Sztuka feministyczna stwarza problemy. Zwłaszcza tym, którzy jej wartość mierzą długością penisa. Sztuka zbuntowanych kobiet nie tylko bowiem kwestionuje zastany porządek, ale przede wszystkim tworzy nowy układ sił przeciwstawiający się akademickim, religijnym czy filozoficznym podziałom sprowadzającym kobiety do obywateli drugiej kategorii. Najnowsza wystawa „Women in Revolt” w Tate Britain jest hołdem złożonym ruchom feministycznym, które w latach 1970-1990, nie tylko zmieniły życie kobiet w Wielkiej Brytanii, ale także stworzyły nowy ruch zwany „sztuką feministyczną”.
Sztuka feministyczna nie jest tożsama ze sztuką tworzoną przez kobiety i powinna być rozumiana jako odrębny nurt w historii. Lee Bontecou – amerykańska rzeźbiarka, której prace wystawiała słynna galeria Leo Castelli, obok takich postaci jak Cy Twombly, Frank Stella czy Robert Rauschenberg, zdecydowanie odcinała się od interpretowania jej prac przez krytyków jako „feministyczne”. I tak samo stanowczo reagowały Helen Frankenthaler, Joan Mitchell, Elaine de Kooning, Georgia O’Keeffe czy Louise Bourgeois. Dla tej ostatniej, feminizm nie był wystarczająco mocnym tematem, aby oprzeć na nim swoją twórczość. Jej prace, a zwłaszcza „The Destruction of the Father” są raczej odpowiedzią na traumę z dzieciństwa niż feministycznym manifestem. Co prawda niektórzy krytycy doszukują się w jej „szydełkowych” pracach buntu skierowanego w stronę kobiecego warsztatu, kojarzonego bardzo często z tkactwem czy haftowaniem, jednak taka interpretacja nie jest niczym innym jak spłycaniem filozofii Bourgeois i sprowadzeniem jej do jednego wymiaru.
Podczas gdy kobiety artystki tworzyły i tworzą sztukę dla samej jej formy, feministki wykorzystywały ją jako narzędzie do wprowadzenia zmian na poziomie legislacyjnym. Były głosem kobiet, które chciały dokonać w społeczeństwie konkretnych zmian. Chciały równouprawnienia zarówno na polu prawnym jak i socjologicznym. Domagały się sprawiedliwego wynagrodzenia, prawa do decydowana o sobie i o swoim ciele. Jednym słowem do prawa podążania własną drogą, a nie tą, wyznaczoną im przez mężczyzn. To również dotyczyło sztuki.
Artystki feministki nie chciały tylko komentować tego, co działo się wokół nich, chciały, aby sztuka była rodzajem manifestu, który pociągnie za sobą konkretne zmiany. Ich twórczość była w pewien sposób bardzo prosta, wręcz naiwna. Ale ta bezpośredność stała się ich siłą. Kiedy Marianne Elliott-Said wzięła do ręki wycinki z komiksów, kredki, pastę do zębów, tabletki antykoncepcyjne oraz prezerwatywę, a następnie stworzyła z nich kolaż obrazujący świat nastolatków, to zbędny był do tego jakikolwiek komentarz. Te kilka przedmiotów mówiło bowiem wszystko o odkrywaniu cielesności, lęku przed ciążą i transformacji z dzieciństwa do świata dorosłych, którego doświadcza każda nastolatka.
We wczesnych latach 70 kobiety były niczym wielofunkcyjne maszyny do gotowania, rodzenia dzieci i zaspakajania seksualnych pragnień mężczyzn. Od czasu do czasu były także ich ozdobą, elementem dopełniającym obraz faceta/męża doskonałego. W świetle obowiązującego prawa, kobiety były całkowicie zależne od swoich mężów. Nie istniał wtedy seks za obopólną zgodą. Współżycie było wtedy, kiedy mąż miał na nie ochotę. Takie patologiczne zachowanie było jednak zgodne z obowiązującym wówczas obyczajem. Nie istniały wtedy organizacje zapewniające schronienie kobietom uciekającym od przemocy domowej czy ofiarom gwałtu. Nie było grup wsparcia ani pomocy ze strony kościoła, który wręcz przeciwnie, wpychał kobiety w ramiona mężów alkoholików, wmawiając im, że cierpienie w imię Chrystusa jest wpisane w każde małżeństwo.
