Jej prace odzwierciedlają intymny, miejski świat z całym tym śmietnikiem emocjonalnym, przemocą i „przestrzenną inwazją”, zrodzoną między ścianami przeludnionych mieszkań, przez które wszystko słychać. France – Lise McGurn urodziła się na początku lat 80. w Glasgow, kiedy miasto przechodziło, jeden z najbardziej mrocznych okresów w swojej współczesnej historii.
Życie w cieniu wszechpanujące biedy i bezrobocia nie ma w sobie nic pięknego. Niedostatkiem zachwycają się jedynie poeci lub ci, którzy nigdy go nie zaznali. Kiedy w 1980 roku, francuski reporter wojenny, Raymond Depardon przyjechał do Glasgow, wprost ze zdewastowanego wojną Bejrutu, ku swojemu przerażeniu stwierdził, że te miasta niewiele różni. Pierwsze co zobaczył, to zapyziałe ulice, na których „thatcherowska bieda” przewijła się z nieprawdopodobnym wręcz duchem solidarności, panującym wśród mieszkańców, żyjących nie tyle obok siebie, co na sobie. Jego aparat fotograficzny zarejestrował prawdziwe życie Glasgowian, takie o którym rząd w Westminster wolałby zapomnieć. Jego zdjęcia były na tyle „brutalne” i „niewygodne”, że ówczesny zleceniodawca – The Sunday Times – nigdy ich nie opublikował. Mimo wielu przemian, które od czasu wizyty Francuza dokonały się, zarówno w Szkocji jak i w całej Wielkiej Brytanii, dwie rzeczy pozostały niezmienne: brak przestrzeni mieszkalnej i poczucie wspólnoty. I to właśnie one stały się źródłem inspiracji dla tej młodej Szkotki, która szturmem podbija brytyjski rynek sztuki.
France-Lise McGurn ma zatem silne poczucie przynależności do miejsca, w którym się urodziła i równie silny akcent. Należy do pokolenia, które było świadkiem transformacji ekonomicznej Szkocji, ale ponieważ nigdy nie opuściła Glasgow na dłużej niż na okres studiów podyplomowych, które najpierw zaprowadziły ją do Londynu, a potem do Florencji, jej perspektywa jest dość jednostronna. Patrząc na jej pastelowe prace pełne postaci o płynnych ruchach, trudno, na pierwszy rzut oka, przypisać je do miejsca, o którym cała południowa Anglia mówi „Grim Up North’.
Twórczość McGurn bazuje na powielaniu jednego motywu, jakim jest życie w miejskiej wspólnocie, wykorzystując przy tym powierzchnie ścian, szklane panele oraz płótna. Życie w metropolii niesie ze sobą cały wachlarz zachowań: od poczucia jedności do przemocy, czy to emocjonalnej lub fizycznej. Czasem jest to doświadczenie trudne, wręcz traumatyczne, kiedy musimy dzielić naszą przestrzeń z obcymi osobami. To uczucie nieustannego braku prywatności zna każdy, kto choć raz w swoim życiu, wynajmował mieszkanie z obcymi ludźmi lub dzielił pokój w akademiku. Obecność drugiego człowieka, nie zawsze niesie za sobą ukojenie. Czasem jest emocjonalną i intelektualną inwazją. Gdy ktoś bez pytania przekracza granicę naszej intymności, zabiera nam emocjonalną wolność to ciągnie nas, tym samym, na dno rozpaczy.
France McGurn maluje naturalnej wielkości ludzkie postaci, które wychodzą poza ramy jej obrazów. Wkraczają one, tym samym w przestrzeń, która nie jest im pisana. Są najeźdźcami. Zabierają innym miejsce, które do nich nie należy. „Wewnątrz” ramy zdają się tworzyć jedność. Współistnieć na sobie tylko znanych regułach, ale kiedy przyjrzymy się im bliżej, jak choćby instalacji „Aloud”, którą jeszcze niedawno można było oglądać w Simon Lee Gallery, dostrzeżemy, że i one naruszają przestrzeń drugiego człowieka. Sylwetki wchodzą jedna na drugą. Przekraczając tym samym intymność należącą do najbliższych. Są one niemal w nieustannym ruchu. Unoszą się nad ziemią, tańczą, biegną w sobie tylko znanym kierunku. Pełne niewypowiedzianej ekspresji i niewykrzyczanych emocji. Duszonych w sobie aż do ostaniej minuty, po której następuje eksplozja. Aloud jest instalacją na szkle, składającą się z paneli przedzielonych drewnianymi ramami. Na środku zwieńczonych kolorowym neonem, który przypomina trochę neony Tracey Emin. Zresztą nie tylko on, ale i sama kreska France zdradza, kto jest jej autorytetem, choć artystka stanowczo odmawia wskazania, na kim się wzoruje.
W jednym z wywiadów powiedziała: – „Gdybym przyznała się, kogo z wielkich artystów podziwiam i kto jest moją inspiracją, znalazłabym się w miejscu, w którym nie chcę być… „ Otwarcie jednak mówi, że swoje inspiracje czerpie z życia codziennego. Z sytuacji których doświadcza i przedmiotów którymi się otacza.
Specjalną rolę w procesie twórczym przypisuje gazetom, a zwłaszcza fotografiom w niej zamieszczonych. Studiuje na nich ludzkie ciała, ich ekspresję, sposób w jaki ułożył je fotograf, aby osiągnąć zamierzony cel kompozycyjny.
France stara się przekazać w swoich pracach, zarówno poczucie obecności jak i jej braku. Zestawić życie wewnętrzne z zewnętrznym. Podczas wystaw w galeriach, jak miało to miejsce w przypadku jej wystawy indywidualnej w TATE w 2019 roku, wykonała prace w dwóch technikach- malarstwa ściennego i płótna. Malarstwo ścienne było pierwsze. To właśnie od niego zaczęła swoją przygodę ze sztuką.
– „Chciałam w sposób jak najbardziej bezpośredni, stworzyć odczucie ruchu i sprawić, że instalacja będzie czymś, co można doświadczać niż tylko patrzeć na nią”
W jej domu rodzinnym ściany były pokryte tapetami zrobionymi przez jej mamę – Ritę McGurn, również artystkę. Potem przyszły studia we Florencji i zainteresowanie freskami Fra Angelico, Pontormo, Uccello, które następnie przerodziło się w absolutną fascynację -„od tego momentu zaczęłam dostrzegać i szukać murali dosłownie wszędzie: w restauracjach barach, nocnych klubach, na ulicach i na przypadkowych ścianach.”
Malarstwo McGurn łączy w sobie abstrakcję z figuratywnością. Abstrakcja jest dla niej jedynie elementem naprowadzający. Sednem pracy są figury i przesłanie jakie ze sobą niosą. Jej paleta jest nostalgiczna i na wskroś emocjonalna. Pastelowe kolory zdają się być przeciwstawnym tłem do burego Glasgow. Jednak, nie ma w niej odwagi, czy też potrzeby, aby pójść w dominanty kolorystyczne, aby zetrzeć to podświadome szarości, wśród których ma co dzień się porusza. Sama mówi o pastelach, że są jak plastik na wystawie sklepowej, który wypłowiał na skutek operującego na nim słońca.
Jej postaci odmawiają bycia ograniczonymi ramami nałożonymi na nie przez normy społeczne. Są buntownikami, nie bojącymi się zrobić ten jeszcze jeden krok, przed którym wszyscy ich ostrzegali.
Kolejnym tematem, który przewija się przez jej prace i który również ma odniesienie do życia miejskiego, to kluby nocne. -„Uczucie, którego doświadczasz będąc w klubie, gdzie obok ciebie jest mnóstwo obcych ludzi jest nieomal tym samym uczuciem, którego ja doznaję podczas malowania. W swoich pracach zadaje pytania czy to jest akceptowalne o 22 będzie akceptowalne o 9 rano? Jak kategoryzacja i strukturyzacja dnia wpływają na ludzkie psyche, co jest dozwolone w domu, a co poza nim?” – pyta McGurn.
Artystkę fascynuje i inspiruje szeroko pojęte życie nocne, pod którym rozumie, nie tylko imprezowanie, ale także spanie, uprawianie seksu i walkę z bezsennością. Wierzy, że szczerość i intymność jest łatwiejsza nocą, kiedy opadają wszystkie maski nałożone w ciągu dnia. Dzień i jego jaskrawe światło sprawiają, że przybieramy różne pozy, ukrywamy się pod płaszczem fałszywej poprawności. W pracach McGurn mamy swoistego rodzaju powtarzalność opartą na cyklu dnia i nocy. Pojawiają się te same figury, tworząc na obrazie pętlę czasową.
France-Lise otwarcie mówi o swojej fascynacji popkulturą, a zwłaszcza tabloidami, filmami z lat 70 i 80, księżniczkami pop (jak choćby Britney Spears), oraz fotografią glamour. To wszystko daje jej pożywkę przy tworzeniu kolejnych obrazów. Artystka jest też bacznym obserwatorem i niczym Francis Bacon, zafascynowana ruchem. Jednak w odróżnieniu od niego, nie rysuje ust, ale ręce. Szkicuje je godzinami. Są one dla niej oddzielnym wręcz językiem potrzebującym własnego słownika i struktur gramatycznych, aby móc go zrozumieć. Postaci, które maluje są jednak pozbawione cech personalnych. Są jak roboty, które wyszły z jednej taśmy produkcyjnej albo jak stemple na poczcie. To celowy zabieg pozwalający artystce skupić się na ich ruchu. Przez to są one ponadczasowe i uwolnione z wszelkich schematów i definicji. Czy to płciowych, rasowych czy też indywidualnych.
Jej praca „Sleepless”, wystawiana na wspomnianej wystawie w Tate Modern w 2019 jest eksploracją miejskiej rzeczywistości. Bardziej niż wytłumaczeniem, jest zaproszeniem oglądających do stworzenia ich własnej interpretacji. Do podążania za ruchem, który wychodzi z obrazu i pokrywa ściany i sufit przestrzeni wystawienniczej. Jest w tym zamyśle jakieś, dalekie echo japońskiej artystki Kusamy, która powielając jednej element i pokrywając nim cała fizyczną przestrzeń, przechodziła do świata niematerialnego, znajdując w nim swoje ukojenie.
France McGurn nazywa prace zanim je zacznie. W przypadku wspomnianego „Sleepless”, wybór padł na słowo, które niosłoby za sobą bardziej odczucie niż konkretną narrację.
– „w tamtym czasie myślałam zarówno o nocach spędzonych w klubach jak i bezsennych nocach, które są doświadczeniem każdej młodej matki. W tej pracy odniosłam się również do „Bezsenności w Seattle – filmu, który uwielbiam, ponieważ kocham wszystkie komedie romantyczne.”
„Sleepless” dotyka w swoim przekazie zagadnień związanych ze świadomością i podświadomością, z byciem obudzonym i lunatykowaniem.
McGurn na płótnie zaczęła malować stosunkowo niedawno. Przedtem rysowała na papierze, a także tworzyła wielkoformatowe kolaże, które następnie umieszczała wprost na ścianie, dorysowując elementy wychodzące poza niego. Fakt, że to, co zostało narysowane czy namalowane na ścianie, zostanie następnie zniszczone, dodaje jej pracom podwójnego znaczenia. W przypadku „Sleepless” najpierw powstał w pracowni obraz na płótnie, a dopiero potem pojawiły się elementy na ścianie. France spędziła trzy dni, aby przygotować je przed otwarciem wystawy w TATE.
Z nazwami jej prac jest jak z nazwani perfum. Każdy wie, co oznaczają, ale nikt nie jest w stanie ich opisać, gdyż dla każdego znaczą coś innego. Są jak zbiór emocji i zapachów, które człowiek natychmiast rozpoznaje, bo budzą w nim określony zestaw uczuć, a czasem, nawet i wspomnienia.
Do malowania na płótnie używa wyłącznie pędzli, do elementów naściennych wykorzystuje gąbki, spraye oraz markery, którymi fascynuje się od lat 90. – „niektóre elementy na obrazie muszą być wykonane szybko, inne natomiast wymagają skupienia i wewnętrznego wyciszenia” – powiedziała w jednym ze swoich ostatnich wywiadów, podczas trwającej wystawy w Simon Lee Gallery, która ją reprezentuje.
Postacie, które znajdują się na jej ostatniej instalacji Aloud, są nagie, a ich ciała znajdują się blisko siebie, wręcz intymnie. Mimo to, nie ma między nimi przemocy. Raczej zauważamy nić porozumienia, która występuje między ludźmi, którzy dobrze się znają. Są dla siebie bardziej przyjaciółmi niż kochankami.
McGurn maluje szybko z energią osoby, która chce powiedzieć wszystko od razu. Kiedy opisuje swoje prace, używa takich słów jak: ruch, energia, prędkość. Nie tylko mówi szybko, ale i szybko maluje. Jej prace powstają podczas jednej sesji. Tak, jakby bała się, że nie zdąży uchwycić ruchu.
Artystka zbiera również autografy słynnych ludzi. Ostatnio na ebay’u zakupiła autograf Winony Ryder. – „Uwielbiam autografy. Są one dla mnie bezpośrednią formą komunikacji między artystą, a widzem. Bardzo personalnym dialogiem, który trwa kilka sekund, a jego skutki widać potem przez wiele lat”.
Czy podobnie będzie ze sztuką McGurn? Czy jest ona tylko krótkotrwałym zachwytem krytyków, czy też może artystką, której w końcu, udało się złamać wszechpanujacą abstrakcję i wprowadzić sztukę na nowe tory? O tym przekonamy się za kilkadziesiąt lat.