Wela jest znana praktycznie wszystkim, którzy znają losy artystów z emigracji. Nie można jej pominąć, kiedy mówimy o sztuce Polek we Francji. Nawet słowo „Polek” jest zawężeniem. Bo przypadek Weli jest szerszy, ponad pokoleniowy i definiuje proces, jaki zaszedł w tym kraju, w środowiskach, których początek miał miejsce w Polsce.

Elżbieta Wierzbicka. Aby o niej opowiedzieć, trzeba być na miejscu w jej domu i galerii. Trzeba też zmienić tryb pisania, na pierwszą osobę, bo wtedy ona sama, staje się bliższa, bardziej przyjazna, wręcz oczekiwana w swojej szczerości. Rozmowa z nią staje się wtedy intymna, kluczowa dla zrozumienia jej historii, wyborów życiowych i drogi, którą przeszła. Bo Wela w jakimś sensie jest historią polskiej sztuki, która zakotwiczyła we Francji. Należy też- obok Gabrieli Morawetz, Aliski Lahusen, Teresy Tyszkiewicz i Małgorzaty Paszko do najważniejszych naszych artystek, których los rzucił nad Sekwanę.

A zatem wyjeżdżam rano z Boulogne, gdzie mieszkam i kieruję się na A13. Do Weli mam godzinę jazdy. Mieszka w Gasny. To niewielkie miasteczko ulokowane pomiędzy Giverny, a La Roche-Guyon w departamencie Val-d’Oise. To ostatnie należy do jednych z piękniejszych we Francji. Przynajmniej, tak chce środowisko skupione przy towarzystwie Les plus beaux villages de France.

Oba miasta leżą nad Sekwaną. To tutaj mieszkała Joan Mitchell, najsłynniejsza amerykańska malarka, która spędziła połowę swojego życia we Francji. A Giverny to przecież twierdza Moneta.

Wela studiowała w Krakowie. Dyplom zrobiła na grafice u profesora Stanisława Wejmana w 1989 roku. Przyjechała niemal natychmiast po szkole do Francji, aby się tutaj zaczepić, odmienić swoje życie, wyjść z monotonii PRL, a może po to, by zacząć wszystko od nowa. Jak zresztą, wielu wtedy Polaków, których uwierała szara bylejakość i szukali zwyczajnie lepszego życia. Mieszkała w Paryżu. Gasny pojawiło się znacznie później.

Prowadzi tu galerię. Mówi, że nie jest typową marszandką. Właściwie w ogóle nią nie jest. Ale chce być bardziej aktywna niż pozwala na to jej artystyczny temperament. Bo z drugiej strony, pomaga zaistnieć innym artystom. Lubi to. Ma też, gdzie pokazywać. Dom w Gasny jest obszerny, w wielkim skrzydłem, czymś w rodzaju pawilonu, to tam właśnie mieści się galeria.

Najpierw pokazuje mi najnowszą wystawę.  To kolekcja prac kilku artystów, głównie malarzy, choć jest i fotograf oraz twórca przestrzenny. Vincent Heguy, to pierwszy z tej grupy. Pochodzi z Haute-Isle. Uległ wpływom japonizmu, dlatego jego prace wywodzą się z ukyio-e, choć to tylko stylistyczna inspiracja, bardziej duch ulotności i maniera uciekającego czasu. Francuzom bliska zresztą, bo ich relacje japońskie są niezmienne od dekad.

Jest też Hubert Kilian, pochodzący z Taiwanu. Jego prace skupiają się na tym samym, naturze, która poprzez afektację pozwala nam zapomnieć, o tym, że biegnie nieubłagany czas przemijania. Obaj artyści są nostalgiczni, kierują nas na ścieżki przeznaczenia.

U Weli widzimy jeszcze artystów z Chin i Polski. Zwraca uwagę Małgorzata Paszko, nie zaskakuje swym monumentalizmem i od lat dobrym warsztatem. Jej prace przyzwyczaiły nas od dawna do kontemplacji ciała, erotyzmu i swoistego odnajdowania ich w naturze, jeśli to pojęcie wydaje się adekwatne. Paszko, urodzona w Warszawie mieszka w Normandii i tam też czerpie swoje inspiracje, intymność i sens malowania. Z Welą znają się dobrze, łączy ich jedna kraina, swojski klimat i błoga natura, dla której poświęcili swoje życie inni, wielcy artyści.

