Spotkaliśmy się po raz pierwszy w Ottawie, przy okazji uroczystości, kiedy wręczono mu Gloria Artis za służbę Polsce. Dzień później siedzieliśmy w jego pracowni w UQAM. W Kanadzie to jeden z najważniejszych artystycznych adresów. Wiele lat temu utorował mu drogę do międzynarodowej sławy.

Alfred Hałasa, Montréal, 2019 fot. Tomasz Rudomino

Nasze spotkanie przypadło na wczesną wiosnę. Umówiliśmy się rano przy René Levesque. W Montrealu, w zakamarkach chodników,  gnieździł się jeszcze, zlodowaciały śnieg. Alfred przyszedł na spotkanie w czapce z nausznikami i grubym płaszczu. Na dzień dobry powiedział, że początki jego kariery artystycznej były tak dawno, że nic nie pamięta.

Il fait très frette – mamrocze pod nosem… To w języku „québécois“, że jest zimno.

Zaczęliśmy od kawy u Włocha, tuż obok Uniwersytetu. Kawa o poranku to zbawienna rzecz. Przejaśnia umysł. Wypełnia wszelkie dziury w pamięci. Wracają cytaty z historii sztuki i zdarzenia sprzed pół wieku.

W projektowaniu najważniejsze jest sformułowanie idei. To jak harmonogram u chirurga. Jeśli napędza cię energia, to masz zapewniony ruch: głowa – ręka – ołówek. Tak sobie obojętnie gadamy przy kubku gorącej kawy. Van Houtte u Włocha w Montrealu. Przyczynek do innej dyskusji o tym mieście. Niezwykle otwartym i tolerancynym.

Alfred Hałasa i Biesiada u hrabiny Kodłubaj, Montréal, 2019, Fot. Tomasz Rudomino

Jego uczniowie wymalowali na ścianie, przy wejściu do pracowni fresk ku pamięci swojego profesora. Ten fresk to raczej forma mieszana. Coś jak collage. A właściwie ołtarz w tym przypadku. Pokój Alfreda w UQAM ma numer 125. Przy tabliczce profesor przyczepił obok swojego nazwiska zaproszenie na paryską wystawę Romana Cieślewicza z reprodukcją Mona Tse-Tung. Cieślewicz to jego żywe wspomnienie. Ale o Paryżu nie chciał rozmawiać.

Alfred Hałasa, Madonna wedle Cieślewicza, Montréal, 2019

„Kiedy przyjechałem do Francji, od razu zaczepiłem się do pracy, mogłem w jakiś sposób się realizować, szukać pomysłu na swoją twórczość. Ale paradoksalnie, to właśnie w Paryżu dopadła mnie bezsilność…“

Był krótko, zbyt krótko aby tam zaistnieć. W kolekcji wielkich osobistości od Teresy Byszewskiej poprzez Jana Lebensteina czy Romana Cieślewicza, był ledwie kropelką w morzu pełnym absolutnych mistrzów, a i młokosem w pewnym sensie, bo przy sędziwych weteranach talent miał w tym przypadku drugorzędne znaczenie.

A nad Sekwaną było jak u Gombrowicza: …gdybym chciał w paru słowach zamknąć mój pobyt w Paryżu, to było przede wszystkim – chodzenie po ulicach.

Kilka dni przed spotkaniem z Alfredem pojechałem do Québec, aby zobaczyć właśnie jego Gombrowicza. Ściślej „Biesiadę u hrabiny Kotłubaj“. W zasadzie zrobił dwa plakaty o tym przedstawieniu, ale w tamtejszym muzeum sztuki, wisi tylko ten z krową w czerwonym pantofelku. Ducha Witolda Gomrowicza Alfred nie zgasił. Z łatwością ujawnił to, co doskonale wiemy o nim: niedostateczność człowieka cywilizowanego wobec kultury, która go przerosła.

Alfred Hałasa, Compasso D’Oro, Design International 91

W pracowni profesora rzuca się w oczy wycinanka ze wszystkiego. Alfred to wszak plakacista starej daty. Układa sobie na desce wszystkie elementy. Najpierw jednolite tło, potem jakieś fotografie, wycina na przykład rożek z gazety. Układa litery. Paski, kropki. Robi to po kolei. Jest perfekcjonistą. Kiedy nie projektuje to skleja kolaże z rzeczy znalezionych na biurku. Kawałki kartek, różne rastry, fotografie, patyki znalezione w ogrodzie, albo rysunki. Widzę zdjęcie Jana Pawła II, a obok Czesława Miłosza. Na tym drugim stoją razem. Wielki poeta i on, Alfred. Trafiam też na wycinankę z drabiniastym wozem. W tym przypadku Alfred – woźnica. Jak Cieślewicza Mona Liza chińskiego przywódcy. To maniera starych mistrzów. Dziś już niespotykana zbyt często.

Uczniowie Alfreda uwielbiają stare szkoły. Kanada tonie w plakatach, robionych techniką Alfreda. To geniusz, powiadają. Nauczył ich wszystkiego. Niektórzy zrobili wielkie kariery.

Le Monde d’Alfred, Montréal

W Québecu wszystko jest proste. Albo jest dobre, albo złe. Nie ma innych rozwiązań. Jak nie wiadomo co powiedzieć, czy jest źle, czy gorzej, mówi się wtedy „tabarnak“. I to już jest wtedy najniższa ocena. Nie można z niej wybrnąć w żaden sposób pozytywnie. W sztuce plakatu oznacza to odpłynięcie na bezdroża.  Ale w przypadku Alfreda jest tylko jedno określenie: geniusz.

Wychował całe pokolenia. Czterdzieści lat spędził na UQAM.

Trafił tam w 1977 roku. Współtworzył centrum designe’u.  Wtedy jego aktywność wyraźnie zaczęła oscylować wokół dwóch nurtów: własnej twórczości i l’École de Design UQAM. Wiele lat później centrum upamiętni swojego mistrza i mentora wielką retrospektywą.

Alfred en Liberté, Alfred Hałasa, Montréal

Urodził się w środku wojny, z początkiem lutego 1942 roku, niedaleko Zamościa, w małej osadzie o nazwie Zawada. Patrzyłem na fotografię, znalezioną w pracowni, jak mały Alfred przystępuje do świętej komunii, spoglądałem także na jego mamę i ojca na rowerze, gdzieś tam na polnej drodze. W Zamościu ukończył Liceum Plastyczne. Albowiem w Zamościu też jest dobrze studiować historę sztuki i włoskie koncepcje architektury. Wrażliwemu człowiekowi potrafią wiele dać te doświadczenia.

A potem były szkoły w Katowicach i Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie. Pod Hutą Lenina zatańczył w stroju ludowym, bo miał także talent do tańca i jego nowa pasja zaprowadziła go do wielu zakątków świata. Kolejne zdjęcie ze zbioru znalezionego na UQAM. W pracowni pełno poprzybijanych szpilkami zdjęć, a to z Aten, albo Leningradu. Alfred długo wędrował ze swoją trupą Pieśni i Tańca. Lecz w Paryżu trafił na A.P.E.I a później S.E.C. To ważne skróty, rozpoznają je znawcy historii designe’u. Alfred dostał w Paryżu stypendium, wystarane przez swojego profesora i nauczyciela Włodzimierza Hodysa. To ostatnie nazwisko pamiętamy wszak z „Zebry“, kultowego czasopisma czasów odwilży…

Alfred Hałasa, w pracowni, Montréal, 2019, fot. Tomasz Rudomino

L’École de Design w Montrealu to drugi dom Alfreda. Widać to na pierwszy rzut oka po zgrodmadzonych tam przedmiotach i pamiątkach. Na plakacie „ÉCOLE DE DESIGN, BIENVENUE“ maszeruje koń z dumnym kawalerzystą, jakby księciem Poniatowskim na głowie w kepi i epoletami marszałka na ramionach. Lecz bez twarzy. To znak czasu i stanu umysłu. Bo Alfred jest na wskroś polski. Nawet jeśli robi plakat do wystawy Bauhausu, czujemy tam typograficzną więź ze szkołą, jaką dała mu polskość. Znowu Gombrowicz. Ciężka kotwica, która łączy nieśmiertelną chorobę stanów uczuciowych z otaczającą rzeczywistością, odległą od wszelakich związków intymno-patriotycznych bo przecież sięgających do uniwersalnych i prostych znaków ze świata i duszy artysty.

Alfred Halasa, Koncert, Kolekcja MNBAQ

Świat Alfreda. Zebrała się olbrzymia kolekcja artefaktów, które umieścił na plakatach. Artysta na świat patrzy tak, abyśmy wiedzieli, że to on go właśnie widzi. Do patrzenia służą oczy. Alfred nie bez powodu, w ślad za swymi wielkimi poprzednikami w sztuce Renesansu, podkreśla „punkt widzenia“. Nie tyle, co emocjonalny, lecz ten dosłowny. W „Hommage Shiego Fukudy“ patrzy na niego swoim okiem. Jest akurat do góry nogami. Przekornie. To rodzaj mrugania. Fukuda, jak wiemy doskonale, operował nożyczkami. Stały się fundamentem jego filozofii i znakiem rozpoznawczym. Świat Alfreda jest bardzo bliski.

Napisał Marc H. Choko : z Alfredem nie trzeba rozmawiać aby go zrozumieć. On przemawia do nas tym co robi… W jego dziełach widzimy analogię, rytm, niespodzianki. I poezję. Tak, bo Alfred jest poetą…

Dopiliśmy trzecią filiżankę Van Houtte. Było już południe. W Montrealu wyjrzało słońce.

Alfred Hałasa, pracownia, Montréal, 2019, fot. Tomasz Rudomino

PS. Dopisek dwa lata później: spotkaliśmy się znowu w jego montrealskiej pracowni, tym razem w biegu, Bo Alfred pakował plakaty do Polski, śpieszył się, a i ja miałem jakieś inne sprawy. Alfred powiedział wtedy, że czeka go przeprowadzka. Czas w

UQAM się kończy, nadchodzi bowiem okres odpoczynku po latach intensywnej pracy. Jedni nazywają to emeryturą, albo: „ja smętny kochanek zagubionej przeszłości w przymierzu z Sartre“, jak chciał Witold Gombrowicz.

Alfred Hałasa, grafik, plakacista i projektant, profesor na Université du Quebec à Montréal. Jeden z najwybitniejszych polskich artystów. Jego prace znajdują się w kolekcjach muzealnych na całym świecie, można je podziwiać poprzez Meksyk, Tokio, Chicago, Toronto, Lahti, Hamburg, Toyamę, Hong-Kong. Rozmowa z artystą odbyła się w kwietniu 2019 roku w Montréalu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj