Mówiła, że nie lubi kobiet, bo są zbyt głupie. Mimo to okrzyknięto ją pierwszą feministką Ameryki. Sama twierdziła, że jest „anarchiczną humanistką”. Przez wiele lat w jej domu wisiał portret Lenina, a przynależność do partii komunistycznej była dla niej, naturalnym uwieńczeniem fascynacji socjalizmem, w którym upatrywała drogę do „zbawienia Ameryki”.

Alice Neel w swojej pracowni. Fot. David Zwirner

Klasa robotnicza, biedota, bezrobotni oraz inne wyrzutki społeczeństwa, które w opinii rządzących niewiele znaczyli, byli dla niej wszystkim. To oni tworzyli krąg jej najbliższych przyjaciół, z którymi żyła, rozmawiała, i których malowała w sposób, który dla wielu jej współczesnych był nie do przyjęcia. Na długo przed takimi ruchami, jak   Black Lives Matter, LGBTIQ czy #MeTo, pozowali dla niej czarni sąsiedzi z hiszpańskiego Harlemu, dzieci imigrantów, kobiety w ciąży, feministki, a także transwestyci z „klubu Warhola”.

Alice Neel zradykalizowała malarstwo portretowe do tego stopnia, że można bez wątpienia nazwać ją prekursorem nowego kierunku w sztuce – czymś na kształt psychoanalizy obrazu. Na jej płótnach widnieją prawdziwi ludzie z prawdziwymi ciałami i prawdziwymi problemami, odbijającymi się w ich oczach. Nie sposób tego nie zauważyć. Nie spełniają oni żadnych standardów piękna. Bez względu na to, czy spoglądamy na nich z perspektywy lat 30, 40, 70, czy czasów obecnych. Jeśli dostrzegamy w nich piękno, to tylko dlatego, że dzięki wrażliwości Neel widzimy więcej. Potrafimy wejść poza zewnętrzną  warstwę ograniczoną  jej charakterystycznymi błękitnymi kreskami. Jesteśmy w stanie, w jakiś przedziwny sposób zobaczyć to, co ona w nich widziała, zanim chwyciła za pędzel. A my widzimy wielkie człowieczeństwo osłonięte kruchym ciałem.

Alice Neel, Ethel Ashton (1930). Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

Jesteśmy także świadkami intymnego spotkania, jakie miało miejsce między artystą, a modelem. Niemalże słyszymy ich rozmowy. Ze wspomnień tych, którzy dla niej pozowali wiemy, że Alice cały czas prowadziła z nimi dialog. Była przy tym, niczym młodszy od niej o 20 lat Lucian Freud, który z zegarmistrzowską precyzją rozbierał swoich modeli wpierw z „masek”, a następnie z majtek, aby na końcu pokazać ich ciała w sposób, w jaki nikt wcześniej nie uczynił.

Obrazy Neel są swoistego rodzaju mikrokosmosem, w którym każdy element jest powiązany z innym, a całość tworzy pełny portret życia pozującej osoby. Każdy ruch pędzla jest precyzyjny i postawiony w taki sposób, aby na płótnie zawrzeć uczucia i myśli modela, a także to co on czuje, kiedy stoi twarzą w twarz z artystą. Benny Andrews, który pozował dla Neel, twierdził, że Alice spoglądała na niego z siłą rentgena wydobywając z niego wszystko to co stanowiło o nim samym.

Alice Neel, Sam and Richard (1940). Fot.D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

Malarstwo Neel jest też dowodem na społeczny parytet. Portretowała ona bowiem zarówno kobiety jak i mężczyzn, białych i czarnych, starców i dzieci, zdrowych i umierających. Jej obrazy są zapisem historii nieznanych osób uchwyconych w nic nieznaczących dla świata momentach, a jednak ważnych z perspektywy ich małego wszechświata. Kogo bowiem interesuje chory na gruźlicę chłopak z wyciętym żebrem, czy Kubanka w zaawansowanej ciąży z napiętymi sutkami, które bolą od samego na nie patrzenia? Co jest na tyle ważnego w pewnej parze, sikającej w łazience – ona do toalety, a on do zlewu? A jednak ten moment był istotny. Dla Neel. Dla modeli. A teraz dla historii sztuki.