W tym momencie przypomina mi się pewien projekt, za którym stały Ileana Cornea i Laurence d’Ist. Chodzi o interdyscyplinarny pokaz prac wielu artystów w Oranżerii i Ogrodzie Luksemburskim. Bohaterką była kobieta. Widziana w kilku odsłonach i licznych kontekstach. Jako królowa, jako poruszająca tryb rodziny, matka, płacząca, porzucona, dominująca, obiekt pożądania, realna, walcząca o wolna o defektów męskich. Projekt był olbrzymi, pokazał w całej swej dostojnej wielkości, wszystkie aspekty kobiecości, widzianej przez mężczyzn-artystów i kobiety-artystki.

Największą postacią wybranej grupy był Jacques Villeglé, zmarły w ubiegłym roku weteran znaczącego dla sztuki francuskiej ruchu Nouveau Réalisme.

Spośród wielu odnajdujemy w tym projekcie Magdalenę Abakanowicz, Teresę Tyszkiewicz, Gabrielę Morawetz i wspomnianą Paszko. I Welę oczywiście. Podjęła się próby swoistego dialogu nad losem świętej Klotyldy, łącząc w jedną kompozycję rzeźbę Jean-Baptiste Klagmanna i wykonane przez siebie lampiony, które niejednoznacznie niosą metaforę subiektywnego odczuwania sztuki jako całości jej znaczeń.

Wela jest dość radykalna w naruszaniu pewnego porządku. Pokazuje zagrożenia jak i bieg rzeczy. Stąd jej koncentracja nad drewnem, jego wnętrzem albo koncepcją jego zagospodarowania poprzez zabiegi instalacji.

Wela nie ingeruje w porządek natury, raczej odwołuje się do wieloznaczeniowości, do subiektywizmu. Ingerencja w kształt naturalnej przestrzeni przywołuje zdarzenia artystyczne, których metafora poddawana jest różnym interpretacjom widza. Jej instalacje świetlne – to znaki raju odnalezionego. Są w dużej mierze odbiciem tej refleksji przemijania, która towarzyszy od dawna artystom z wielu krańców świata. Język, którym Wela komunikuje wymaga znacznej przestrzeni. Jest najbliższa, przynajmniej w mojej interpretacji, ruchowi  Mono Ha.

To nazwa określająca nieformalną grupę japońskich artystów, tworzących głównie w latach sześćdziesiątych w Tokio i Kobe. Do grupy zaliczał się między innymi Jiro Takamatsu tworzący pomiędzy neodadaizmem a minimalizmem, a także Nobu Sekine, rzeźbiarz, który zrobił znaczącą karierę z uwagi na odważne formy przestrzenne, realizowane zarówno w Japonii jak i Stanach Zjednoczonych

Mono Ha to po prostu „Szkoła Myślenia“. Termin pojawił się w tekstach Teruo Fuijedy po pierwszej wystawie grupy, jaka odbyła się w Maki Gallery w Tokio w 1973 roku, choć już znacznie wcześniej Sekine wygłosił rodzaj manifestu artystycznego dla tego nurtu. Chodziło o reakcję na neodadaizm, pewnego rodzaju kontestację z punktu widzenia artystycznego wielu postaw sztuki lat 60., natomiast od strony filozofii o szerszym, ludzkim wymiarze artysta podkreślał swój bunt przeciwko ingerencji człowieka w naturalne środowisko.

Stąd, w tych kreacjach artystycznych, częste korzystanie z takich materiałów jak kamień, ziemia, drewno, co ma podkreślać pierwotność w procesie tworzenia. To jest właśnie świat Weli. Odwieczny proces bytu człowieka w naturze. Wela nie tylko umie korzystać z tych środków wyrazu, ale przede wszystkim mówi do nas językiem, który musi budzić respekt.

Siadamy do obiadu. Wela podaje łososia z patelni. Pijemy szampana. W końcu jest stosowna do tego okoliczność. Rozmawiamy o Joan Mitchell i jej potyczkach z Jean-Paul Riopelle. Sztuka to życie. Taki kalendarz przyjęła dla siebie Elżbieta Wierzbicka. Umówiliśmy się na następnie spotkanie. Pokazała mi pokój dla gości – możesz tu spać. Muszę tylko zmontować szafę…

Galerie Wela, Gasny, Jardins Imaginaires, 2023

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj