wszystkim: ekspresją, obliczem umownym, zbiorowym milczeniem.
Jerzy Kalina, ostatni powstaniec.
Żadnych marzeń, instalacja na dziedzińcu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, 2023