Alice Neel, Untitled ( Alice Neel and John Rothschild in the Bathroom), 1935. Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

 Alice Neel całe życie wolała towarzystwo mężczyzn od kobiet, zwłaszcza tych, z którymi mogła dzielić swoją pasję. Była nimi otoczona, zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym.  Wybierała ich, jak sama twierdziła, wyłącznie ze względu na ich atrakcyjność fizyczną. Nigdy ze względu na status społeczny czy finansowy, z czym, nie do końca zgadzał się jej przyjaciel Philip Bonosky, który zarzucił jej, że była ze swoim ówczesnym kochankiem wyłącznie dla 30 dolarów, które ten jej płacił tygodniowo. Pierwszą jednak, wielką miłością był Carlos Enriquez de Gomez – przystojny Kubańczyk, którego poznała na letnich warsztatach w Chester Springs. W tym czasie obydwoje mieli już za sobą kilka lat studiowania – Alice na Philadelphia School of Design for Women, a Carlos na Curtis Business School. Obydwoje też pragnęli zostać artystami. Obydwoje przejdą później do historii sztuki. On jako jeden z wiodących kubańskich artystów o statusie prawdziwego celebryty i Ona, radykalna malarka portretująca zwykłych ludzi. W odróżnieniu od Neel, Carlos pochodził z jednej z najbogatszych rodzin w Hawanie, która mówiąc delikatnie, nie była zachwycona pomysłem syna na przyszłość. Letni romans nie zakończył się jednak wraz z nadejściem jesieni.

Alice Neel, T.B. Harlem (1940). Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

Wbrew logice i presji społeczeństwa, młodzi kochankowie pobrali się rok później. Po studiach Neel wraz z mężem wyjechała do Hawany. Trudno sobie wyobrazić co czuła, kiedy po raz pierwszy zobaczyła stolicę Kuby. Nic nie mogło ją przecież przygotować na wybuchową mieszankę barw i zapachów, które natychmiast ją osaczyły z każdej strony. Na słońce, które podbijało kolor kamienic aż do granic jaskrawości, na wszechobecne światło, tańczące po fasadach barokowych kamienic, na muzykę sączącą się z barów i na zapachy ulic, których nie potrafiła rozpoznać. W Hawanie kolory są bowiem wszędzie. Na budynkach będących świadkami historii miasta, na owocach leżących na straganach, na ubraniach i w oczach Kubanek, które Alice Neel będzie próbowała uwiecznić na swoich obrazach. Neel musiała być nie tylko przytłoczona nadmiarem barw, ale także bogactwem swoich teściów, żyjących bardziej według europejskich niż amerykańskich standardów przynależnych do klasy wyższej.

Alice Neel, Spanish Party (1939). Fot.D.Wojciechowska ( Barbican Centre, London)

Hawana przez wieki była miastem bez kobiet. Nie było ich widać na ulicach ani w tawernach. Była za to miastem balkonów i zakratowanych  okien, za którymi toczyło się paralelne życie. Życie ogrodów i patiów. Życie ukrytych kobiet. Za czasów Neel,  Kubanki wiodły jednak już takie samo życie jak  ich rówieśniczki w Ameryce. Był to bowiem czas przekraczania granic i łamania tabu. Kubanki paliły na ulicach, prowadziły samochody i nosiły krótkie fryzury niczym Brytyjki z Mayfair. Mimo to, Neel nadal uważała je za zbyt konserwatywne, a samą Hawanę za zacofane miasto. Takie stwierdzenie dziwi, zwłaszcza w ustach kogoś kto całe swoje życie spędził w Gladwyne – wsi, w której jeszcze w 1880 roku, czyli na 20 lat przed urodzeniem się Alice było jedynie 35 domów i 207 mieszkańców. Neel do Nowego Jorku przeprowadziła się dopiero po powrocie z Kuby- w 1927 roku.

Jednak w Hawanie Neel udało się znaleźć kobiety, które ją zafascynowany. Były to Afro Kubanki żyjące w biedzie w zapomnianych częściach miasta. Sprawiły one na niej wrażenie bardzo pewnych siebie. Przy nich Amerykanki wyglądały na słabe  i bezbarwne.

Alice Neel, The Spanish Family, (1943). Fot. D.Wojciechowska ( Barbican Centre)

Po dwóch miesiącach pobytu na Kubie, Alice zaszła w ciążę. Zarówno ta jak i kolejne, nie była planowana. Neel nigdy bowiem nie chciała mieć dzieci. Po prostu zapomniała się zabezpieczyć, jak mówiła w jednym z wywiadów. Alice postanowiła, że ciąża nie może ograniczać ją w malowaniu i kontynuowała plenery z Carlosem. Para często udawała się autobusem do ubogich części Hawany, aby malować ulice i ludzi, zwłaszcza tancerzy od których Neel nie mogła oderwać wzroku. Z fascynacją patrzyła na ich ciemną skórę błyszczącą od słońca i potu, na ich naprężone w tańcu mięśnie, na harmonijne ruchu pełne erotyzmu, którym nie sposób się oprzeć.  Poeta Nicolas Guillen,  twierdził, że „duch Kuby jest mulatem”. Z takim stwierdzeniem zgodziłaby się nie tylko Alice, ale każdy, kto choć przez chwile mieszkał w tym kraju.