Sytuacja transpłciowych kobiet była wtedy jeszcze gorsza. Co prawda zaczynały być dostrzegane, ale kontrowersyjny proces z 1970 roku, stwierdzający, że płeć biologiczna nie może podlegać zmianie, spowodował, iż jego skutki odbijały się na życiu osób transpłciowych jeszcze przez kilka następnych pokoleń. Słowa Simone de Beauvoir – „Nikt nie rodzi się kobietą, lecz się nią staje” musiały zaczekać aż do 2005 roku, aby w końcu, ktoś je usłyszał i uczynił prawem.
W 1970 roku ponad 500 kobiet uczestniczyło w pierwszej serii konferencji poświęconych wyzwoleniu kobiet. Sally Alexander, jedna z organizatorek powiedziała w jednym z wywiadów, że był to początek spontanicznego ruchu, którego impuls i zapotrzebowanie siegnęło znacznie dalej niż estymowanych dwadzieścia tysięcy aktywistek. Wiele z nich było członkiniami takich organizacji jak Gay Liberation Front (1970-73) czy Black Women’s Group (1973-85). Razem stworzyły tzw. „drugą falę” protestsów feministycznych. Pierwszą wzbudziły 50 lat wcześniej sufrażystki.
Feministki wierzyły, że problemy kobiet były jednocześnie problemami politycznymi spowodowanymi przez nierówność. Ich rozwiązanie jest możliwe jedynie przez dokonanie drastycznych zmian w społeczeństwie.
Pokolenie powojennych kobiet – feministek miało więc tylko jedno słowo na ustach: furia! Manifestowały je poprzez marsze, manifesty, a także poprzez sztukę. To właśne wtedy powstał Kobiecy Ruch Wyzwolenia (Women’s Liberation Movement), który był inspiracją dla wielu artystek, które dążyły do stworzenie nowego rodzaju sztuki, która byłaby politycznie zaangażowana, a jednocześnie innowacyjna w formie. W sztuce zaczynają więc dominować „Wielkie Boginie” oraz zadziorne kobiety pokonujących męskich przeciwników. Niektóre artystki uważały jednak, że malarstwo jako forma artystyczna ma wydźwięk patriarchalny i należy ją porzucić na rzecz sztuki konceptualnej, performance, instalacji, video czy fotografii.
W 1977 roku piosenkarka Gina Birch krzyczy przez trzy pełne minuty i nagrywa na taśmę. Wbrew pozorom jest to ogromny wysiłek. Nie tylko fizyczny, ale i emocjonalny. Zwłaszcza dla artystki pokroju Birch, która była introwertywna. Gina krzyczy nie tylko w swoim imieniu, ale w imieniu setek tysięcy „społecznie niemych kobiet”. Jest jedną z feminstycznych artystek, które utorowały wielu kobietom drogę ku wolości. Kiedy dzisiaj jej krzyk rozlega się w Tate Britain, a my kobiety urodzone w czasach równouprawnienia możemy tylko zamilczeć i podziękować jej oraz innym kobietom, że miały odwagę zmienić także nasze życie.
W połowie lat 70 kobiety osiągnęły pierwsze zwycięstwo – równouprawnienie na polu wynagrodzeń. Od tego momentu prawo gwarantowało im takie samo wynagrodzenie jakie mają mężczyźni. Nie gwarantowało jednak wynagrodzenia za wykonywanie prac domowych. Setki tysięcy kobiet, które nadal prowadziły domy i wychowywały dzieci nie dostawało za to żadnego wynagrodzenia. Monica Sjöö – szwedzka artystka związana zarówno z „Ruchem Wyzwolenia Kobiet” jak i z „Międzynarodowem Ruchem Bogiń”, odpowiada na to malując „Monica shoo wages for houseworke” (1975). Jest zdania, że opresja w stosunku do kobiet, która trwa od tysięcy lat nie jest związana z ich biologią, ale z patriarchalną kulturą i ekonomicznymi strukturami, które tworzą niezmiennie społeczeństwa na całym świecie.
Wybór Margaret Thatcher na premiera Wielkiej Brytanii w 1979 roku umocnił kobiety w przekonaniu, że mogą wszystko. Mimo tego wielkiego osiągnięcia na arenie politycznej, tradycyjny podział ról społeczych pozostał niezmienny. Zmiana na poziomie prawa to jedno, zmiana na poziomie mentalności i przyzwyczajeń to drugie. Te dwa światy nie zawsze są ze sobą kompatybilne.
Dla wielu artystek- feministek nie było wyraźnej granicy między ich życiem domowym, a uprawianiem sztuki. Tworzyły ją na kuchennych stołach, między domowymi obowiązkami i wychowywaniem dzieci. Ich środowisko determinowało także, jakich materiałów mogą użyć, jaki rozmiar ich prace mogą przybrać, a nawet, co jest będzie ich tematem.
Niektóre artystki z tego okresu zwróciły się ku własnemu ciału jako formie, z której można utworzyć nowy obiekt. Eksplorowały przy tym takie tematy jak płodność, cielesność, reprodukcję oraz seks. Liz Rideal – brytyjska artystka rejestruje swój orgazm w budce fotograficznej. Tak powstaje seria autoportretów, o których Liz powie, że są „próbą posiadania kontroli nad „samo portretem”, w momencie, w którym pozbawiona jestem całkowicie kontroli”.
Bardzo często prace feministek stawały w kontrze do stereotypów narzucanych kobietom przez historię i media, gdzie grały one głównie rolę nagich muz o idealnych ciałach lub bezinteresownych matek i oddanych żon. W swoich pracach feministki przedstawiały ciało kobiety jako miejsca opresji. Miejsca, w których dokonuje się na nich gwałt, zarówno fizyczny jak i emocjonalny. W tej kwestii akurat niewiele się zmieniło. Nadal ciało kobiety nie jest wolne. Nadal poddawane jest ocenie. Największą porażką feministek jest jednak to, że to same kobiety nadal walczą ze swoim ciałem. Nienawidzą go i niszczą. Kolejnymi dietami czy operacjami. Nadal kult szczupłej sywletki prześladuje ich po nocach.
W odpowiedzi na to w 1979 roku powstała Grupa Blk Art. Jej członkami byli między innymi Eddie Chambers, Donald Rodney, Claudette Johnson, Marlene Smith oraz Keith Piper. Artyści nie chcieli tylko tworzyć czarnej sztuki, chcieli ją pokazać. W 1982 roku Grupa zorganizowała Pierwsza Narodową Konwencję Czarnej Sztuki (First National Convention of Black Art) w ramach której dyskutowano na temat jej formy, funkcji oraz przyszłości. Zarówno uznani artyści, tacy jak choćby Frank Bowling, jak również studentki wśrod których była Lubaina Himid oraz Sonia Boyce, zebrali się razem w październiku 1982 roku, aby dyskutować o pryncypiach sztuki w wykonaniu czarnych artystów. Konwencja jest uznawana za początek British Black Arts Movement. Od tamtego dnia, nikt nie może już mówić, że czarna sztuka nie istnieje.
W Stanach w 1972 roku Betye Saar tworzy “Liberation of Aunt Jemima” przedstawiajacą czarną kobietę trzymajacą w jednej ręce miotłę a w drugiej karabin. Rok później powstała „Liberation of Aunt Jemima: Cocktail”, do której Saar wykorzystała butelkę po winie Gallo kojarzącą się ze średnią klasą i zmieniła ją w afro-amerykanski koktajl Mołotova. Seria „Liberation of Aunt Jemima” stała się początkiem Ruchu Czarnych Kobiet w Ameryce.
Wystawa „Women in Revolt” dla kobiet mojego pokolenia, które żyją w kraju, w którym trzy były premierami, w którym kobiety mogą rozwijać się zawodowo, same decydować o sobie i o swoim ciele, gdzie środki antykoncepcyjne zamawia się przez Internet, a aborcja jest możliwa do szóstego miesiąca, walka o równouprawnienie może brzmieć, tak samo archaicznie jak bitwa pod Trafalgarem. Ale to dzięki tamtym kobietom, które wtedy miały odwagę, aby wyjść na ulice i domagać się swoich praw, kolejne pokolenia mogą w pełni rozwijać swój potencjał. To dzięki takim artystkom jak Humid, czy Boyce możemy oglądać czarną sztukę w narodowych galeriach. To dzięki krzykowi Birch – my teraz, mamy prawo głosu.
Women in Revolt, Tate Britain, Londyn 2023 – do 7 kwietnia 2024