Raz na dziesięć lat, Tate Britain zmienia stałą ekspozycję. Za każdym razem, kiedy do tego dochodzi, galeria musi nie tylko zmierzyć się z wyzwaniem czasów, ale także odpowiedzieć na społeczne oczekiwania, pozostając przy tym jednocześnie niezależnym głosem w debacie o miejscu sztuki w przestrzeni publicznej. Muzeum wszak, nie jest tylko budynkiem do ekspozycji cennych przedmiotów, ale miejscem, w którym kształtuje się pamięć i tożsamość narodu.
Muzeum jest swoistego rodzaju interlokutorem pomiędzy artystą, a publicznością. Ich stałe ekspozycje pełnią więc podwójną rolę: z jednej strony są osobistą deklaracją przekonań kuratorów, a z drugiej, reprezentują wartości, które wyznaje stojąca za nimi instytucja. To z nimi bowiem w pierwszej kolejności, zmierzają się odwiedzający. To na ich podstawie kształtują oni opinię nie tylko o samej galerii, ale także o sztuce jako zjawisku osadzonym w konkretnej rzeczywistości i mającej wpływ na sposób w jaki postrzegają samym siebie. Kolekcje muzealne, zwłaszcza w miejscach takiej rangi jak Tate Britain, nie mogą więc tylko biernie egzystować, ale powinny także aktywnie kształtować gust estetyczny odwiedzających, edukować ich, zachęcać do dalszych poszukiwań prowadzonych poza jej murami, a także zmieniać obiekty, w taki sposób, aby były one zgodne z duchem czasu.
W odświeżonej stałej ekpozycji Tate Britain pojawiło się więc ponad 800 nowych obrazów autorstwa 350 wybitnych malarzy. Są wśród nich zarówno kobiety jak i mężczyźni. Wszyscy, reprezentują przekrój współczesnego, brytyjskiego społeczeństwa, w którym dziedzictwo imperialne nadal jest bardzo widoczne. Są wśród nich przedstawiciele każdej klasy i każdego wyznania. To co jest również znamienne to, że po raz pierwszy dodano tak dużą liczbę obrazów namalowanych przez kobiety. Ich nazwiska pojawiły się, nie tylko w dziale sztuki współczesnej, co byłoby raczej zrozumiałe, ale prawie każda epoka została o nie wzbogacona. W dziale z XVII malarstwem można podziwiać m.in portret autorstwa Joan Carlile, która uchodzi za pierwszą Angielkę zajmującą się malarstem olejnym zawodowo, natomiast w XVIII-wiecznej sekcji pokazano, nigdy nie wystawiane wcześniej akwarele Emily Sargent, siostry Johna Singer Sargenta. Jej prace pozostawały w ukryciu aż do 1998 roku, czyli ponad 60 lat od jej śmierci. To właśnie wtedy, zupełnie przez przypadek, jeden z członków jej rodziny odnalazł skrzynkę zawierającą ponad 400 akwarel tej artystki. Tate zakupiła je w 2021 roku. Jeśli chodzi o malarstwo współczesne, to połowa wystawionych artystów to kobiety. Są wśród nich takie nazwiska jak choćby: Bridget Riley, Nina Hamnett, Dora Carrington, Eileen Agar, Ithell Colquhoun, Grace Pailthorpe, czy bardziej współczesne nam: Tracey Emin, Kudzanai-Violet Hwami, czy Lydia Ourahmane.To nasączenie kolekcji kobiecymi nazwiskami jest odpowiedzią na zadawane od lat pytanie o miejsce kobiet w sztuce. Tate Britain w swojej przearanżowanej ekspozycji wskazuje, że kobiety były i są w sztuce obecne. Wystarczy tylko spojrzeć na ostatnich kilka lat, podczas których najważniejsze instytucje kulturalne Wielkiej Brytanii aktywnie promowały kobiety – artystki. W 2022 roku, w londyńskim Barbicanie można było oglądać dwie wyśmienite wystawy. Pierwsza pokazywała prace ikony feminizmu Carolee Schneemann, druga była okazją do zapoznania się z działanością artystycznej artystki irańskiego pochodzenia Soheili Sokhanvari. Dwa tygodnie temu zakończyła się gigantyczna retrospektywa Alice Neel w Barbican. Galeria po raz kolejny udowodniła, że wielkie talenty nigdy nie są zapominane. Barbican nie jest jednak jedyną galerią, która pokazuje prace kobiet. W zeszłym roku, w Hepworth Wakefield można było podziwiać pierwszą w Wielkiej Brytanii retrospektywę Sheili Hicks – amerykańskiej malarki, jak również wystawę indywidualną czarnoskórej Brytyki – Jadé Fadojutimi. W kultowej galerii Serpentine wystawę miała rzeźbiarka Barbara Chase-Riboud oraz malarka sudańskiego pochodzenia Kamala Ibrahim Ishag. W marcu prace Mariny Abramović pokazała Modern Art Oxford, a Royal Academy of Arts zorganizuje jej kolejną wystawę we wrześniu. Amerykanka Howardena Pindell oraz Austriaczka Lucie Rie – obie miały swoje wystawy w Kettle’s Yard w Cambridge. Tate Modern i Tate Britain wielokrotnie udowodniły, że sztuka nie ma płci. Pokazywana jest w nich murach dobra sztuka, bez względu na to, kto ją stworzył. Lynette Yiadom-Boakye, Lubaina Himid, Cornelia Parker, Yayoi Kusama, Maria Bartuszova, Magdalena Abakanowicz, Cecilia Vicuña, Hilma af Klint – to tylka kilka nazwisk, które zarówno Tate Modern jak i Tate Britain pokazywała w swoich przestrzeniach. Berthe Morisot – można obecnie oglądać w Dulwich Picture Gallery, Gwen Jones w Pallant House Gallery, a Lindsey Mendick w Yorkshire Sculpture Park. Przed nami jeszcze wystawa Pauli Rego w National Gallery, Sarah Lucas w Tate Britain oraz zbiorcza wystawa „Women In Revolt!” w Tate Modern pokazująca ponad 100 prac Brytyjek tworzących między 1970, a 1990.
Dziesięć lat wydaje się być bardzo krótkim okresem, zwłaszcza jeśli patrzymy na nie z perspektywy historii sztuki. Jednak ostatnia dekada pełna była wydarzeń, których echo widzimy w odświeżonej ekspozycji Tate Britain. „Black Live Matter”, ruch #MeToo czy w końcu pandemia COVID-19 dały artystom nowe pole do eksploatacji i tym samym postawiły galerie przed nowymi wyzwaniami. Pięć lat temu, amerykańska artystka Dana Schutz zaprezentowała podczas Whitney Biennal w Nowym Yorku swoją prace zatytułowaną „Open Casket”. Przedstawiała ona portret zamordowanego w 1955 roku czarnoskórego nastolatka Emmetta Tila leżącego w otwartej trumnie. W jego zniekształconej twarzy widzimy echo portretów Francisa Bacona, którego „przemieszczone” i „ rozmazane” w ruchu rysy twarzy zdają się wnikać w głębie ludzkiej psyche i wydobywać z niej ukrytą prawdę. Są hołdem złożonym humanizmowi. Niestety obraz Schutz spotkał się z ostrą krytyką. Zamiast refleksji nad tematem niezawinionej śmierci, wywołał on falę oburzenia i to głównie wśród czarnoskórej społeczności, która oskarżyła artystkę o czerpanie profitów z ich nieszczęścia. Pierwsza zaprotestowała Afro -Amerykanka Parker Bright. Stanęła przed obrazem odsłaniając jednocześnie t-shirt z napisem „Black Death Spectacle”. Nie jestem pewna czy referowała do pracy Dany czy też do własnego performensu. W ślad za tym wydarzeniem posypały się żądania, nie tylko usunięcia obrazu z wystawy, ale przede wszystkim jego zniszczenia. W prasie pojawiły się pytania, jak galeria powinna zareagować? Czy sztuka powinna zawsze być łatwa i miła w odbiorze, niczym ciastko z nutellą? Co stało się z jej prawem do prowokowania i zadawania niewygodnych pytań? Czy w dobie wolności słowa i wszechobecnej tolerancji na nic nie ma już miejsca?
Wśrod nowej kolekcji Tate Britain nie znajdziemy żadnych prowakcyjnych czy trudnych w odbiorze prac. Johnatan Jones, krytyk sztuki piszący dla The Guardian, zarzucił jej, że z miejsca, którego znakiem rozpoznawczym było przez stulecia wszystkiego co nowe, ekscytujące i intelektualnie niebezpieczne, stała się teraz poprawnym politycznie nudziarzem, którego nikt nie chce odwiedzać.
Ostatnia dekada to także czas dekolonializacji muzeów. Mimo trwającej na ten temat od wielu lat debaty, nie zdołano jednomyślnie zdefiniować na czym ma ona polegać. The Washington Post definiują ją jako „proces, który podejmują instytucje w celu rozszerzenia swoich perspektyw tak, aby wyjść poza dominującą sektor kultury grupę, tworzoną przez białych kolonizatorów”. Na ile jednak to rozszerzenie perpektywy jest jednoznaczne z pisaniem historii na nowo? Granica jest płynna i delikatna. Łatwo wpaść w pułapkę wykluczenia na tle rasowym czy płciowym i dojść do absurdalnych wniosków, które zamiast pojednania przyniosą kolejnny rozłam.