Alice Neel, Carmen and Judy (1972). Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

 Zarówno Neel jak i Enríquez Gómez nie potrzebowali pracowni, aby malować. Byli niczym impresjoniści – rozkładali sztalugi na chodniku i malowali do zmierzchu. Dla Alice spotkania ze zwykłymi ludźmi, którzy w oczach elitarnego społeczeństwa nic nie znaczą, stały się punktem zwrotnym w jej karierze. Do końca życia pozostanie wierna portretowaniu ludzi. Nawet wtedy, gdy świat oszaleje na punkcie abstrakcji, ona twardo będzie trzymać się swojej drogi. Gardziłą abstrakcją podobnie jak to czynił Francis Bacon, który popijając kolejnego szampana w Colony Room, piętnował abstrakcję nazywając ją, niczym innym jak malarstwem dekoracyjnym, które może dobrze prezentować się jedynie w komplecie z kanapą.

Alice Neel, Pregnant Julie and Algis (1967). Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

W Hawanie Neel po raz pierwszy dostrzegła także, jak wielka przepaść dzieli tam biednych od bogatych. Kiedy pierwsi z nich żyją w neobarokowych kamienicach i jedzą posiłki z porcelanowej zastawy, drudzy śpią na ulicach wyjadając resztki z rynsztoka. Z tego czasu przetrwało zaledwie kilka jej obrazów. Jeden z nich przedstawia dwóch żebraków, a drugi matkę z dzieckiem. Oba można obejrzeć obecnie na trwającej wystawie Alice Neel: Hot Off The Griddle w londyńskim Barbican. W Hawanie, Neel wraz z Carlosem szybko stali się członkami lokalnej bohemy. Przyjaźnili się z pisarzami i artystami. Po latach Alice powie, że Kuba odbiła się na całej jej późniejszej psychice, a małżeństwo  z Carlosem uczyniło ją mentalnie latynoską. Zarówno kulturowo jak i politycznie. Kiedy Neel przyjechała do Hawany w 1926 toku była świadkiem zmian zachodzących w tym kraju. Był to bowiem czas, w którym rodziło się pierwsze pokolenie dojrzałych i wolnych Kubańczyków. W Hawanie przyszło też na świat jej pierwsze dziecko – córka o imieniu Santillana. Wkrótce małżonkowie zadecydowali jednak o powrocie do Stanów. Do Nowego Jorku przeprowadzili się w 1927 roku, gdzie zamieszkali przy West 81 Street w jednym pokoju, w którym Alice malowała głównie akwarele. Nowy Jork w latach 20 -tych był z jednej strony epicentrum sztuki z takimi twórcami jak choćby Scott i Zelda Fitzgerald, Sinclair Lewis, Hart Crane czy John Dos Passos, z drugiej strony przeludnionym miastem z imigrantami, którzy przywieźli ze sobą w walizce jedynie nadzieję i biedę. Dwie nieśmiertelne rzeczy, które towarzyszą każdemu emigrantowi uciekającemu ze swojego kraju.

Alice Neel, Geoffrey Hendricks and Brian (1978). Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

Wszechobecna literatura, film, teatr, muzyka oraz narodziny ery Jazzu tworzyły wybuchową mieszankę, która uwodziła najpiękniejsze umysłu świata ściągając je do Nowego Jorku. Do miasta w którym w 1925 powstał The New Yorker i w którym pierwszy raz wydano The Great Gatsby. De Kooning mieszkał wtedy na Manhattanie, a  Gorky w Greenwich Village. W tym samym czasie  Hopper miał swoją pierwszą  indywidualną wystawę w Rehn Gallery. De Kooning, Rothko i Pollock – ojcowie abstrakcji, nadal jednak pod koniec lat 20 malowali figurację. Zza rogiem czaił się realizm socjalistyczny, który Neel szybko zaadaptowała.

Do takiego miasta przeprowadziła się Alice ze swoją małą rodziną. Brutalność życia codziennego szybko dała się im we znaki. Bieda przestała być jedynie malarską inspiracją, czymś odległym dziejącym się w innym świecie, stała się teraz ich codziennością. Obydwoje szukali pracy i nadal malowali. Dla Neel sztuka była zawsze na pierwszym miejscu. Głód i zimno było nieistotne. Istotne były farby. Niestety, taki styl życia szybko zebrał okrutne żniwo. Roczna Santillana zachorowała na błonicę. Alice nie stać było, aby wezwać lekarza, więc próbowała  sama ją leczyć. Jednak niedożywione dziecko leżące w zimnym pokoju bez ogrzewania nie miało szans, aby pokonać chorobę. Dziewczynka zmarła po kilku dniach. Po śmierci Santillany, rodzice Carlosa  przysłali im pieniądze. Alice w swoim pamiętniku napisała – „Nie chciałam za te pieniądze kupić jedzenia, bo wiedziałam, że te pieniądze zarobiło dziecko swoją śmiercią”. Śmierć córki  Alice odreagowała na dwa sposoby: przez prawie natychmiastowe zajście w kolejną ciążę i przez obsesyjne malowanie. To właśnie wtedy powstała seria akwarel After The Death of the Child (1927/28).

Alice Neel, Margaret Evans Pregnant (1978). Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

Jednak nowe dziecko nie wypełniło pustki po poprzednim, jak również nie naprawiło psującej się już od pewnego czasu, relacji z Carlosem. Isabella Lillian Enriquez przyszła na świat 24 listopada 1928 roku. Jej narodziny Alice udokumentowała na obrazie Well Baby Clinic (1928) – „Kiedy ludzie rozczulają się nad dziećmi, mnie interesuje tylko ich malowanie”- mówiła.  Dwa lata później Carlos zaproponował, że weźmie córkę do Hawany, aby poznała dziadków, a następnie stamtąd udadzą się do Paryża, gdzie dołączy do nich Alice. Neel się zgodziła. Wkrótce okazało się jednak, że Carlos miał inny plan. Córkę zostawił na wychowanie u swoich dwóch niezamężnych sióstr, a sam udał się do Francji.  Dlaczego Alice nie pojechała do Hawany odzyskać dziecko? Dlaczego tak szybko pogodziła się z jego utratą? Czy chodziło o pieniądze, czy po prostu Alice nigdy nie miała instynktu macierzyńskiego?

 -„ Zawsze była we mnie dychotomia. Oczywiście, ze kochałam Isabettę, ale przede wszystkim chciałam malować”- powiedziała Neel swojej przyjaciółce. Relacje Neel z dziećmi nigdy nie należały do najłatwiejszych. Trudno się na nie patrzy, zwłaszcza z perpektywy XXI wieku, kiedy przemoc fizyczna w stosunku do dziecka jest karalna. Nie sposób do końca zrozumieć kobiety, która z taką wrażliwością patrzyła na obcych ludzi, a jednocześnie była zupełnie ślepa na cierpnienie własnego syna Richarda, który przez całe swoje dziecinstwo był fizycznie maltretowany przez Sama – ówczesnego kochanka Alice. Jak to możliwe, że nie widziała siniaków na ciele syna, że nie słyszała obelg rzucanych pod jego adresem, że nie dochodził do niej krzyk chłopca zamkniętego „za karę” w ciemnej łazience? To czego doświadczył ten mały, niepełnosprawny dzieciak, trudno opisać i jeszcze trudniej zrozumieć. Bo jakie słową mogą oddać strach i ból syna atakowanego przez dorosłego mężczyznę? Jak można uleczyć siniaki na duszy, na której przecież nie można przylepić plastra? Co wtedy robiła  Alice? Nic. Milczała. Malowała. Żyła w swoim świecie.  Gdyby żyła dzisiaj, opieka społeczna, prawdopodobnie pozbawiła by ją praw rodzicielskich.

Alice Neel, Andy Warhol (1970). Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

Po odejściu Isabetty i Carlosa, Neel została sama w Nowym Jorku. Wpadła w histerię, miała nieustanne myśli samobójcze, kończą doprowadziły ją do podjęcia dwóch prób odebrania sobie życia. – „Gdybym tylko miała 500$, nigdy bym nie miała żadnego załamania nerwowego” – powiedziała po latach w jednym z wywiadów. Neel doświadczyła swoistego rodzaju depresji, która niczym duchowa zima zamraża wszystko. Uczucia, myśli, czynności. Otacza człowieka niewidzialnym, lodowym murem,za którym  płonie ogień rozpaczy. Alice miała skłonności samobójcze przez całe życie, ale nigdy więcej, nie próbowała już się zabić.

Doświadczenie życia na Kubie uruchomiło w niej radykalizm, a pobyt w szpitalu psychiatrycznym do którego trafiła w katach 30. dał jej głębokie zrozumienie wrażliwości i kruchości ludzkiej psyche. Jednocześnie wybuch  Wielkiej Depresji skierował jej myśli w stronę społecznego sumienia, które nie może pozostać obojętne wobec losu tysięcy robotników. W 1935 Alice została objęta rządowym programem WPA (Works Progress Administration) wprowadzonym przez rząd Roosvelta, aby stymulować ekonomię wychodzącego z recesji kraju oraz aby wspomóc bezrobotnych artystów. Raz w tygodniu musiała dostarczyć określoną liczbę obrazów lub rysunków, za które dostawała  wynagrodzenie. WPA nie narzucała tematu prac, ale nie akceptowała aktów. Programem tym objęty był rownież Jackson Pollock, Mark Rothko, Ad Reinhardt oraz Milton Avery.

Alice Neel, Joe Gould (1933). Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

W tym samym czasie Alice dołączyła oficjalnie do partii komunistycznej, rozczytując się w marksizmie i wieszając na ścianie portret Włodzimierza Lenina. W tamtym czasie większość artystów flirtowało z komunizmem. Sztuka była pod jego głębokim wpływem. Dla Neel było to jeszcze coś wiecej. Marksizm dał jej możliwość wypowiadania się.  Alice była nie tylko artystką, ale i kobietą i to w dodatku, kobietą „upadłą”, niezamężną, mającą kochanków i nieślubne dzieci. Przez społeczeństwo była odrzucona, przez komunistów akceptowana. Jej styl portretowania zwykłych ludzi oraz robotników był dla komunistów idealnym narzędziem propagandowym. Przeciętni ludzie pochodzący z różnych środowisk, namalowani w prosty sposób. Czy może być coś bardziej odpowiedniego dla propagandowych ulotek?

Zaangażowanie Neel w działalność partii komunistycznej nie przeszło niezauważonym przez FBI, które pewnego dnia wysłało do jej meiszkania dwóch agentów. Alice nie przestała jednak ani malować, ani wierzyć w komunizm. Prowadziła życie takie, jakie chciała. Miała kochanków, których sama sobie wybrała. Otaczała się ludźmi, z którymi czuła się dobrze. Byli to przeważnie jej sąsiedzi dzielący podobny, jak ona los ubogich mieszkańców Nowego Jorku.  Relacja z żonatym Johnem Rothshildem trwała przez wiele lat, ale nigdy nie przerodziła się w prawdziwy związek. Alice bowiem, nigdy go nie kochała, a przynajmniej nie w ten sposób, w jaki on kochał ja. Był dla niej bardziej przyjacielem, na którego zrozumienie mogła liczyć oraz żywą książeczką czekową, gotową wspomóc ją finansowo bez zadawania zbędnych pytań. Wiele razy John wyciągał ją z tarapatów i stawiał na nogi. Był też jej pierwszym promotorem, nieustannie szukającym dla niej pracy i walczący o to, aby ktoś w końcu dostrzegł jej talent. On sam był wręcz zahipnotyzowany jej pracami. Robił wszystko by znaleźć osoby które chciałyby pozować, a następnie kupić swój portret. Jego celem było znalezienie jednego chętnego tygodniowo. Ideałem byłoby znalezienie zamożnego patrona, ale to się Johnowi nigdy nie udało.

Toksyczna relacja z uzależnionym od narkotyków Kenneth Doolittle zakończyła się swoistym „holocaustem”, kiedy to zniszczył, prawie wszystkie prace artystki. 60 płócien, ponad 200 rysunków i akwareli spłonęły jednego dnia. Dla Neel, która rozpaczała po utracie nawet najmniejszej i nic nie znaczącej rzeczy, utrata dorobku życia była prawdziwa katastrofą.

Alice Neel, Wellesley Girls, (1967). Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

Po rozstaniu z Doolittle, Neel  przeprowadziła się do Greenwich Village, która od 1912 roku była uznawana za epicentrum i stolicę amerykańskiej bohemy. Była także synonimem sprzeciwu, wobec panującej polityki, wobec moralności i wobec ustalonego porządku przez elity sprawujące władzę.  Z drugiej strony już wtedy, ta część Nowego Jorku, była turystyczną atrakcją i karykaturą samej siebie. Kiedy Alice zamieszkała w Greenwich Village, dołączyła do wielu znanych nazwisk, którzy właśnie tam się osiedlili.  Byli wśród nich pisarze, malarze i poeci. Wiele ruchów, takich jak choćby socjalizm, feminizm, pacyfizm, marksizm, freudianizm, czy ekspresjonizm abstrakcyjny, znalazło tutaj podatny grunt dla rozwijania swoich społecznych czy artystycznych idei.  Niemal każdy amerykański pisarz mieszkał przez pewien czas w Greenwich. Jack London, Edgar Allan Poe, Walt Whiteman, Allen Ginsberg. Prohibicja zakończyła się w grudniu 1933 roku, więc lokalne bary pełne były alkoholików.

Mieszkanie Alice znajdowało się blisko dwóch kultowych miejsc. Pierwszym z nim była kawiarnia w Brevoort Hotel, słynąca ze spotkań radykałów, a drugim, otwarta w 1933 roku Stewart’s Cafeteria, w której spotykały się lokalne lesbijki, geje oraz artyści. Joe Gould – naczelny „Don Quixote” i „pisarz” Greenwich, którego Neel sportretowała z kilkoma penisami, mówił z ubolewaniem w głosie, że w Stewart’s artyści zamiast rozmawiać o sztuce, dyskutują teraz o Leninie i Trockim. Wspomniany portret Goulda był na tyle szokujący dla współczesnych, że nie został pokazany publicznie przez 30 lat. Sam Joe uważał go za dzieło doskonałe. Był pewien, że kiedyś zawiśnie on w MoMa. I nie pomylił się.

Alice Neel, Puerto Rico Libre (1936), Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

José Santiago Negrón poznała w klubie. Miała na sobie wtedy, srebrną sukienkę – prezent od Johna. On grał na gitarze i według Alice roztaczał wokół siebie przesiąknięty erotyzmem czar. José za dnia sprzedawał wodę sodową, a wieczorami dorabiał grając na gitarze w barach i nocnych klubach. Po paru dniach znajomości, wprowadził się do Alice, która utrzymywała ich obydwoje z pracy w WPA przynosząc do domu 95 $ miesięcznie. On sam głównie spał do południa, flirtował z dziewczynami z sąsiedztwa oraz godzinami grywał na gitarze. Neel zupełnie to nie przeszkadzało, gdyż jak twierdziła José był typowym Hiszpanem. W tym czasie, zaczęto dostrzegać jej obrazy. W 1936 roku jej płótno „Futility of Effort” (Neel zmieniła później jego tytuł na „Poverty”), został opublikowany w magazynie wydawanym przez Związek Artystów „Art Front”.  W tym samym też roku, inny jej obraz „Nazi Murder Jess” został pokazany w ACA Gallery. W styczniu 1937 Neel zaszła w ciążę. Niestety w szóstym miesiącu poroniła, rodząc martwą dziewczynkę z pępowiną owiniętą wokół szyi. Kilka miesięcy później, po raz kolejny zaszła w ciąże z José i choć John Rothschild ofiarował jej pieniądze na aborcję, postanowiła urodzić dziecko. Za otrzymane pieniądze kupiła sobie fonograf. Zdecydowała też przeprowadzić się do Hiszpańskiego Harlemu bowiem Greenwich Village zaczęła ją psychicznie dusić.  Wraz z José wprowadzili się do mieszkania przy 8 East 107th Street mając tuż zza rogiem jego rodzinę. Swoją przeprowadzkę tak tłumaczyła: „- Przeprowadziłam się do Harlemu, aby być bliżej prawdy”.

1938 był dla Neel dobrym rokiem. Stała się członkiem New York Group założonej przez Jacoba Kainen. Siedmiu mężczyzn i ona. Nie oznaczało to jednak, że była przez nich traktowana jako równa im -„ Byli zażenowani tym, że byłam kobietą. I tym, że nie czułam, że istnieje między nami jakaś różnica”. Wiosną tego roku Alice miała swoją pierwszą indywidualną wystawę na Manhattanie w Contemporary Arts. Na kolejną będzie musiała kilka lat.

Alice Neel. Fot. David Zwirner

Alice Neel miała niezwykły dar uchwycenia ludzi i miejsc, co widać zwłaszcza na jej portretach powstałych w Harlemie. Jest w nich bowiem ta wspomniana prawda, za którą Alice podążała i którą odnalazła w latynoskiej kulturze. Nigdy nie pociągało jej malowanie ładnych rzeczy czy pikników ma trawie. Zawsze chciała malować codzienność, zwłaszcza tą niewygodną i obdartą ze sztucznego piękna, kreowanego wyłącznie na pokaz. Większość jej obrazów jest kroniką jej własnego życia i spotkań z ludźmi, których znała, a jednak jest w nich jakaś uniwersalna siła sprawiająca, że nadal przemawiają one do obcych ludzi. Zachwycają się nimi zarówno Europejczycy, Amerykanie jak i Azjaci. Przekaz Neel jest bowiem uniwersalny-  zwykli ludzie na całym świecie są tacy sami.

Niektóre z jej portretów ociekają łzami chociaż ich nie widać. Są melancholijne i niewyobrażalnie smutne. Ale jest w nich też prawda i nadzieja. Jej celem nigdy nie było tylko odwzorowanie tego co widzi, ale wejście głębiej, w ludzką psychikę i jej zakamarki. Sztalugi były dla niej niczym okno do poznania nie tylko modela, ale także samej siebie.

W Harlemie wieczory Neel spędzała głównie  w klubach nocnych i barach.
– „Chodziłam tam każdego dnia.  Tańczyłam tango i rumbę. Richard jest produktem z nocnych klubów” – mówiła. Związek z José zakończył się zaraz po przyjściu na świat ich syna. Neel, która z początku akceptowana zdrady partnera,  w końcu nie wytrzymała i wyrzuciła go z domu. Wersja José jest inna. To on się wyprowadził, bo nie mógł znieść zdrad Alice. Richard przyszedł na świat z wadą wzroku będącą skutkiem syfilisu, którego nosicielką była Alice. Prawdopodobnie zaraził ją właśnie José. Zarówno ona, jak i Sam – fotograf, z którym związała się zaraz po rozstaniu z José, zaniedbali niemowlę do tego stopnia, że na leczenie było już za późno. Tylko dzięki lekarzowi, który zastosował zastrzyki witaminowe  udało się go uchronić przed całkowitą ślepotą. Alice nie przyznawała się do syfilisu twierdziła, że słaby wzrok syna jest wynikiem deficytu witaminy A.

Alice Neel, Self-Portrait (1980). Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

Sam Brody – nowy kochanek Neel wciągnął artystkę w toksyczny związek, w którym przemoc była codziennością. To właśnie on uczynił Richardowi piekło na ziemi. Przez lata znęcał  się nad nim fizycznie i psychicznie. Nazywał go „ brudnym puertorykaninem”. Neel nigdy nie stanęła w jego obronie. Swoim milczeniem dawała przyzwolenie na znęcanie się nad nim. Na pytanie, dlaczego pozwalała Samowi bić syna, odpowiedziała, że nie wie, ale coś musi być z nią w nieporządku. Neel poznała Sama na spotkaniu WPA. Od razu między nimi zaiskrzyło. Nie przeszkadzało jej, że miał on żonę i dwoje dzieci. Rok później urodziła mu syna Hartleya Stockton. Swojej koleżance powiedziała wtedy, że – „jeśli decydujesz się na dzieci i chcesz podczas ich wychowania odstawić malarstwo, to już nigdy do niego nie wrócisz. Malarstwo musi być cały czas uprawiane cały czas”. I tak też Alice zrobiła.

Nowy Jork w latach 40. żył ekspresjonizmem abstrakcyjnym.  Nikt nie malował już portretów. Nikt, poza Alice Neel, która nie ugięła się pod presja mody i pozostała wierna malowaniu ludzi. Alice zawsze była świadoma swoich wyborów. Miała co prawda za sobą flirt z surrealizmem, ale jak każdy flirt nie trwał długo. Żadna z nowojorskich galerii nie chciała w tym czasie jej wystawiać  twierdząc, że maluje po staroświecku. W jednym z wywiadów powiedziała – „ że jest przeciwko abstrakcji i niefiguratywnej sztuce,  ponieważ tego rodzaju malarstwo eliminuje ludzi i jest skazane na upadek. Rembrandt i Tycjan dali nam cały wszechświat ludzkich portretów. Tymczasem współczesna sztuka nadaje się wyłącznie na tapety”.

Alice nie potrafiła cieszyć się spokojnym i poukładanym życiem. Nakręcały ją jedynie dramaty i tragedie. Wtedy dopiero czuła, że żyje. Kiedy wszystko szło sprawnie, wpadała w furię. Potrafiła wrzeszczeć na dzieci  przy kolacji tylko dlatego , że nie mogła znieść ciszy. Wszczynała więc awantury, tylko po to, aby podnieść sobie poziom adrenaliny. W stosunku do osób, które chwaliły jej prace, była bezkrytyczna. Pozwoliła torturować swoje dziecko kochankowi tylko dlatego, że lubił jej malarstwo.

Alice Neel, Marxist Girl (Irene Peslikis), 1972. Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

Lata 50. były dla Neel wyjątkowo trudnym czasem. W jej wieku jej rówieśniczki były już babciami, ona natomiast miała na wychowaniu dwoje małych dzieci. Jej obrazy się nie sprzedawły, bo wszyscy oszaleli na punkcie Pollocka. Jednak z punktu rozwoju jej malarstwa, ten czas nie był stracony. To właśnie wtedy powstały jedne z jej lepszych i przejmujących prac określane mianem okresu Harlemu Hiszpańskiego. Portret „Georgie Arce” (1955), portret chłopca z sąsiedztwa „Call Me Joe” (1955), portret sióstr „Two Girls” (1959) czy „Rag in Window” (1958), to tylko kilka przykładów geniuszu artystki. Przełom w karierze Neel nastąpił dopiero pod koniec lat 60., kiedy po ponad 20 – letniej dominacji abstrakcji, do głosu doszedł pop-art. Malarstwo figuratywne znów było na fali. Co prawda portrety Alice, pokazujące ułomne ludzkie ciała, zniszczone przez choroby lub zaniedbane przez otyłość, dalekie były od kultowej puszki Warhola z pomidorową zupą, ale przynajmniej nie były już uznawane za niemodne. W pracowni Neel, coraz częściej zamiast sąsiadów pozowali celebryci. Sama artystka, która zbliżała się już do siedemdziesiątki, nie była uznawana już za famme fatale poprzedniej epoki, ale raczej za radykalną artystkę, wpisująca się doskonale w erę osobistej wolności, która opanowała Amerykę. Nagle głos Alice zaczął się liczyć, a jej prace „pasować” do wszelkich ruchów głoszących wolność i kult jednostki.

Alice Neel w swoim mieszkaniu, 1944. (Fot. David Zwirner)

W okresie od 1927 do 1964 Neel miała tylko 6 indywidualnych wystaw. Przez ostatnie dwadzieścia lat swojego życia, czyli od roku 1964 do 1984, miała ich ponad 60. Sama Neel mówiła, że rokiem przełomowym, w której jej kariera zaczęła nabierać szalonego rozpędu był 1963. To właśnie wtedy, po ponad 20 latach opuściła Hiszpański Harlem i przeniosła się na Broadway. Podpisała też kontrakt z Graham Gallery na reprezentowanie jej. Galeria zorganizowała jej w sumie 8 indywidualnych wystaw. Alice Neel oficjalnie stała się, tym „prawdziwą” artystką. Posiadającą galerię i ludzi, którzy dbają by świat wiedział o niej jak najwięcej. Rok później otrzymała stypendium w wysokości 6000 $, które będzie otrzymywać do końca życia. Fundatorką stypedium był dr.Muriel Gardiner, którą Neel poznała przez Johna.

Alice Neel, Annie Sprinkle (1982). Fot. D.Wojciechowska (Barbican Centre, London)

Neel zawsze malowała zamknięte środowiska. Mikrokosmosy, do których wstępu nie miał nikt z zewnątrz. Wpierw były slamsy Hawanny, potem Green Village, Hiszpański Harlem, a na końcu zmaknięty świat celebrytów. Jej akty nie tylko stały w kontrze z kanonem nierealnego piękna kreowanego przez świat mody, ale również budziły kontrowersje, zwłaszcza te ukazujace kobiety w ciąży. Przed Neel ten temat podjęło tylko trzech artystów: Gustav Klimt, Paula Modersohn-Becker oraz Egon Schiele. Neel była pod ich wielkim wpływem, zwłaszcza linii Egona Schiele. Dla pruderyjnej Ameryki, Neel była trudna do zaakceptowania. Kiedy w 1991 roku Vanity Fair umieścił na okładce zdjęcie Annie Leibovitz przedstawiające Demi Moore w zaawansowanej ciąży, Ameryka była tak samo zgorszona, jak w dniu, kiedy ujrzała Joe Goulda otoczonego penisami.

Alice Neel: Hot Off The Griddle. Barbican Centre, London

Alice Neel nigdy nie uważała się za feministkę, choć popierała prawa kobiet do decydowania o sobie samych. Przeczyła też sobie wielokrotnie, raz twierdząc, że wierzy w siłę feminizmu, a raz, że woli towarzystwo mężczyzn od kobiet, których interesuje tylko wychowywanie dzieci i psów. Twierdziła też, że kobiety nie mają wystarczających zdolności intelektualnych, aby zmienić świat, mogą jedynie wspierać w tym mężczyzn. Podczas jednego z wykładow dla studentów powiedziała, że życie kobiet wydawało jej się być beznadziejne i nudne, dlatego zawsze chciała zostać artystką. Niejednkrotnie sama doświadczyła dyskryminacji ze strony kolegów artystów, co jednak nie przeszkodziło jej w tworzeniu wielkiej sztuki. Zaciekle broniła tezy, że nie ma czegoś takiego jak żenska i męska sztuka. Jest tylko dobra sztuka lub zła. Alice Neel – twarz wielu feministycznych pamfletów była anty feministką nieznoszącą wszystkiego co kobiece. Była męskim szowinistą ukrytym pod kobiecym ciałem. Wielką malarką, która potrafiła przenieść całe życie modela na 60 cm płótno.

Alice Neel, Hot Off The Griddle, Barbican Centre, Londyn styczeń – maj 2023.https://www.barbican.org.uk/AliceNeel 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj