Kiedy jako nastolatka, Sonia Boyce po raz pierwszy przekroczyła próg londyńskich galerii w jej głowie była tylko jedna myśl: kto stoi za tymi obrazami? Nie chodziło jej jednak o artystów, ale o cały układ społeczny, marketingowo-polityczny, który decyduje o tym, czyje obrazy zawisną na najbardziej prestiżowych ścianach świata.  

Sonia Boyce. Fot. Sarah Weal.

Nie jest żadną tajemnicą, że artysta, aby odnieść sukces musi mieć za sobą galerię, która swoją renomą, funduszami oraz siatką odpowiednich znajomości będzie go „certyfikować”.

Za wielkimi artystami takimi jak choćby Lucian Freud, Leon Kossoff, Henry Moore, Francis Bacon czy R.B Kitaj stały wielkie galerie. To one kreowały ich wizerunek, zabiegały o kupców, organizowały im wystawy oraz niejednokrotnie ratowały ich z prywatnych długów czego najlepszym przykładem jest wspomniany już Francis Bacon. Nie raz zdarzało się mu wysłać telegram z Monaco do swojej marszandki, aby ta uregulowała długi w kasynie. Bez uruchomionej przez galerie maszyny promocyjnej, pewnie nigdy byśmy nie usłyszeli o wielu nazwiskach. Na wybór artysty przez galerię składa się wiele czynników, mniej lub bardziej obiektywnych. Czasem dobry artysta jest po prostu niesprzedawalny i galeria nie jest nim zainteresowana, a czasem, średnio utalentowany, akurat wpisuje się w modę i warto w niego zainwestować. Galerie bowiem inwestują w artystów tak samo jak inwestuje się w nieruchomości. Zwrot nie przychodzi od razu. W przypadku Sonii z pomocą przyszły jej trzy rzeczy: niezaprzeczalny talent, moda na ciemnoskórych artystów, która w Wielkiej Brytanii rozpoczęła się już w latach 80 tych wraz z powstaniem Black Arts Movement oraz Simon Lee Gallery.

Sonia Boyce, „Feeling Her Way” (2023), Turner Contemporary, Margate. Fot. W Sztuce

W 1987 roku Tate zakupiła jej prace. Po raz pierwszy w swojej historii, galeria nabyła obraz czarnoskórego malarza. W 2016 roku jako pierwsza Afrobrytyjka została wybrana do Royal Academy of Arts. Sześć lat później reprezentowała już Wielką Brytanię na 59 Biennale Weneckim. Kim jest więc ta ciemnoskóra artystka, która nosi madras, lecz nie mówi z karaibskim akcentem?

Jej droga do Wenecji, prosto z Whitechapel, w której okolicach się wychowała, jest zapisem jej stopniowego dojrzewania, a także poszukiwania odpowiedniej formy przekazu. Początkowo tworzyła głównie kolaże, którymi zafascynowała się pod wpływem dadaistów. W pewnym jednak momencie przestały jej wystarczać. Poszukiwała medium bardziej złożonego, wielopłaszczyznowego, za pomocą którego mogłaby poruszyć u odbiorców wszystkie zmysły, a nie tylko wzrok. Z pomocą przyszły jej instalacje, w których mogła łączyć klasyczne formy, takie jak zdjęcia z obiektami trójwymiarowymi, muzyką oraz filmami video. W ten sposób przekaz Boyce stał się pełny i pozwalał oglądającemu niemal wejść do środka dzieła. Każdy kto, choć raz widział jej prace wie, że siła ich przekazu jest wręcz porażająca. I to nie tylko z powodu zawartego w nim przesłania, ale przede wszystkim użytych narzędzi.

Sonia Boyce. Fot. Anne Kathrin Purkiss

Prace Boyce są zdecydowanie polityczne. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Dotykają tak zapalnych tematów jak wykluczenie społeczne, zwłaszcza te na tle rasowym, tożsamość płciowa oraz identyfikacja kulturowa w multikulturowym świecie. Są też bardzo często głosem czarnych kobiet. Śladem włoskiej damy filozofii, feministki – Adriany Cavarero, która podkreślała rolę kobiet w tworzeniu przez nich narracji do ich własnej tożsamości, instalacje Soni Boyce są pełne odnośników, zarówno do jej własnej identyfikacji kulturowej jak i szerszej, odnoszącej się do wszystkich kobiet doświadczających podobnego wykluczenia.

