Niki de Saint Phalle, Brigitte Bardot, Barbarella, Marylin Monroe, Yoko Ono, co je łączy?
O tym, opowiada wystawa w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nicei, która, gdyby spróbować odpowiedzieć na to pytanie , mówi o dziewczynach, które zostały artystkami, z jakiegoś powodu stały się bohaterkami w starciach z samczym mitem, światem męskim , który co prawda używa takich sformułowań jak: „narodziny Wenus”, albo „Dziewica z dzieciątkiem”, uznaje alegorie przeróżne, jak choćby tę wymalowaną przez geniusza kobiecego ciała, niejakiego Bouguereau.
Bo jak pamiętamy z historii sztuki, jego Wenus, kiedy zeszła z podestu, gwałtownie utyła i pracowała we włoskiej restauracji na Montmartre, gotując makaron z pulpetami.
Oto jest Serge Gainsbourg. Śpiewa razem z Brigitte. Oboje w studio telewizyjnym, pełnym wiszących papierów, girland i sznurków. Ona strzela z pistoletu. Jest jak Bonnie Parker, będzie zabijać z zimną krwią. Patrzy na ten cały patriarchat z pogardą. Wedle recepty, którą opisał, przy innej okazji John Dos Passos w Manhattan Transfer, ma w tamtej roli, smażyć wyłącznie kotlety i co najwyżej, polać drinka swemu panu i władcy. Ale Bonnie, na to się nie zgadza. Woli własne unicestwienie niż pogardę. Będzie przecież jak u Buñuela, jedynie zapachem i pożądaniem. Dlatego Brigitte/Bonnie zabija mężczyzn.
Zabijała też Niki de Saint Phalle. Z całym swoim pięknem, przed którym wypada tylko zamilknąć lub upaść na kolana. Przyniosła ze sobą to, czym żyła i w co wierzyła. Wiarę, że można wężowym demonom przeszłości odebrać moc, że można pamiętać inaczej. Przyniosła ze sobą również przestrogę, gdzie kończą ci, którzy mają odwagę podążać za marzeniami. Niki jest symbolem czegoś, co w sztuce jawi się jako niezależność, a nie jak w przypadku Kaye Boyle, kloszardki i pisarki, która pochłaniała wódkę i mężczyzn, niczym samica modliszki.
Jest tam także Sonia Delaunay. Zimna i beżowa jak jej mąż, ten z kolei fioletowy i chłodny, tak jak żaden Wiking, śpiący na lodzie, nie mógłby sobie tego wyobrazić. Lodowata para, która przeszła do historii malowanymi w różne kółka paskami, których mroźny nastrój mąciły litry alkoholu, ale nawet i one nie zmieniły niczego, bo żaden ogień nie powstał.
W czasach Montparnasse kobieta nie mogła wejść do kawiarni bez kapelusza. Lecz te, które go nie nosiły, paliły papierosy, piły wódkę, były wedle małomiasteczkowych moralizatorów, albo lekkich obyczajów, albo na przykład artystkami.
Amazonki…
Heroiny,
Sensualne i zmysłowe. Pełne życia, twórczej projekcji. Nie umiały gotować wołowiny w rosole, ani kury w winie. Po to,chodzi się przecież do restauracji. Gertruda Stein była gruba. Wyglądała jak ptyś. Lecz pozostały po niej dzieła. Podobnie jak w przypadku Niki czy nieśmiertelnej Bardot.
I tylko Mac Almon, amerykański eks lotnik, z biedy pozował do aktów. Pewnego dnia robił to dla młodej i nieznanej brytyjskiej artystki. Nagle ona zakochała się w nim, a on w niej. Wzięli ślub. Rano przeczytał w prasie, że jego wybranka to córka właściciela Cunard Line. Został milionerem. A potem pożyczał pieniądze Miro albo Utrillo. Ale to bajka z Montparnasse właśnie…
Amazonki, MAMAC, Nicea 2021