Zbuntowany, wiecznie nadęty, w nieustającej kontrze. Absolutnie nietuzinkowy jako człowiek i malarz. Niepokorność ma we krwi. Artysta, który staje naprzeciw układowi, a nawet Salonowi, zwykle turla się po marginesie życia artystycznego, omijają go granty, odznaczenia lub prestiżowe członkostwa. Ten jednak należy do odrębnego przypadku, albowiem wpisuje się w stary dadaistyczny trend, mówiący o moralnym upadku krytyków i o powszechnej prostytucji artystycznej.

Jest przy tym doskonałym malarzem. Leszek Żegalski.

Każdy chciałby malować jak on. Nie każdy ma tyle odwagi, aby mówić tak szczerze i otwarciem o tym, co go otacza.

Jest outsiderem z wyboru. To wcale nie oznacza, że tworzy nowy świat na miarę sprawiedliwego Django. Być może kocha utopię i czyste kolory na obrazie. Przed nim było wielu takich. Niepokornych, ostrych w słowach i bezkompromisowych. Życie potraktowało ich rozmaicie. Niektórzy stanęli na podium sztuki tego świata, o wielu zapomniano.

Żegalski ma cechę wojownika. Pędzel stał się jego orężem. Jak w swoim czasie dadaiści, a potem inni, choć całkiem inaczej, przyjął, że obecny porządek świata nie należy do niego. Zmierzy się z własnymi zamiarami, narzuci swoje poglądy. Bunt zrodzi bunt i kolejne.

Rewolucje w sztuce polegały też i na tym, że nonkonformizm tworzył nowe reguły. Zmieniały one porządek w sztuce, sposób widzenia obrazu, a nawet roli artysty w społeczeństwie.

Żegalski stanął po stronie, do której krytycy zawsze mieli utrudniony dostęp. Luminarze polskiej sztuki przeważnie milczeli na temat jego malarstwa. Trudno znaleźć ślad akceptacji ze strony krytyki artystycznej, za wyjątkiem publikacji odnoszących się do Arsenału ‘88 i próby opisania zjawiska młodej naonczas, sztuki polskiej.

Niestrawną rzeczą dla artysty jest milczenie. Brak reakcji na odbiór i akceptację. Woda w ustach krytyki dawno już zmętniała, ale zwyczaj pozostał: o tej sztuce nie piszemy. Zwłaszcza, że od samego początku dawała potężny zestaw metaforycznych kombinacji. Tworzyła pewien charyzmatyczny krąg, podsuwała klucze – dotykała właściwego nerwu i mówiła prawdę.

Żegalski nigdy nie należał do skromnych. Szybko został otoczony pewnym mitem, bo zadbał o jasność wypowiedzi, zarówno tej na swoich obrazach i poza nimi.

Zgodnie z definicją Lovisa Corintha, że „prawdziwe malarstwo powinno działać wyłącznie samo przez się…” Żegalski zaczerpnął z otaczającej rzeczywistości komplementarny zestaw tematyczny.

Usłyszałem raz od malarza pokojowego – pierwsza warstwa dobrze panu wychodzi, chciałbym zobaczyć, jak wyjdzie Panu ostatnia

(Pierre Bonnard)

Żeby się zmierzyć z jego malarstwem, trzeba spojrzeć na jego „dadaistyczny” stosunek do świata. A zatem mamy główny grzech pychy. Jego „precz z kulturą i tandetą”, odnosi się do dwulicowej rzeczywistości, polityki i systemu edukacji. Świata, w którym przyszło mu żyć i tworzyć: Polski. Pytania do tego odniesienia są natrętne, albowiem zahaczają o krytykę artystyczną, prostytucję jako powszechne zjawisko na tym targu, głupawe animozje Polaków.

Żegalski jest zatem buntownikiem. Bo „dadaista wymyśla coraz to nowe figle, aby spędzić mieszczuchowi sen z oczu”. Tak powiadał Arp. A zatem Żegalski ubrał się w kostium Matejki, Malczewskiego, Dudy-Gracza i poszedł na bal przebierańców. Zrobił to dla jaj, owych dadaistycznych figli. Ale na tym balu znaleźli się głównie pacjenci zakładu psychiatrycznego, wzięli go za zjawę, bełkotliwego proroka albo starca z bielmem na oczach, który oparł się na nowej figuracji z korzeniami polskich koszmarów i psuje im zabawę. A zatem wzięli go za swojego, ale nie zaakceptowali. Zobaczyli w nim siebie samych. Komplikację znaczeniową, którą Żegalski utrudnił, bo wymagał inteligentnego odbiorcy.

Na tym balu był tylko obecny Salon. Lecz on nie jest lotny, a tylko chciwy. Bo przecież rozwiązywanie tematów to tak, jakby przepisywanie tego samego zdania- ma się nadzieję, że kiedyś dobitniej dotrą do adresata. Wtedy Żegalskiemu wydawało się, że w tym kostiumie zostanie rozpoznany. A jednak tej więzi ze światem zapomnianej figuracji, kolorowych symboli okraszonych pokrewieństwem ze żmudnym polskim losem nie dostrzegli ci, do których przyszedł.  Albo może nawet i dostrzegli, ale z racji wrodzonego fałszu, oddalili się szybko do swoich zajęć ze skupieniem licząc bonusy i pijąc drinki w metaforycznej ekstazie, tak bardzo potrzebnej polskiemu establishmentowi do przetrwania.

Truizmem jest twierdzenie, że kultura separuje nas od rzeczywistości. Nie można od tego uciec, chyba że wprost do zakładu psychiatrycznego. W jakimś sensie tę materię przedmiotową, żywą tkankę namalował Żegalski. Można ująć to tak: …pewnego wieczoru, poszedłem do lekarza. Poprosił mnie, abym położył się na łóżku. Lekarz był młody, lekko znudzony. Zaczął mnie pytać i badać jednocześnie. Miałem wrażenie, że chciał mi zabrać moją świadomość. Spoliczkowałem go, a wtedy nadeszli pielęgniarze i obezwładnili mnie.

Skończył się sen dadaisty. Żegalski opuścił bal. Sztuka jest istotą życia wyzwolonego. Postanowił być dalej poza siedmioma zwątpieniami głównymi, które w piekle podsycają ogień pod kotłami.

Żegalski studiował na ASP w Katowicach w czasach PRL, gdzie dominował koloryt prostackiej melancholii, a także marksistowskiej zgody na pisanie i myślenie o sztuce.  Założył „Tercet Nadęty” wespół z kolegami malarzami – Januszem Szpytem i Piotrem Naliwajko. Dostał później Grand Prix podczas wspomnianego Arsenału. W końcu wyjechał z Polski. Może dlatego, że siła twórczego instynktu zawiera wszystkie prawa rządzące życiem.

Przetrwanie.

Przybrało u niego postać Alegorii. Jak w malarstwie minionej chwały polskiej sztuki. Zaklęte w obrazach symbole pozwalają właśnie przetrwać. Leszek Żegalski nie szokuje formatem. Jego monumentalizm wynika z wiekowego człeczyny, którego wciąż maluje. Jest jak w tej orwellowskiej, ukradzionej pościeli z burymi cętkami brudu, a w salonie pijak, który właśnie zwymiotował. Noclegownia. Sterta tektury. Ojczyzna? Pijak, który tańczy w korowodzie bękartów, ni to zataczając się, ni to podrygując w rytmie biesiadnej muzyki. W pulchnej dłoni trzyma szklankę fałszywego absyntu. Deklamuje wiersze i będzie szczypać kobiety w piersi. Wszyscy niezmiernie szczęśliwi. Polska.

A z drugiej strony Aleppo, Ecce Homo. Trwała skaza na mapie świata. Nic nieznaczącym dopełnieniem retorycznym. Coś jak bougre, wydaje się, że to reguła przekleństwa, a tak naprawdę jest obelżywą rzeczywistością, którą karmi nas współczesny człowiek. Obraz degrengolady, powszechnego kłamstwa na drodze, którą podążamy, nie zawsze ze swej woli.

Caravaggio, Pignon, Bacon. Ścieżka wydeptana. Niepokornych, wyklętych. Z męką wypisaną na twarzy.

Jest też Chrystus na klozecie. Jak Georges Dyer martwy w hotelowym kiblu i jednocześnie zmartwychwstały. Sacrum i Profanum. Ten obraz prowadzi Żegalskiego w jednym kierunku. Wraz z nim podążają inni. Muzycy, handlarze bronią, narkotyków, aktorzy, barmani z Soho i piosenkarki, upadłe dusze. Brama do piekła. Jest długa kolejka. Wśród gwaru i papierosowego dymu, nagle:

Który z Was to Żegalski?

To ja proszę Pana,

Więc jesteście malarzem?

Tak proszę Pana,

A więc zostaliście zdemaskowani?

No cóż chyba tak,

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj