Piotr Strelnik nigdy nie był pokorny, na co wskazuje jego życie. Można się o tym przekonać czytając jego pamiętnik, rodzaj zapisków z dnia codziennego. Jest tam pewna zależność, która sprawia, że trudno trzymać się dogmatów, kiedy patrzymy na jego twórczość. Wie, co chce osiągnąć w swoim malarstwie i wolę tego ma bardzo silną.

Napisał: „wiecie, dlaczego jeszcze żyję? Bo nie zrobiłem wcześniej, co do mnie należało, muszę dokończyć to teraz, tę robotę…”.

Piotr Strelnik znalazł się pomiędzy pokorą i pychą pokory. To rzadka cecha u artystów. Miał taką Paul Gauguin, Franz Kline, Francis Bacon, a także Mark Rothko. Niewielu w sztuce współczesnej. Każdy z nich, na swój sposób, uciekał przed definicją, kierując się racjami, które można określić jako zmysłowe lub realistyczne. Zupełnie odwrotnie niż u Pieta Mondriana czy Bena Nicholsona. Ale przecież wszystkie ucieczki były zawsze takie same. Gdzieś. Na wyspę zaczarowaną. W czeluść samotności. Tego pierwszego na morza południowe, a u ostatniego do St Ives.

Sztuka dla sztuki. Czemu nie? Sztuka dla życia. Czemu nie? Powtórzmy więc za Herbertem Readem: „cóż to szkodzi, dopóki jest sztuką”.

Strelnik pisze na kartkach papieru. To jeden z rodzajów pamiętnika, który „uprawia”. Pojawiają się słowa, całe frazy. Jest to jego Ogród Rozkoszy. Mógłby być wtedy wężem miażdżącym wielkiego bawołu. Albo czerwonym Tukanem, który wydziobuje mózg azteckiego wojownika. Żywiąc się jego mądrością i walecznością. Lektura tych treści powoduje, że postrzegamy Strelnika jak bajecznego owada o ludzkich kończynach, w pióropuszu i harfie w ręku. Jest zachłanny i żarłoczny.

Ale to nie jest jego, jedyny pamiętnik.

Każdego dnia wychodzi na rozlany słońcem taras, na czwartym i ostatnim piętrze budynku przy Montreuil, gdzie Strelnik ma swoją pracownię. Rozstawia stół, stawia na nim kubek z kawą, następnie rozkłada książki i zaczyna rysować. Po chwili odkłada ołówek, bierze pędzel i maluje. Książki impregnuje wcześniej, kwasem wybiela fragmenty, wywala oryginalny tekst, ale zostawia zawsze jakiś fragment, który jest niedopowiedzeniem, jakąś częścią jego przemyśleń.

Mówi – patrz, ten fragment jest dla Ciebie. Tutaj wkleję fragment historii, którą napiszesz.

Jest jak Jim Dine. Profetyczny, gęsty w swojej sztuce, w dodatku łysy, chudy i w okularach. Jak tamten.

Kiedyś malował złote pejzaże. Ilenea Cornea stwierdziła, że Strelnik jest jak światełko na rozszalałym oceanie. Czuje się w jego obrazach pędzel, dotyk i fascynację naturą. W tych złotych pejzażach, motywem głównym były łodzie. Uniwersalny przekaz, wpleciony w oniryczną wizję krajobrazu, osnutą światłem, mgłą, śladem drogi, która jest przecież częścią naszego życia, o ile nie podstawowym, jego znaczeniem.

Droga…

Nie wiemy skąd przychodzą ludzie na ten świat i dokąd z niego odchodzą. Nie wiemy, kiedy umierają. Dlaczego się dręczymy, budując nasz własny świat, nietrwałe schronienie i właściwie, dlaczego się z niego cieszymy, kiedy na niego patrzymy?

Dine ma swoistą tożsamość artystyczną. Długą i nacechowaną bogactwem form ścieżkę artystyczną. Jego Trzy Venus, stworzone u schyłku lat 90. stanowią ten niedościgniony obszar w sztuce, który jest zarezerwowany jedynie dla geniuszy. Oczywiście przypadki Dine, budującego environment, formy przestrzenne – są tutaj nieistotne, albowiem nie o Jima Dine chodzi, ale o znalezisko Strelnika, do którego tamten artysta z Cincinnati zrobił okładkę.

Strelnik używa technik collage, lubi wycinanki, dokleja jakieś fragmenty obce, aby w tej konceptualnej przestrzeni zamysł był bogatszy i wymuszał zabawę u odbiorcy.

Mamy do czynienia z formą wampiryczną. Wyssał on już znacznie wcześniej z przeszłych historii czystą krew talentu. Z książek właśnie. U Strelnika znaleźć można albumy Picassa, Cézanne, Warhola i Dine właśnie. Niegdyś były książkami, pełnymi opisów i reprodukcji ich twórczości. Teraz są wypełnione Strelnikiem. Tylko nim. Cała twórczość tamtych artystów została pożarta.

Oto pamiętnik Piotra Strelnika – na grubym kartonie przykleja kawałki sznurka albo liście. Rodzaj przedmiotów znalezionych. Mieliśmy z tym do czynienia w sztuce. Kiedyś. Miały wielorakie znaczenia. Sznurek, szmata czy kawałek rośliny służył niejednokrotnie Strelnikowi jako narzędzia przy monotypiach. Teraz staną się częścią obrazu.

Oto jest ołówek. Służy do rysowania, do zapisywania fragmentów życia albo myśli. Ołówek się zużywa, trzeba temperówki, aby nadal żył. Temperówka skraca jego życie. W pewnym momencie z ołówka pozostają tylko strużki drewna. Strelnik nie wyrzuca ich do śmietnika. Staną się częścią jego pamiętnika.

Oto są pastylki. Fragment życia dorosłego człowieka. Lekarstwa. Strelnik nie jest wolny od chorób. Łyka pastylki codziennie, to rytuał, to symbolizm, niedokończony wdzięk w kolorze i kompozycji rozpatrywanego obrazu.

Oto są zielone liście. Użył ich, jak swego czasu Blake, aby przekazać własną wizję malarską. Korzysta przecież ze swej wrażliwości poetyckiej, wszystko ma u niego swoistą stałość albo symbolikę racjonalnego przeżycia. Trzeba to tylko dostrzec.

Napisał: „budowanie harmonii na bazie sprzeczności i kontrastów, których oprócz podstawowych jest nieskończony wybór, jeśli przyjrzeć się im bliżej”.

W Montreuil szare chmury uginają się pod swym ciężarem. Bo jak pisała Marie Girault, szorstkość nie ma swojego rozmiaru. Marie pisała wcześniej o obrazach Piotra Strelnika. Odnalazła w nich wszystkie barwy melancholii, ale i szorstkiej zaprawy ducha, która doprowadza, tą ścieżką tworzenia, nawet do zwątpienia, ale też nadziei.

Pije pastis bez wody, gapi się na Niedokończony Koncert de Staëla i wspomina o innym artyście, który utknął pomiędzy formami sztuki. Nazywał się Richard Serra.

Dochodzi do wniosku, że utknął tam dobrowolnie…

Strelnik wyjmuje czarną jak smoła szybę i kładzie na stole. Następnie szpera, gdzieś pod szafą, znajduje metalową puszkę, otwiera. Znajduje tam nasączoną alkoholem szmatę, pod nią grudę czarnej farby. Rzuca na szybę. Rozwałkowuje.

– Zwykle pracuję wieloma kolorami. Ale dziś tylko pracujemy w czerni. Bo czerń to czyste kolory, dodaje.

Bierze z podłogi papier, kładzie go na płycie. Dwukrotnie przesuwa wałkiem, odwraca. Zamaszysty ruch szczotką. Polewa etylem. Przeciera szmatą. Dodaje acetonu. To środek zatrzymujący ekspansję farby. Czyli ma znaczenie, gdy są ostre cięcia, kontrasty, gdzie istnieje precyzja zadrapań. W technikach graficznych, jak choćby miedzioryt, ten pożądany efekt istnieje. Lecz kiedy są tłuste plamy, to tylko terpentyna albo trichloretylen, cudowny, nie będący już w sprzedaży…

U Strelnika forma pojawia się jako siła rozgrzeszająca i nieomal boska. Ma w sobie wszystkie zalety i pokraczności współczesnej sztuki, czuć w nim brak kompleksów i hamulców, a w zamian widzimy absolutną naturalność, słowem czuć tylko jedno: jestem król i władca!

Strelnik to egoista w malarstwie. Ale takim był Pollock, Picasso czy Klein. Zadufany w sobie, podążający swoją ścieżką. Trochę wariat, a trochę aktor – jakby powiedział Gombrowicz. Bo siła i dojrzałość Strelnika to jego filozofia, intelektualne przesłanie, czasami irytujące, lecz nigdy wszak obecne u wojskowych, inżynierów, urzędników czy sprzedawców. To ogromny talent, który mocno go osadził w nim samym. Dał mu poczucie, że jest skazany na ponadczasowość.

Strelnik cnotliwy nie jest. Rozmach, gest, ruch pędzla. To wszystko wskazuje na oczywisty brak cnotliwości. Jego cnotą jest czysty artyzm.

Nie jest w końcu hipopotamem, lecz malarzem. Musi wiedzieć, że swoją pracą wykracza poza życie. Pomiędzy nieomylnością, a resztą świata.

Używa różnych narzędzi, wałków, szczotek, drutu. W zasadzie używa wszystkiego. Znajduje je na ulicy. Jak choćby szczotki do kociej sierści. Najlepiej takie połamane i jeszcze z włosami po zwierzakach. Pozostawiają wtedy ślady, delikatne, jak mgiełka nad polną drogą, albo drapieżne, jak ukąszenie owada.

Narzędzi do monotypii skonstruował ponad setkę. Mechanika ruchu takiego narzędzia jest praktycznie nie do powtórzenia przez rękę.

Wiedział o tym Hans Hartung, jeden z geniuszy na francuskiej scenie sztuki. Malarz i konstruktor narzędzi.

Strelnik ma własną definicję monotypii:

Wiecie co? Myślałem kiedyś, nawet jeszcze do niedawna i wyobrażałem sobie, że to taka wierna i najlepsza ze wszystkich kochanek. A teraz siedzi 24 ha na moim grzbiecie, zrzędzi i gdera na okrągło. Cholera, nie można się ruszyć na krok, żeby ta zołza mnie nie dopadła…

A spróbuj jej czegoś odmówić, to wrzeszczy, tupie, wymyśla od największych skurwysynów…

Strelnik maluje naturę. Patrzy świadomie na otaczający świat, jakby siedział u stóp wielkiej góry, zamierzając się na nią wdrapać, choć być może jest to pewne, fizyczne szaleństwo.

Czeka na ten właściwy moment.

W tym, co robi jest coś z tego, pewnego japońskiego mędrca: to dziwne, a nawet szalone uświadomić sobie, że całymi dniami, przesiaduję z naczynkiem na tusz i dla zabicia czasu, przelewam bezładnie na papier, pierwszą lepszą myśl, która mi przyjdzie do głowy…

Bo pory roku zmieniają się, a każdy przejaw tych zmian nas porusza. To właśnie natura.

Pisał poeta Bashô: niech młode liście/z oczu posągu zdejmą/kroplę, co świat zasłania…

Strelnik uczył się malowania u Teresy Pągowskiej. Nie dotrwał jednak do końca Akademii, krasząc swoją edukację dyplomem. Odszedł ze szkoły, zaszył się w lubelską wieś. Samotnie, jak ranny wilk w swojej norze, czaił się na właściwy moment wygrzebania z tej ciszy i zwątpienia.

Czyż sprawiliście, że sukces mój przyszedł za późno? Pisał wszak Gombrowicz. Czy zdołaliście zwyciężyć mnie w moim nad wami końcowym zwycięstwie? Posłużę się tym zdaniem, dobrze ilustrującym stan psychiczny artysty.

Został derwiszem. W sensie artystycznym jako podobieństwa do żarliwej i ascetycznej drogi. Wyboru malarstwa. Dewocyjny i natchniony. Został zatem wędrowcem. Najprawdziwszym Nagaremono. W takim kierunku poszedł Kazuo Shiraga, największy malarz japoński naszych czasów.

Strelnik pisze: cholera, odrzuca mnie od realizmu, rysunku studyjnego, odtwarzania realiów. Mimo to ubolewam, że jestem za mało barwny. Brak kolorów w malarstwie jest chyba tym, czym brak łechtaczki dla waginy…

Cierpliwość. Czym jest cierpliwość w malarstwie? Chyba tym, czym woda dla ryby. Trzeba wciąż w niej pływać. Malarstwo to chemia, fizyka, matematyka, geometria wreszcie technika i dopiero potem cała reszta… Mimo to, oczekiwanie jest czymś dla mnie depresyjnym, złym. Nie potrafię siedzieć tygodniami przed czystym płótnem w oczekiwaniu aż moja wizja się skrystalizuje.

Jestem Piotrusiem Panem…

Otwiera się brama między światami na parę minut. Jeśli jestem akurat przy obrazie, to będę umiał ją sobie otworzyć, moim cudownym wytrychem…

Pojechałem do Montreuil, do pracowni Piotra Strelnika. Wdrapałem się na sam strych. On podał pudełko tajine z warzywami, ser i orzechy, ja otworzyłem butelkę Brouilly. To wino musi być zawsze chłodne. Pozwala łapać myśli, a wtedy słowa układają się w dalszą całość.

Gadaliśmy o Cézanne i Franzu Kline.

Artyści często ze sobą rozmawiają. Ci ze szkoły nowojorskiej częściej od innych. Może chodzi o dialog, a może potrzebę przegadania się nawzajem. Piotr często maluje w taki sposób, jakby chciał z kimś rozmawiać bardziej intymnie. Jim Dine, wspomniany Franz Kline, może inny ważny Franek, czyli Auerbach. Przychodzą do jego pracowni, siadają na taborecie, rozlewają butelkę i kłócą się o kolor albo formę.

Kiedyś umówiliśmy się w parku w Boulogne. Niedaleko mieszkał słynny Daniel-Henry Kahnweiler, ale to nie był powód naszego spotkania. Usiedliśmy na ławce w cieniu jakiejś palmy. W Boulogne pełno jest palm, choć to skrawek Paryża. Chcieliśmy wyzwolić Formę, oderwać się od przyziemności, pchnąć idee w czysty przestwór. Mieliśmy myśli śmiałe i odkrywcze. Bo pióro nie może być bezczynne, a u malarza wyobraźnia wciąż szuka rozwiązań…

Czytam jego zapiski na kawałkach luźnych kartek.

Strelnik nie prowadzi pamiętnika, który ma swój początek, rozwinięcie, datowanie czy inne atrybuty porządku.

Pisze tak: ”otwiera się brama między światami na parę minut. Jeśli jestem przy obiedzie i winie to będę musiał sobie ją otworzyć moim cudownym wytrychem… i pojawia się zaraz niedosyt”.

A w innym miejscu: „Staś mówi, żebym pisał książki. No to je maluję…”

Strelnika można poznawać tylko po fragmentach. Jest niekonsekwentny w zapiskach i podejmowanych wątkach. Pisze w zasadzie chaotycznie, ale ten chaos jest kontrolowany tylko przez niego. Strelnik wie, gdzie jest początek i zna kolejne ścieżki. Trzeba zatem znać Strelnika, aby sprostać jego dreptaniu. Podobnie jest z malowaniem książek. Piotr znajduje je na ulicy. We Francji to modny obyczaj. Książki wykłada się na chodniku, a ludzie je skrzętnie zabierają. I Strelnik też tak robi, szuka albumów, książek o sztuce albo o podróżach.

Zabiera je do pracowni, rozkłada na tarasie. Potem burzy logikę książki i jej układ.

Tworzy nowe dzieło.

Nowy rozdział jej życia.

Książki to inteligentna materia, jak z ludźmi…

Dlatego pisze tworzy swój pamiętnik. Jak w książce właśnie.

Pod kazalnicą wisi bańka, z której nad ziejącą przepaść wychyla się do połowy postać mężczyzny. W rękach trzyma lalkę, manekina. Za nim wisi ogromny obraz, który jak ołtarz daje pojęcie o niezwykłości jego wyobraźni. Żywa świadomość istnienia świata nadprzyrodzonego. To Strelnik właśnie.

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj