Otwarcie muzeum MOCO w Londynie jest podręcznikowym wręcz przykładem tego jak należy tworzyć instytucje kultury we współczesnym świecie i od pierwszego dnia odnieść sukces. Zacznijmy jednak od początku, czyli od nazwy. Słowo „Moco” to zlepek dwóch wyrazów zaczerpniętych z języka angielskiego: „Modern” i „Contemporary” (nowoczesny i współczesny) wskazujące jakiego rodzaju kolekcja będzie w nim pokazywana. Ten niby szczegół, jest jednak bardzo ważny.
Moco nie mieści się też w żadnym monumentalnym ani tym bardziej ikonicznym budynku. Nie ma Instagramowej klatki, na której mogą się fotografować blogerki. Niczym również nie szokuje amatorskich znawców architektury, gdyż znajduje się w zwykłej londyńskiej kamienicy położonej przy ruchliwym rondzie. Ma za to coś, co sprawia, że do kasy biletowej od rana ustawiają się tłumy: kolekcję.
Na trzech kondygnacjach o łącznej powierzchni 25000 metrów kwadratowych, a więc niewiele większej od warszawskiego MSN, znajduje się ponad 120 prac artystów o światowym sławie, ułożonych na kształt ścieżki edukacyjnej. I tak, na parterze mamy ikony sztuki, poczynając od Jeffa Koonsa, którego prace widzimy jako pierwsze, poprzez Andy’ego Warhola, Toma Wesselmanna, Daniela Arshama, Jean-Michel Basquiata na Keith Haringu, Damianie Hirst i Yayoi Kusama kończąc. Jest też oczywiście bóg bogów, czyli Pablo Picasso, bez którego przecież nie można w ogóle mówić o sztuce współczesnej. To właśnie on przesunął granicę tego, co trzeba malować i w sposób jaki można to robić. Stał się żywą definicją sztuki nowoczesnej i tego jak należy podchodzić do aktu tworzenia. Jego radykalna kreatywność, której nikt nie mógł zatrzymać, jak i różnorodność stylów oraz wirtuozja w stosowaniu technik malarskich sprawiły, że nie można przejść obojętnie wobec jego twórczości. Żaden inny artysta nie posiadał w sobie tak nieprawdopodobnej kombinacji cech, które sprawiły, że echo jego prac nadal rezonuje w twórczości wielu współczesnych.
Na pierwszej kondygnacji mamy ciąg dalszy opowieści o sztuce z najwyższej półki. Są więc tutaj artyści, których wkład we współczesną kulturę i popkulturę jest niezaprzeczalny. Ich prace dotykając zagadnień politycznych, środowiskowych, kulturowych czy społecznych niejednokrotnie podważają nasz własny punkt widzenia. Zmuszają do zadawania pytań, a także do spojrzenia na otaczający świat z innej perspektywy. Tracey Emin nie przestaje w swoich pracach poruszać tematu miłości, intymności, wykorzystania i prawdy w relacjach międzyludzkich. Podobnie jak Robbie Williams, który daje ujście swoim wewnętrznym demonom poprzez nadanie im nowej formy i przekształcenie ich w afirmację życia, która jest tak bardzo widoczna w jego twórczości, tak i pracę Emin niosą za sobą nadzieję mimo doświadczonej destrukcji. Wystarczy tylko spojrzeć na jej neon „The Closest I am to Love is You”(2019).
Takeshi Murakami, Banksy, Chris Levine, Mungo Thomson, Hebru Brantley, Hayden Kays i KAWS to kolejne wielkie nazwiska, które pojawiają się na tej przestrzeni. Gigantyczna, bo składająca się z ponad 16 paneli praca Takeshi Murakamiego „Untitled” (2015-2021) zabiera nas do wnętrza i końca świata, który znany. Otwiera przed nami nowy wymiar ludzkiej emocjonalności. W 2011 artysta po raz pierwszy posłużył się terminem „superflat” zapoczątkowując tym nowy ruch w postmodernistycznej sztuce. Nawiązuje on do dwuwymiarowej wartości japońskiego malarstwa, które z jednej strony czerpie ze swojej głębokiej tradycji, a z drugiej zderza się ze współczesnym, tandetnym konsumpcjonizmem.
Artyści, jak każdy z nas, mają prawo wyrazić swoje opinie na temat bieżącej polityki. Ich głos słyszalny jest jednak nie na manifestacjach, w pracach, które tworzą. To one są bardzo często ich komentarzem, opinią czy protestem. Jednym z takich artystów jest bez wątpienia Banksy, którego pracę również znajdują się w kolekcji Moco. Mamy więc tutaj słynną “Girl with Ballon” (2022) “Kids on Guns” (2003), “Love is in the Air” (2003), “Happy Weaponry” (2003) oraz “This is not a photo opportunity” (2003).
Podczas pandemii właściciele Moco sprzedali jedną z prac Banksy’ego (Monkey Poison, 2004) za kwotę £1.5 miliona, aby w ten sposób uniknąć zwolnienia pracowników podczas lockdownu. Nowy właściciel obrazu od razu wypożyczył go z powrotem do Moco. – „To prawdziwy cud” – skomentowała wtedy Kim Logchies-Prins, współzałożycielka muzeum.
Wpływu KAWS (inaczej Brian Donnelly) na współczesną popkulturę nie trzeba chyba nikomu wyjaśniać. Jego charakterystyczne XX-owe oczy i balonowe kształty rozpoznaje natychmiast każdy. Tę część ekspozycji zamyka, a może raczej może dopełnia wystawa Mariny Abramović, która zasługuje na oddzielną wizytę. „Healing Frequency” jest bardziej autoterapią i medytacją niż zwykłą wystawą. Jest odpoczynkiem/ucieczką od internetowego zgiełku i chaosu informacji, które nas otaczają. Jest wejściem w głębię własnego ja do pierwotnego miejsca, do którego nie docierają dźwięki świata, ale które niczym gąbka nasączone jest naszym własnym strachem i naszymi własnymi oskarżeniami. Marina Abramović zaprasza do osuszenia tej gąbki i w ten sposób do dokonania wewnętrznego pojednania z samym sobą. Do tego zadania artystka daje nam narzędzia w postaci drewnianych mebli: ławek, krzeseł i stołów, z których każde wyposażone jest w kryształy, mające być swoistego rodzaju transmiterem emocji.
Na ostatnim poziomie mieszczącym się poniżej parteru mamy sztukę współczesną w wydaniu immersywnym, które łączy świat sztuki ze światem technologii, wprowadzając tym samym widza w multisensoryczne doświadczenie. Mamy tutaj pracę Lorenzo Quinn & Breakfast Studio, która pozwala widzom stać się „częścią” rzeźby poprzez czujniki sensoryczne przetwarzające ich ruch w obraz. Są też tutaj sale poświęcone NFT oraz artystom posługującym się nowymi technologiami w procesach twórczych. Moco jest więc pod względem kolekcji, absolutnie pełne. Pokazuje to, co najlepsze w sztuce nowoczesnej i to, czym jest i dokąd obecnie ona zmierza.
Moco jest jednak czymś więcej niż tylko kolejną przestrzenią pokazującą sztukę w Londynie, który wręcz pęka od wystaw, galerii, performensów i muzeów. Jest ono bowiem projektem skierowanym wpierw do młodego odbiorcy, co w zamyśle fundatorów Kim Longchies-Prins i jej męża Lionela, czyni go wręcz placówką edukacyjną. To właśnie „pokolenie Z” stanowi 65% odwiedzających Moco w Amsterdamie i Barcelonie i trend ten pewnie utrzyma się także w Londynie. Patrząc jednak na ilość rodzin z dziećmi, które codziennie odwiedzają Moco, śmiem twierdzić, że stanie się ono ulubionym miejscem dla „pokolenia Alfa”. Tezę tę może potwierdzić rozmowa między matką, a córką w wieku ok. 10 lat, podsłuchana pod obrazem Banksy’ego:
– „To jest Banksy” – mówi matką wskazując na wiszący przed nią obraz.
– „Wiem” – odpowiada rezolutnie dziewczynka – „Uczyliśmy się o nim w szkole. Nikt nie wie jak on wygląda ani kiedy maluje na murach, ale podobno mówi po francusku” – Ale to nie jest udowodnione” – dodaje ze smutkiem w głosie.
Kolekcja Moco jest w 60-70% własnością muzeum. Pozostała część to eksponaty wypożyczone z prywatnych kolekcji lub z innych muzeów. 10 września, kiedy otwarto Moco z pełną kolekcją i wystawą Abramović, należało zobaczyć jak powinno się robić tego typu przedsięwzięcia. Bo celem każdego muzeum, a zwłaszcza muzeów prezentujących sztukę współczesną, która dla wielu osób pozostaje nadal poza ich intelektualnym zasięgiem jest edukacja. Nie można jej prowadzić nie mając eksponatów.