Przypadek sprawił, że nigdy nie pojawili się razem na wspólnej wystawie. Aż do teraz. A przecież żyli i tworzyli w tym samym czasie, w jednym mieście, stali się artystami wielkiego formatu powojennej awangardy, niemal ocierali się, byli piewcami tego samego kierunku w malarstwie.
Sam Francis i Hans Hartung mieli znacznie bliżej do siebie, niż się wydaje. Abstrakcja Liryczna w obu przypadkach była naturalnym kierunkiem, biorąc pod uwagę ich dotychczasowe doświadczenia i ścieżkę artystyczną. Byli też pod skrzydłami jednego krytyka, promotora Informelu na całym świecie – Michela Tapié. On sprawił, że francuska abstrakcja pojawiła się w Japonii, gdzie natrafiła na życiodajny grunt, bo zrodziła ruch GUTAI. Ale zarówno Hartung, jak i Sam Francis byli oglądani tam osobno.
Obaj wybrali życie w Paryżu. Sam Francis przybył do stolicy Francji w 1950 roku, dzięki stypendium, które miało mu pozwolić poznać malarstwo europejskie i stanąć oko w oko z debiutującą na arenie abstrakcją liryczną. W tym czasie Hartung był już postacią mityczną w kręgach młodej powojennej awangardy, został dostrzeżony przez krytykę i marszandów, a z racji swojej wojennej przeszłości, kiedy stracił nogę, budził zainteresowanie mediów. Był wszak Niemcem – wygnańcem, walczył w Legii Cudzoziemskiej.
Hartung naturalizowany został we Francji dopiero po wojnie, w 1946 roku i choć opuścił Niemcy na długo przed wojną, to na zawsze pozostanie przypisany tym dwóm ojczyznom.
Urodził się w Lipsku u progu XX wieku, bo w 1904 roku. Chciał zostać astronomem. Lecz spotkania z obrazami Emila Nolde, Rembrandta, ekspresjonistami sprawiły, że zainteresował się malarskimi podróżami. Pojechał do Włoch, Belgii, Francji. Zobaczył wszystko, co potrzebne mu było do podjęcia życiowego wyboru. To oni zdecydowali, że został artystą: Goya, Hals, El Greco, Cézanne, van Gogh.
We Francji osiedlił się w 1935 roku, gdzie miał wystawę w słynnej Galerie Pierre, która jako pierwsza pokazała wtedy także Giacomettiego, Héliona, Arpa. W 1938 roku uczestniczył w Exhibition of Twentieth Century German Art w New Burlington Galleries w Londynie, a wstęp do katalogu napisał wtedy, największy krytyk świata- Herbert Read.
Hartunga okrzyknięto swego czasu fabrykantem gestu. W istocie jego paleta pełna jest malarskich zdarzeń, o bogactwie których nie sposób wyrażać się jednoznacznie. To, co pozostawił po sobie Hartung na swoich płótnach, to olbrzymia przestrzeń sztuki i, jak pisał Ryoko Sekiguchi, ulokowanych w tym, jedynym klubie, gdzie wciąż odkrywa się coś nowego.
Malarstwo Hartunga to rzeczywiście raj dla smakoszy. Bez wątpienia jego obrazy stanowią pretekst do tego, co Robert Musil opisał tak: „…być może nieuchronność rzeczy dookoła nas narzucona im jest przez naszą pewność, że to są te, a nie inne, przez nieuchronność naszej myśli w obliczu nich “.
Pierwszą indywidualną wystawę miał w Galerie Lydia Conti, która stała się z czasem, miejscem mitycznym dla młodych malarzy abstrakcjonistów, rozwijających światową karierę jak Pierre Soulages, który był nie tylko wielkim przyjacielem Hartunga, ale też admiratorem jego malarstwa.
Sam Francis na swój debiut w Paryżu nie czekał zbyt długo. W 1952 roku Nina Dausset pokazała jego prace po raz pierwszy francuskiej publiczności. Galeria znajdowała się przy rue Dragon i znana była również jako wydawca dokumentów i pism surrealistów. W galerii pojawiali się wtedy głównie Taszyści.
Francis i Hartung uwielbiali kontrasty i gry światła. Każdy z nich malował inaczej, w sensie stosowania narzędzi i techniki. Francis kładł obraz na podłodze, stosując gest pionowo lub z kąta, ale przy wyprostowanej z reguły sylwetce. Jak pamiętamy Jackson Pollock kucał, często wchodził na płótno, siadał na nim, ale zawsze robił to agresywnie. To porównanie nie ma żadnej analogii z przypadkiem Sama Francisa, służy tylko wyobraźni czytelnika. Bo Francis traktował płótno czule i z atencją.
Sam Francis ciężko chorował na gruźlicę. Malarstwo traktował jako rodzaj ucieczki od bólu i cierpienia. Był to też dla niego, rodzaj terapii. Jak pamiętamy Kazuo Shiraga spędził wiele czasu, przykuty do szpitalnego łóżka z powodu gruźlicy i być może dlatego zaczął malować ciałem, aby w ten sposób opowiedzieć o dotknięciu, o języku ciała, które w tamtym wydaniu, oznaczać mogło nowe pojęcie malarskie i filozofii życia.
Shiraga i Francis spotkali się w Osace. Francis traktował swoje ciało nie jako narzędzie, zamiast pędzla, lecz rodzaj balansu, który pozwalał mu na odpowiedni gest. Obaj kładli płótno na ziemi, podłodze. Malowali widząc obraz w pozycji horyzontalnej. Jest to ewidentny spadek po Pollocku, bo przecież ten format w jakimś sensie wymuszał na malarzach ten rodzaj techniki.
Ale nieprawdą jest, że to format decydował. Georges Mathieu malował na płótnach u podstawy 6 metrów. Jednak zarówno gest, zaciek farby, faktura – to wszystko u niego wynikało z pozycji odmiennej: malował na stojącym obrazie, wspartym pionowo na drewnianej konstrukcji, często używając jeszcze drabiny. Być może technika Mathieu była też podporządkowana spektaklowi. Malarz tworzył obrazy na oczach publiczności. To widownia oglądała wszystkie etapy malarskiej kreacji.
Wracając do Francisa. Choroba spowodowała poważny uszczerbek na zdrowiu. Jego kręgosłup odmawiał posłuszeństwa, stąd sylwetka i poruszanie się malarza, jakie znamy z filmów dokumentalnych. Jego ruchy były powolne, wymuszone.
Francis malował jasno, uwielbiał światło. Jego obrazy to afirmacja życia. Kolory i gest, sposób widzenia plamy, spontaniczny zaciek, to wszystko wiąże go z ekspresjonizmem abstrakcyjnym, choć francuski liryzm wyrył w nim głęboką i poetycką przestrzeń.
Hartung malował w zaciszu pracowni na siedząco. Początkowo używał technik drapanych, aby wydobyć wrażenie linearności i kontrastu, a potem stosował aerograf. Malował w tej pozycji z powodu kalectwa, ale wydaje się, że przyjęta technika bardziej odpowiadała jego temperamentowi. Nie lubił wielkich formatów, choć nie jest to malarstwo mikroskopijne.
Hartung urodził się jako Niemiec. Gdyby żył w czasach Aleksandra Kluge, byłby wartością nieprzemijającą. W sensie społecznym, bo obrazowałby wtedy stan rzeczy w danym środowisku lub narodzie tu i teraz. Jest wartością nieprzemijającą w sensie artystycznym. Bo wydobył się ze swojego ciasnego, niemieckiego kołnierza i wyemigrował do Francji. Po to, aby stać się wolnym. Wiele lat po nim, to samo uczynił Anselm Kiefer.
Niemiecki kołnierz jest w jakimś sensie spętaniem. Kneblem albo kajdanami. Co doskonale wiemy przy okazji Beuysa. Na szczęście Hartung nie miał takiej traumy doświadczenia, choć rzecz jasna wojna i jego nie ominęła, tak bezśladowo. Café Deutschland to jednak przypadek kliniczny. Hartung malował obrazy po francusku, a zatem pod wiatr w Antibes. Tak jak Nicolas de Staël. Ten też stał się wolny, choć jak wiemy, koniec życia przypadł mu w dość krępującej – tą wolność – okoliczności. Zatem porównanie dość trudne.
Matka Hartunga była malarką. Dwadzieścia lat po swoich urodzinach Hans malował akwarele w stylu Augusta Macke. W roku 1926 miał nawet możliwość pokazać swoje prace na pewnej wystawie w Dreźnie. W tamtym czasie, dzieła francuskiej awangardy były jeszcze dostępne na wystawach w Niemczech. Chwilę później Hartung wyjechał do Paryża, bo tak naprawdę marzył o tym, od swojego artystycznego dzieciństwa.
W latach 60 obaj artyści używali głownie akrylu do płócien. Dla Francisa miało to znaczenie z powodu szybkiego schnięcia farby, aby niemal jednocześnie, wykorzystując jej świeżość i blask, reagować na kolory. Farbę kładł bezpośrednio na płótno. Mówił w wywiadzie do Yvesa Michaud: jeśli używasz farby przy pomocy pędzla, albo czegoś innego, to najważniejsze jest powietrze.
Hartung wydawał się mniej impulsywny. Jego obrazy są precyzyjnie zaplanowane. Jeśli dopatrujemy się w nich rytmu, pulsacji, to cel artysty został osiągnięty.
I oto teraz mamy w Paryżu wspaniały spektakl tych dwóch wielkich malarzy. Obok siebie, na jednej ścianie. Nie jest to wystawa potężna. Kilka obrazów Hartunga i Francisa. Dobrane pod kątem ich żywotności, celów i drogi. Każdy z nich, razem i z osobna, dotknięty przez los, chorobę, nigdy się nie zatrzymał. Obaj przeszli podobną ścieżkę malarską. Stali się ikonami sztuki XX wieku. Spotkali się późno, bo często tak bywa, że długie wyczekiwanie, daje jednak nowy początek.
Sam Francis, Hans Hartung, Beyond Limits, Galerie A&R Fleury, Paryż, 2023