Artystka bardzo często pokazuje jednostkę w kontekście otaczającego ją świata, bez którego nie może ona stworzyć swojego własnego obrazu. Twórczość Boyce, podobnie jak miało to miejsce w przypadku Fridy Kahlo, jest pełna kulturowych odniesień. Za każdym razem także konfrontuje widza poprzez zestawienie wzajemnie wykluczających się elementów. Ta indywidualna narracja i sposób jego wyrażania jest widoczny w jej najnowszym projekcie Feeling Her Way pokazanym w pawilonie brytyjskim na zeszłorocznym Biennale Weneckim.

Sonia Boyce, „Feeling Her Way” (2023), Turner Contemporary, Margate. Fot. W Sztuce

W 2018 roku, podczas wystawy swoich prac w Manchester, Sonia zdjęła ze ścian, wiszący w galerii obraz Johna Williama Waterhouse’a, zatytułowany Hylas And The Nymphs. Do pozostałego po nim pustego miejsca przykleiła kartki, na których przechodnie mogli zapisywać swoje przemyślenia na temat przedstawiania kobiet na obrazach w muzeach. Posady galerii zatrzęsły się, a media społecznościowe eksplodowały. Oburzeni krytycy pisali – Czy następny będzie Picasso? Boyce porównano do nazistowskich cenzorów, którzy usuwali z muzeów obrazy, niepasujące do ich wizji świata i niespełniające politycznych założeń. Skrzynka skarg i zażaleń muzeum zapchała się w ciągu jednej godziny. Artystka stała się symbolem skrajnego feminizmu w jego najgorszym wydaniu, a ona sama nie kryła zdziwienia. Jej zamiarem nie było wywołanie burzy medialnej – jak później tłumaczyła, ale rozpoczęcie dyskusji. Pragnęła jedynie zwrócić uwagę na fakt, że od wieków garstka ludzi pochodzących z jednego środowiska decyduje, co reszta społeczeństwa będzie oglądać. To oni kształtują gust narodu według własnego uznania. Co więcej, obecność kobiet – artystek jest w muzeach nadal marginalna. Jedynie 8.5% obrazów pokazanych na wspomnianej wystawie zostało namalowanych przez kobiety. Dlaczego?  Boyce na to pytanie nie znalazła odpowiedzi.

Sonia Boyce na tle swoich prac w Apalazzogallery. Fot. Kate Brown

Sonia Boyce – córka emigrantów z Barbadosu i Gujany Brytyjskiej, dzieciństwo spędziła w Wapping we Wschodnim Londynie, który przez 400 lat słynął z dokonywanych w nim egzekucji oraz w okolicach Withechapel, dzielnicy zamieszkałej głównie przez emigrantów z Pakistanu oraz Bangladeszu. Miejsca pełnego biedy, w którym język angielski w wielu domach jest prawie nieznany. Kiedy miała 15 lat jej nauczycielka plastyki, pani Franklin, wzięła ją pewnego dnia na bok i powiedziała, że koniecznie musi studiować sztukę. Pokazała jej przy tym album z pracami Picasso i El Greco, po czym napisała list do jej matki z prośbą o wyrażenie zgody na uczęszczanie przez Sonię na zajęcia plastyczne w szkole przy East Ham. Ku zaskoczeniu Boyce, matka wyraziła zgodę. I tak Sonia, raz w tygodniu uczyła się rysowania, głównie żywych męskich modeli. „- z początku nie wiedziałam gdzie patrzeć” – mówiła po latach. Kolejnym ważnym nauczycielem w życiu artystki była Maggie – nauczycielka historii sztuki, która otworzyła przed nią świat malarstwa feministycznego. To właśnie wtedy, po raz pierwszy usłyszała ona o kolektywie Fenix, w którym uczestniczyły takie artystki jak: Margaret Harrison, Kate Walker, Monica Ross. Kwestionowały one nie tylko męskość, ale i kobiecość w sztuce. Od tej chwili Sonia wiedziała, że chce nie tylko zostać artystką, ale przede wszystkim artystką- feministką.

W tym czasie eksperymentowała także ze swoim wyglądem i podobnie jak Japończyk Fouijta sama sobie szyła ubrania. Rówieśnicy nazywali ją „dziwadłem”, a obcy ludzie „punkiem”, choć ona sama nigdy nie utożsamiała się z tym ruchem.

Sonia Boyce, „Lay Back, Keep Quiet and Think of What Made Britain So Great „(1986)

Sonia Boyce coraz bardziej angażowała się w artystyczny ruch feministyczny. Uczestniczyła w ich debatach i spotkaniach. W tym czasie istniały dwa obozy: pierwszy, który uważał, że wizerunek kobiet jest problematyczny i nie należy go używać w sztuce i drugi, że należy go przedefiniować. Sonii bliższe było to drugie podejście.

W 1981 roku, Boyce studiując na Stourbridge College, pewnego dnia zobaczyła wystawę Black Art An’Done w Wolerhampton Art Gallery, która to była dla niej swoistym przebudzeniem. Ponownym doświadczeniem tego, co znaczy być „czarnym” we współczesnej Wielkiej Brytanii. Od tego momentu, artystka we w swoich pracach bardzo często odnosi się do postkolonialnej traumy, mimo że sama jej nie doświadczyła. Do stworzenia Lay Back, Keep Quiet and Think of What Made Britain so Grest (1986), na którą złożyły się 4 panele reprezentujące kontynenty podległe pod Imperium Brytyjskie, użyła tapety z motywami odnoszącymi się do panowania Królowej Wiktorii, a następnie umieściła na niej swój własny portret, tworząc tym samym antyimperialną narrację. Tytuł pracy odnosi się do słów, które matki często powtarzały swoim córkom w przeddzień ich nocy poślubnej, przypominając im o ich obowiązku bycia posłuszną mężowi oraz o ich obowiązkach względem Imperium Brytyjskiego.

Sonia Boyce, ” She Ain’t Holding Them Up, She’s Holding On (Some English Rose)”, 1986 Middlesbrough Institute of Modern Art (Middlesbrough.

Jej pierwsze kolaże bazowały głównie na zdjęciach czarnych kobiet wyciętych z gazet. Boyce interesowało w jaki sposób media przedstawiają czarne kobiety. W tamtym okresie jej wielką inspiracją i odkryciem była Frida Kahlo oraz jej międzykulturowe odnośniki. Natywne motywy Meksyku używane na równi z tym, czym żyła ówczesna sztuka współczesna stały się dla Boyce kręgosłupem, na którym oprze całą swoją późniejszą twórczość.

Dla, tak samo jak Fridy, własne doświadczenia, posłużą jako pretekst do mówienia o uniwersalnych problemach. Do połowy lat 80 – tych, artystka pracowała głównie z kolażami i rysunkami. Jej ostatnią pracą z tego okresu jest She Ain’t Holdin’ Them Up, She’s Holdin’ On (1986), na której sportretowała samą siebie jako osobę trzymającą na swoich barkach, niczym Herkules, własną rodzinę. W pracy tej jest jeszcze inne przesłanie – utrzymania i pielęgnowania tożsamości, wynikającej z kultury przodków.

W latach 90. Rozpoczęła się wielka transformacja Boyce, która zaprowadziła ją na tory sztuki multimedialnej.  W jej pracach zaczęły pojawiać się obiekty oraz dźwięki. Zamiast rysunków i kolaży zaczęła tworzyć instalacje.  – Moje prace były zawsze perfomatywne. Gdzieś pomiędzy 1992, a 1993 rokiem poczułam, że muszę odejść od sposobu w jaki tworzę, ale muszę zachować elementy, których używam” – tłumaczyła.

W 1995 powstał jej słynna praca Black Female Hairstyles, odnosząca się w bezpośredni sposób do relacji między białymi, a czarnymi ludźmi – za każdym razem, kiedy biały człowiek bez pytania dotyka moich włosów, czuję się ofiarą przemocy” – mówiła artystka.

Boyce zakupiła w lokalnych sklepach kilkanaście peruk i wykorzystała je do stworzenia instalacji Do You Want To Touch?, którą można było oglądać w małej niezależnej galerii w Hammersmith. Dla artystki, fryzury są niczym innym jak fragmentami  ciała afrykańskiej diaspory. Są one przypomnieniem każdego spotkania z białymi ludźmi i każdego niechcianego dotyku. Prace Sonii nie były przykryte szkłem, były wystawione na widok publiczności w sposób, aby mogli oni je dotknąć. – „Po wystawie zaczęłam pytać przypadkowych ludzi, czy zgodziliby się zostać sfotografowani w afrykańskich perukach. Za każdym razem, kiedy biały człowiek zakładał perukę zaczynał się śmieć. I ten śmiech odbierałam jako obrazę”

Sonia Boyce, ” Black Female Hairstyles” (detal). 1995

Jej prace bardzo często mają polityczne tło. Są głosem uciśnionych i zapomnianych. Instalacja GATHER: JUSTICIA z 2010 powstała w Cordobie jest tego najlepszym przykładem. W dawnym areszcie policyjnym, w którym tysiące ludzi było torturowanych, a następnie zniknęło bez śladu, Sonia Boyce zainstalowała zdjęcia ofiar. Następnie zaprosiła lokalny chór, aby ten za pomocą śpiewu zwrócił się do każdej osoby przedstawionej na zdjęciu. Wkrótce, zwykli ludzie dołączyli się do nich, chcąc nie tylko być świadkami tego niezwykłego performance, ale także w milczeniu oddać hołd zamordowanym.

Boyce jest także spadkobierczynią dadaistów, którzy poprzez fotomontaż oraz dekonstruktywny język kwestionowali utartą logikę. W pracach artystki, tak jak u jej wielkich poprzedników wyczuwa się sarkazm oraz humor prowadzący do absurdu. Kolaż jako forma artystyczna pozwalał jej na decentralizację percepcji widzów w ramach jednej kompozycji, instalacje kreują świat, w którym wzajemnie wykluczające się elementy tworzą zaskakującą całość. Ale to, co uwiodło Boyce u dadaistów, to ich polityczność artystyczna, ich zdolność do manifestowania, do zakłócania ustalonego porządku bez potrzeby wychodzenia na ulice i podpalania sklepów.

Sonia Boyce ze Złotym Lwem podczas 59. Biennale Weneckiego. Fot. Felix Hörhager

W Feel Her Way – multimedialnej instalacji, którą można było wpierw oglądać na 59 Biennale Weneckim, potem w Margate, a obecnie w Leeds Museum & Gallery, Sonia Boyce zmniejsza emocjonalny dystans między ludźmi poprzez muzykę i niewerbalne utwory. Instalacja miała swój początek w pandemii. W momencie, który sprawił, iż w jednej chwili, jedna część społeczeństwa zaczęła paranoidalnie bać się kontaktu z drugim człowiekiem, a druga część zaczęła jak nigdy wcześniej, doświadczać czym naprawdę jest wspólnota. Wtedy też, większość z nas uświadomiła sobie jak ważna jest komunikacja międzyludzka. Człowiek nigdy bowiem nie jest wyizolowanym z kontekstu meteorytem, mogącym sobie istnieć w dowolnej czasoprzestrzeni. Jest częścią społeczeństwa, nawet jeśli nie uznaje jego norm i wartości. Pandemia obnażyła wiele społeczeństw, ale zwłaszcza te, dla których kult jednostki jest wartością nadrzędną.

Relacje międzyludzkie tworzą się na wielu poziomach. Jednym z nich jest muzyka. Boyce wierzy, że jej siła leży zarówno w przywoływaniu wspomnień jak i w budowaniu nowych. Ma zdolność przemawiania do ludzi z różnych środowisk, mówiących różnymi językami i stworzenia między nimi wspólnoty. Feel Her Way powstała w czasie, kiedy ulice opustoszały i zamiast znajomych dźwięków pojawiła się nieznana cisza, kiedy odwołano wszystkie koncerty i zamykano filharmonie i muzyka została ograniczona do czterech ścianach. W tej instalacji, muzyka odgrywa jednak główną rolę. Słyszymy ją od pierwszych sekund, kiedy przekroczymy próg galerii.  Nie jest to jednak muzyka, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Nie są to bowiem zwykłe piosenki, ani też klasyczna muzyka instrumentalna. Są to utwory niewerbalne. Ta forma śpiewania należy do najstarszych form muzycznej komunikacji i do dnia dzisiejszego ma porażającą siłę. W czterech salach, na których rozmieszczono cztery ekrany telewizyjne, słyszymy głosy czterech znanych piosenkarek: Jacqui Dankworth, Poppy Ajudha, Sofia Jernberg, oraz Tanity Tikaram, improwizujących razem nowy rodzaj muzyki. Kompozytorem tego nowego utworu jest Errollyn Wallen. Nagranie odbyło się w kultowym Abbey Road Studios w Londynie, w którym uczestniczyły trzy spośród czterech wokalistek.

Z powodu pandemii, Jernberg musiała łączyć się zdalnie ze studia w Sztokholmie. Na ekranach widzimy, jak improwizują, jak uczą się ufać sobie i jak kompozytor, stara się zebrać ich głosy w jeden utwór.

Sonia Boyce, „Feeling Her Way” (2023), Turner Contemporary, Margate. Fot. W Sztuce

W kolejności każda osoba odpowiada drugiej. W dźwiękach, które wydają, nie kryją się żadne słowa. W tej kompozycji gardłowych dźwięków odnajdujemy echo dadaistów, jak również Louisa Armstronga, który w 1926 roku podczas koncertu odłożył swój instrument i zaczął wydawać podobne do trąbki dźwięki za pomocą gardła. Komunikacja werbalna od zawsze stoi na czele innych sposobów porozumiewania się i wyrażania emocji między ludźmi. To dzięki niej powstały poematy, przy których płaczą czytelnicy i powieści, które zapadną w serca pokoleniom. Jest ukoronowaniem cywilizacyjnej ewolucji. Znakiem rozpoznawczym ludzkiej tożsamości, czymś co odróżnia nas od zwierząt. W odróżnieniu od niej, komunikacja niewerbalna jest prymitywna. Uprawiają ją zwierzęta i małe dzieci. Służy głównie do przekazywania prostych emocji. Nie jest bowiem zdolna do komunikowania złożonych problemów ani do opisywania abstrakcyjnych pojęć. Mimo to, Boyce wykorzystuje ją w swojej instalacji. Sprowadza tym samym, zarówno słuchaczy jak i wokalistów do pre-poziomu, w którym wyższe formy jeszcze się nie ukształtowały. Zaciera granice językowe wynikające z pochodzenia. Zamyka drogę stereotypom. Ale czy ten sposób osiąga rzeczywiście swój cel? Czy w melodii, na którą składają się jedynie dźwięki wydawane przez różnych wokalistów, rzeczywiście można usłyszeć coś więcej niż tylko harmonię nut?

Sonia Boyce, „Feeling Her Way” (2023), Turner Contemporary, Margate. Fot. W Sztuce

Artystka celowo pozbawia ich słów. Odrzuca język angielski, którym komunikują się, nie tylko jej wokaliści, ale także prawie cały świat. Język i sposób w jaki mówimy, zdradza o nas wszystko. Nasze pochodzenie, wychowanie, wykształcenie, przynależność społeczną i klasową. Obnaża nas całkowicie. Nic nie ukryje się przed uchem drugiego człowieka. Nie ważne, jak grubą warstwę makijażu nałożymy ani jakie marki nosimy na sobie. To wszystko jest bez znaczenia. Język zawsze nas zdradzi. Boyce wie, że Brytyjczycy oceniają drugą osobę po akcencie. Na ten temat napisano szereg opasłych tomów. Regularnie pojawia się on również w środkach masowego przekazu. Boyce, jako dziecko emigrantów wie co to znaczy. Jej próba zniwelowania akcentów poprzez całkowitą eliminację komunikacji werbalnej jest kluczem do zrumienia tej instalacji. Ale czy rzeczywiście rozwiązuje to problem nierówności między ludźmi?

Sonia Boyce, Feeling Her Way, Turner Contemporary (kwiecień – maj 2023), Margate; Leeds Art Gallery (maj – listopad 2023) 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj