Przyjaźń jest jednym z najtrudniejszych darów jaki można otrzymać od losu. Zdarza się rzadziej niż miłość i wymaga więcej wysiłku. Z przyjaźnią między artystami jest jeszcze trudniej. Podobnie jak palenie papierosów na stacji benzynowej. Wielu uważa, że powinna być zabroniona. Wystarczy bowiem chwila nieuwagi i wszystko przestaje istnieć. Tego rodzaju „pożar” strawił przecież doszczętnie relację Luciana Freuda z Francisem Baconem. Po wieloletniej fascynacji nic nie pozostało. Wszystko obróciło się w proch.
Z Miró i Matisse było jednak inaczej. Z początku mogło się wydawać, że dzieli ich zbyt wiele – pochodzenie, wiek, a nawet styl malowania. To wszystko jednak w obliczu niewidzialnej nici porozumienia, która powstała poza granicami słownikowych definicji, przestało mieć znacznie. Stało się fundamentem, na którym zbudowali trwający wiele lat dialog, aż do śmierci Henri Matisse’a.
Z jednej strony mamy Joana Miró – artystę, którego prace wydają się być celowo pozbawione porządku, względnie równowagi geometrycznej. Są pełne symboli i odniesień mitologicznych otwierających drzwi do świata, którego zrozumienie wymaga niezwykłego wysiłku intelektualnego. Z drugiej strony Matisse, wielki artysta, dla którego nie tyle podmiot, co harmonia wynikająca z precyzyjnie dobranych kolorów ma największe znaczenie. Czy między nimi możliwy jest dialog na poziomie czystego malarstwa, pozbawionego niepotrzebnego teoretyzowania? Wystawa „Miró-Matisse, beyond images„ w Musée Matisse w Nicei, pokazuje, że tak.
Miró po raz pierwszy zobaczył prace Henri Matisse’a w 1917 roku w Barcelonie. Miał wówczas 24 lata. Malarstwo wielkiego Francuza, a zwłaszcza wypływającą z jego obrazów energię, zainfekowało go na wiele lat. Do spotkania, twarzą w twarz, doszło wiele lat później. W 1930 roku stanęli naprzeciw siebie. Niewiele wiemy o tym spotkaniu. Do historii przeszło to, co wydarzyło się potem. Jednak już wtedy, na początku ich wspólnej drogi, podziwiali wzajemnie swoją twórczość, a od tego dnia, zaczęła się tworzyć między nimi, zupełnie nowa relacja.
Artyści poznali się dzięki synowi Matisse, Pierre’owi, który w Stanach Zjednoczonych był dealerem sztuki. W 1931 roku otworzył galerię Upper East Side w Nowym Jorku. To on stał za takimi nazwiskami jak Jean Dubuffet, Yves Tanguy, Balthus, Alberto Giacometti, Marc Chagall czy właśnie Joan Miró, któremu w 1932 roku zorganizował indywidualną wystawę. Pierre Matisse, nikomu nie zorganizował ich tyle, jak właśnie jemu – aż 37 pokazów. Dla porównania Giacomettiemu zorganizował ledwie 5, nieco więcej, bo16 Chagallowi, a „tylko” 12 Jean Dubuffetowi. Z początku, nic nie wskazywało na to, że Pierre zaangażuje się w promocję Miró. Kiedy w 1927 roku po raz pierwszy zobaczył jego pracę zatytułowaną „Peinture”, powiedział – „Jakoś tego, zupełnie nie rozumiem”. Jednak z czasem, patrząc na ten sam obraz, doszedł do wniosku, że „była to kompozycja, która sama w sobie, miała swoistego rodzaju precyzję. Nie było w niej żadnych pustych słów. Miró chciał osiągnąć zarówno maksimum jak i minimum. Nie musiałem widzieć, o czym dokładnie jest jego obraz. Było to dla mnie czyste objawienie. Życie wręcz wylewało się z obrazu”.
Od 1934 roku Pierre Matisse miał wyłączność na reprezentowanie Miró w Stanach Zjednoczonych. Sprzedaż z początku, nie szła jednak najlepiej. Malarstwo Miró było zbyt intelektualne dla amerykańskiej widowni, poszukującej prostych i ładnych obrazków do zawieszenia w salonie nad kominkiem. Sam Miró był tego świadom. W liście do swojego dealera pisał: “Wiem, że sprzedaż moich obrazów nie należy do łatwych zadań. Wymaga mniej więcej takiej samej odwagi jak ich malowanie”.
Pod koniec lat 20. Matisse przechodził twórczy kryzys. Mimo międzynarodowego sukcesu jaki odniósł, coś w nim pękło. Źródło, z którego czerpał, wyschło. Przez ponad rok, aż do 1930, nic nie namalował. Podróżował w tym czasie na Polinezję Francuską i do Stanów Zjednoczonych, gdzie doszedł do wniosku, że musi niejako nauczyć się malować od początku, co z pewnością zajmie mu wiele lat. Po powrocie do Francji, zobaczył prace Miró w galerii Pierre Loeb w Paryżu, a dwa lata później nie mógł oderwać wzroku od jego pasteli i gwaszy. W końcu, w 1935 roku poprosił swojego syna Pierre’a, aby ten wypożyczył mu jedną z prac Miró, którą trzymał u siebie aż do 1945 roku. Dla Matisse Miró nie był jedynie inspiracją. Był czymś więcej. Pokarmem, który Matisse przemieniał w czystą energię. Energię, której ujście znalazło się na jego nowych płótnach.
W tym samym czasie, czyli w 1931 roku, Miró rozwinął nową technikę rysowania, która późnej okazała się być komplementarną z Matisse – „robiłem dokładnie to, co powiedział i w bardziej głęboki sposób niż Surrealiści, pozwalając mojej ręce, aby mnie prowadziła”. Dla Matisse celem było całkowite oderwanie ręki od umysłu. „Jestem prowadzony, ja nie prowadzę” – mówił. Jego malarstwo z tamtego okresu jest swoistego rodzaju encefalogramem. Jeśli można takiej metafory użyć.
Obaj artyści stawali w kontrze do idei, że obraz ma odwzorowywać zewnętrzne piękno. Dla nich celem, nie było ukazanie tego co widoczne, lecz pokazanie napięć wynikających z wewnętrznych ruchów budujących figurę od środka. Ta próba ukazania ruchu, który wydziera się z obrazu niczym krzyk z otwartych ust uwiecznionych przez Francisa Bacona, zbliżyła artystów do poziomu, który niewielu jest dany. Defiguracja Miró i Matisse’a, dzięki zastosowanym barwom może na pierwszy rzut oka wydawać się łagodniejsza w odbiorze, ale to złudzenie. Pod płaszczem niewinnego błękitu czai się, ten sam krzyk i ta sama energia, co choćby u Brytyjczyka.
Więź między artystami na poziomie życia prywatnego była wsparta poprzez bliskie im osoby, które ceniły ich prace, nie faworyzując żadnego z nich. Wśród nich była córka Matisse – Marguerite Duthuit Faure, Teeny- żona Pierre’a oraz Marie Cuttoli, która zamówiła u nich gobeliny. George Duthuit, krytyk sztuki i zięć Matisse, pisał zarówno o Francuzie jak i o Katalończyku.
Patrząc na obrazy zestawione na wystawie w Musée Matisse jesteśmy świadkami dialogu jaki przez lata zachodził pomiędzy tymi wielkimi artystami. Mamy wrażenie, że oto znaleźliśmy się w samym sercu ich debaty dotyczącej piękna, życia, formy i anty-formy, ale przede wszystkim tego jak na nowo stworzyć akt malowania. Sztuka w owym czasie była nasączona eksperymentami i poszukiwaniami właściwej formy wyrażającej to, co trudno wyrazić, mimo to Matisse wraz Miró, pojawili się jako prekursorzy i wielcy wizjonerzy, ogłaszający przyjście nowej ery malowania. Ci dwaj mistrzowie nawiązali wyjątkowy dialog, który prowadził ich przez wiele lat w tej niezwykłej podróży zarówno estetycznej jak i intelektualnej.
Miró-Matisse, Au-delà des images, Nicea, Musée Henri Matisse, 2024 (28 czerwca – 29 września 2024)