Na początku był Zakład Remont. Tam się poznaliśmy wiele lat temu, w pewien pochmurny, jesienny wieczór. Zaprosił mnie na jakiś koncert, do którego projektował plakat. A potem powędrowaliśmy do jego pracowni od strony Polnej. Waldemar Umiastowski. Pierwszy artykuł napisałem o Nim, chyba w połowie lat 80. Nie pamiętam dokładnie, gdyż recenzje po wystawach w Galerii SARP i Test były nieco później. Być może nie zachowałem dobrze tego artykułu. Nie odnalazłem go teraz, kiedy gwałtownie zacząłem go szukać po tym telefonie…
Koniec czerwca 2024 roku. Znalazłem się akurat w pociągu Eurostar z Gare du Nord do Londynu. Zadzwonił telefon, zerkam na wyświetlacz, a tam: Waldek Umiastowski. Pociąg wjechał w tym momencie do tunelu pod La Manche. Straciłem zasięg.
Widzieliśmy się przed pandemią. Ja wpadałem do Warszawy bardzo rzadko. Nie było jakoś okazji, choć przecież byliśmy sąsiadami na Starym Mieście. Blisko. On Freta, a ja Bonifraterska. Rozmawialiśmy. Planował jakieś wystawy. Nie malował.
Ktoś napisał teraz na facebooku, że właśnie zmarł. Może dzwonił wtedy pod La Manche, aby mi o tym powiedzieć?
O Jego malarstwie mówiło się od dawna, w dość ostrożnym tonie, ale zawsze z naciskiem na wielki talent, dużą wrażliwość, śmiałą koncepcję.
Kiedyś padały zdania o Jego możliwej, ciekawej przyszłości. Kiedy pokazał się w Sopocie na wystawie „Ekspresja lat 80”. obraz pt. „O Jezu!” mówił więcej niż prace kolegów z Jego pokolenia, którzy porobili przeróżne kariery, dostali stołki profesorskie, napisano o nich grubaśne monografie. Spasieni sukcesem mają bezpieczne emerytury i dostęp do katalogu usług NFZ.
„O Jezu!” – znawcy młodego malarstwa zobaczyli w Umiastowskim autentycznie wielki format. W konwencji zbliżony był do plakatowej stylistyki dzikiego malarstwa. Był raczej rysowany niż malowany.
W sposobie podejmowania tematu ironiczny, groteskowy styl, przywodził na myśl kabaretowy greps: idzie facet ulicą, doskakuje drugi i wbija mu sztylet w brzuch. Tamten krzyknął – o Jezu ! i padł. Zabawna konfabulacja zdarzeń, a jednocześnie manifestacja oporu wobec masowej kultury, Salonu. Wszystko, co zawsze dręczyło zbuntowanych i ograniczonych dostępem do dóbr, które należą się wybrańcom, albo sługusom.
Umiastowski dość szybko zrezygnował z krzykliwego i zbyt nachalnego sposobu wypowiadania się na rzecz czystego malarstwa, opartego na fakturowanej grze z użyciem wszystkich pozaartystycznych chwytów: drewna, kamieni, korka, ziemi. Jego obrazy wtedy zmonumentalizowały się.
Można było wtedy dostrzec nieustanną walkę i wysokiej klasy artystyczną decyzję. Powierzchnia płótna pokryła się wtedy grubymi warstwami piasku i tapety, zniknęły sceny figuralne, a w zamian pojawił się motyw-symbol o innej sile oddziaływania. Umiastowski przestał opowiadać historie z podwórka. Jego obrazy zmieniły się w poetyckie, trwałe symbole nowożytnej ikonografii: snopek zboża, Wieża Babel, drzewo życia, woda, ogień, niebo.
Już Prerafaelici w dosłowności skojarzeń symbolu widzieli sens takiego, prostego przesłania idei wartości trwałych, ludzkich. Bez zbędnej retoryki, szukania prawd ukrytych: „…jeszcze przed Akademią stawiałem przed sobą spodek z petami i rysowałem tak długo, aż wszystko zagrało, aż było jak żywe. Lecz teraz staję przed płótnem i obraz rodzi się podczas malowania. Może dlatego trudno mi mówić o mojej pracy. Kiedy walczę ze sobą i z obrazem nie myślę o niczym, dlatego nie mówię o obrazach, one są bowiem do oglądania…”
Umiastowski jest symbolistą klasycznym. Jego obrazy przywołują mitologię życia (Bajka dla K), ale nie wnikają w bardziej skomplikowaną alegorykę, znaną dobrze z przeróżnych „końców wieków” (oczy, usta, włosy, ręce – symbole perwersyjności, miłości i pożądania), nie przywracają Sfinksa ani pożądania Ewy. Artysta jest bogatszy o doświadczenia poprzedników, ma za sobą lekcje awangardy i oczywiście abstrakcji (Tadeusz Dominik, Cy Twombly).
O Jego powinowactwach powinno się mówić, albowiem współczesne malarstwo nigdy nie nabrałoby takiego kształtu, gdyby nie poetyka Giotta, wizja Michała Anioła, mitologizm Anselma Kiefera.
Cały krąg dzikiego malarstwa wywarł na nim swoje piętno, wszak Umiastowski przeszedł ten etap wtajemniczenia, ale o tym nie zadecydowała moda, lecz alternatywna sytuacja społeczno-polityczna, nędza ówczesnej kultury wystawienniczej, brak mecenatu, szyderstwo upadającego peerelowskiego salonu. A może było to po prostu, nierówne podłoże kultury masowej. Wszystko naraz.
Nieprzypadkowo inwazja punk kultury zbiegła się w Polsce z plastyczną koncepcją aroganckiego delektowania się kartonem, gazetą, pustym motywem. Ostre brzmienie, krzyk – to była chęć wypowiedzenia prawd o otaczającym nas świecie, manifestacja własnych niezależnych osobowości. A wszystko w silnej kontestacji wobec kultury oficjalnej, zarezerwowanej dla koteryjnego establishmentu.
I ten epizod w polskiej sztuce nic nie stracił na ważności.
Dla mnie pozostały wspomnienia, rozmowy, pies Brun i spacery. Kilka obrazów, rysunki. Ten telefon wyrwał mnie z pewnego otępienia. Waldek zrobił mi wiele lat temu prezent na urodziny: collage, gdzie była tarcza telefonu i Jego numer. Napisał: zadzwoń do mnie…