Większość współczesnych muzeów, w tym Tate Britain podejmuje aktywne kroki w celu dostosowania swoich ekspozycji w taki sposób, aby odzwierciedlały one różnorodność narodową i etniczną społeczeństw, które reprezentują. Nie jest tajemnicą, że znaczna liczba muzealnych kolekcji ma korzenie w kolonialiźmie. Ich obecność w muzeach zawdzięczamy głównie bogatym darczyńcom, którzy niejednokrotnie wzbogacili się na pracy niewolników. Sir Hans Sloane, irlandzki lekarz i kolekcjoner sztuki zbudował swoją gigantyczną kolekcję, która następnie zapoczątkowała British Museum, dzięki majątkowi zbitemu z plantacji swojej żony na Jamajce. Muzea stoją wiec przed dylematem: czy zdjąć niewygodne przedmioty i obrazy ze ścian? Czy może tylko usunąć nazwiska swoich fundatorów? A może wręcz odwrotnie. Zamiast pisać alternatywną historię, edukować o kontekście historycznym bez znajomości którego dochodzi się do niedorzecznych wniosków i decyzji. W 2020 roku tłum ciemnoskórych protestujących zdemolował stojący w centrum Bristolu pomnik Edwarda Colstona – siedemnastowiecznego filantropa i przedsiębiorcy związango z Royal African Company (RAC).
Z zarobionych na handlu tekstyliami pieniędzy, Colston fundował szkoły, szpitale i kościoły, za co Bristol wystawił mu pomnik i nazwał jego imieniem ulice, skwery oraz budynki użyteczności publicznej. 200 lat później, rzeźba filantropa została wrzucona, przez domagający się sprawiedliwości tłum, do rzeki. Na jego pustym cokole postawiono pomnik czarnoskórej kobiety o imieniu Jen Reid, która brała udział w „linczu”. Ma ona pięść wzniesioną ku niebu, w geście wyrażającym złość i pragnienie odwetu. Protestujący przedstawili w urzędzie miasta swoje oświadczenie tłumaczące motywy swoich działań – „Podczas, gdy historia nie powinna być zapomniana, ludzie którzy czerpali zyski z pracy niewolników nie zasługują, aby stawiać im pomniki. Powinny one być zarezerwowane dla tych, którzy wnoszą pozytywną zmianę i którzy walczą o pokój, równość oraz jednoczą społeczeństwa” – czytamy. W odpowiedzi, British Museum w swoim oświadczeniu wyraźnie podkreśliło, że nie ma żadnych dowodów na to, że Colston był bezpośrednio zaangażowany w handel niewolnikami. Był on jedynie, lub aż, przez 11 lat aktywnym członkiem RAC, która handlowała niewolnikami z Afryki.
Tate Britain w swojej przearanżowanej stałej ekspozycji postawiła raczej na edukację niż na ogołacenie swoich zasobnych zbiorów. Stąd też możemy nadal w jej murach podziwiać obrazy, których związek z niewolnictwem i kolonializmem jest niezaprzeczalny. To co muzeum jednak zmieniło, to spoób opisywania dzieł. Przy niektórych pracach pojawiają się dodatkowe informacje mające pomóc odbiorcy w lepszym zrozumieniu obrazu, na które patrzy. Dotyczą one głównie kontekstu historycznego. Wśród kilkudziesięciu obrazów, który zyskały dodatkowe wytłumaczenia są m.in : „An English Family At Tea” (1720) autorstwa Josepha Van Akena, „Man in Classical Dress” (1610) Marcusa Gheeraertsa II oraz „ Mrs Worrell as Hebe” (1775-8) Benjamina Westa. Pierwszy z nich został wzbogacony o następujące wyjaśnienie: „Herbata była gorzkim napojem słodzonym za pomocą cukru produkowanego w brytyjskich koloniach”, przy drugim natomiast wyjaśniono, że pozujący do obrazu model, prawdopodobnie Philip Herbert, zrobił fortunę na handlu z Virginia Company, która w ówczesnym czasie kolonizowana wschodnie wybrzeże Ameryki. Ostatni wymieniony obraz zyskał wyjaśnienie, iż majątek żony modela pochodzi z plantacji, na której używano siły roboczej afrykańskich niewolników.
Kolonializm to jednak nie jedyny trudny temat któremu Tate musiała stawić czoło. Przy obrazie brytyjskiego malarza Wyndhama Lewisa czytamy, że przez pewien czas popierał on ideologię Hitlera. Dla osób, które choć trochę znają historię Wielkiej Brytanii nie jest to zaskoczeniem. W latach 30. wiele wykształconych i dobrze urodzonych osób nie widziało niczego złego w rodzącym się hitleryźmie. To czego się obawiano, to komunizmu. Dzisiaj, z perspektywy czasu, fakt popierania reżimu Hitlera wydaje się być szokujący. Jednak rzeczywistość, w której przyszło żyć artyście była bardziej skomplikowana. Cała jego twórczość nacechowana jest przemocą i chaosem, w którym się ludzkość znalazła. W jego obrazach przegląda się, niczym w zwierciadle, czas napiętnowany rewolucją bolszewicką, stalinizmem, faszyzmem, okrucieństwem Hiszpańskiej Wojny Domowej, holokaustem, a także czasem narodzin nowego zagrożenia – ataku nuklearnego. Jego obrazy z pewnością nie należą do najłatwiejszych w odbiorze,ale nie można i powinno przechodzić obok nich obojętnie. Czy jednak to lakoniczne stwierdzenie, że popierał Hitlera, rzeczywiście wkłada obraz Lewisa w bardziej zrozumiały kontekst?
Problem dostępności sztuki i jej wyjście poza „uprzywilejowany krąg białej klasy średniej”, to kolejne wyzwanie z jakim przez ostatnią dekadę mierzą się światowe galerie, w tym Tate Britain. Przez lata zarzucano jej wykluczanie, mniej lub bardziej świadome, ciemnoskórych artystów reprezentujących różne grupy etniczne i narodowe. Ostatnie wydarzenia pokazują jednak, jak wiele się zmieniło w tej kwestii. Co raz częściej zarówno w jej murach, jak i innych wiodących galeriach pokazywane są prace artystów pochodzących z dawnych kolonii brytyjskich. Nie bez znaczenia jest również fakt, że twarzą Wielkiej Brytanii na zeszłorocznym Biennale Weneckim była Sonia Boyce – córka imigrantów z Gujany Brytyjskiej i Barbadosu, o której prace biją się teraz największe muzea na świecie. Boyce nie jest jednak wyjątkiem. Ruch czarnoskórych artystów w Wielkiej Brytanii zaczyna odgrywać coraz ważniejszą rolę w kształtowaniu tożsamości narodowej i tym samym jest coraz bardziej widoczny w przestrzeniach galeryjnych. Każdy kto interesuje się sztuką współczesną bez problemu jest w stanie wymienić minimum pięciu czarnoskórych artystów. Nazwiska takie jak: Frank Bowling (urodzony w Gujanie, a obecnie mieszkający w Londynie, pierwszy czarnoskóry członek Royal Academy of Arts), Chris Ofili, syn imigrantów z Nigerii, któremu Tate Britain niedawno zorganizowała retrospektywę, Lubaina Himid, o której prace zabiegają światowe galerie, Kudzanai-Violet Hwami, który w 2019 roku reprezentował Zimbabue na Biennale Weneckim, a obecnie mieszka i tworzy w Londynie, Lynette Yiadom-Boakye, która jako pierwsza czarnoskóra artystka miała wystawę indywidualną w Tate, są znane wszystkim i nie wymagają żadnego wyjaśnienia. Nowa ekspozycja Tate nie mogła ich ominąć. Widzimy na niej m.in pracę wspomnianego już Kudzanai-Violet Hwami – londyńskiego artysty pochodzenia zimbabuańskiego, którego ekspresyjny kolaż „Expiation” (2021) w bezpośredni sposób nawiązuje do kwestii związanych z identyfikacją społeczną oraz relacjami zachodzącymi między strefą fizyczną, a duchową. Jest oczywiście także wspomniana Lynette Yiadom-Boakye ze swoim portretem zatytułowanym Razorbill (2020), który mimo, że przedstawia fikcyjną postać jest pełen rzeczywistej dynamiki oraz obraz Lubainy Himid, zatytułowany H.M.S. Calcutta (2021) nawiązujący do XIX wiecznej pracy Jamesa Tissota pod tym samym tytułem. Oba obrazy przedstawiają dokładnie tę samą scenę. To co ich różni, to kolor skóry portretowanych osób. Patrząc na liczbę prac ciemnoskórych artystów nie sposób nie przywołać słów Laudette Johnson, która odegrała kluczową rolę w latach 80. kiedy powstawał Black Art Movement w Wielkiej Brytanii: „Będąc młodą artystką, nie było moją aspiracją, aby moje obrazy znalazły się na ścianach Tate. Nie potrafiłabym sobie, nawet tego wyobrazić”. Dzisiaj, Tate w swojej odświeżonej kolekcji pokazuje jeden z jej obrazów: Figure in Raw Umber (2018). – „Mam nadzieję, że to zachęci do szerszej rozmowy na temat brytyjskiej historii sztuki oraz interreakcji jakie zachodzą między pracami pokazywanymi w przestrzeniach Tate” – dodała. Czy tak się stanie? Na to pytanie mogą odpowiedzieć tylko ci, którzy zmierzą się z nową ekspozycją w Tate Britain.
Tate Britain, Londyn, nowa kolekcja, 2023