Znienawidzony i podziwiany. Pogardzany i adorowany. Uznany za beztalencie albo cwaniaka. Bohater naszych czasów. Komiwojażer i przedsiębiorca. Jeff Koons, symbol sztuki współczesnej i jej tysiąca aksjomatów. Spekulant na wagę złota.

Jeff Koons

Żaden z niego artysta, to hochsztapler, trzeba mu dokopać, powiedział odważnie pewien krytyk i zaraz potem umarł. Reszta grzecznie milczała, bo uznała, że apoteoza luksusu i kiczu w wersji przemysłowej to znak czasu, a zatem należy go zaakceptować.

Jeff Koons, Infamous Balloon Dog

Przypadek Koonsa to pole do spekulacji o kondycję sztuki współczesnej, jej nieustający rozwój i poszukiwania. Pewne wytwory możliwe w jakimś sensie na gruncie sztuki, czy bardziej akceptowane przez systemy artystyczne, ze względu na status ich autora dały początek procesu instytucjonalizowania produktu przemysłowego i uznania go za owoc trudu tworzenia.

Fragment wystawy “Jeff Koons Mucem. Works from the Pinault Collection”, Marsylia, 2021. Fot. T.Rudomino

Jest taki postulat realizmu, który brzmi, że jedyną dostępną obiektywnością są nasze odczucia. W jakiś sposób ta definicja może dotyczyć replik bibelotów, które stały się wizytówką Koonsa. Były to pokolorowane figurki odlane ze stali, najczęściej odpustowe albo korona ślubna, kufle i serca Jezusowe. Ex- voto razem ze ślubnym tortem stanowiły sztukę zamkniętego horyzontu, coś jakby reinhardtowskie: sztuka -jako – sztuka, choć nie sztuka.

Banalność.

Tak, Koons to banalność. I z tym przekazem pojawił się w światowej sztuce w latach 80. Zwrócił się do publiczności otwarcie i szyderczo. Tak, to ja. Ale też i Wy.

Tym razem to gra, a nie adoracja, powiedział. To znaczy ja gram, a wy wciąż adorujecie. Na tym polega zabawa.

Jeff Koons, Balloon Dog. Fot. T.Rudomino, 2021

Banalność pojawiła się równolegle jako rodzaj symultanicznej ekspozycji. W Sonnebend Gallery w Nowym Jorku, w Donald Young Gallery w Chicago oraz u Maxa Hetzlera. Jednocześnie w trakcie wystawy pojawiła się kampania reklamowa na łamach Art Magazine Ads. Na jednym ze zdjęć młody artysta siedzi w szlafroku, na krzesełku ogrodowym, ma bose stopu, obok usadowiły się dwie foki z girlandami kwiatów. Nonszalancki kicz, patyna purytańskiej wstrzemięźliwości, kpina z rodzimego konceptualizmu, naiwna gra ze słów poważnych definicji sztuki jak choćby takiej, że: sztuka musi posiadać podwójną relację pojęciową – odnosić się do pojęcia zawartego w pojęciu, musi być metasztuką, sytuującą się wobec sztuki, zdefiniowanej przez nazwanie.

Tym samym Jeff Koons wysłał na emeryturę autorów tych teorii, lokujących intelekt odbiorców w bezgranicznej pustce pojęciowej w tym Kosutha, którego refleksje nad sztuką konceptualną zatopiły mózgi wszystkich, którzy jeszcze próbowali definiować zjawiska artystyczne końca XX wieku.

Jeff Koons, Balloon Flower 2, 2000

Jeśli dla Sol LeWitta maszyną stwarzającą sztukę była jakakolwiek idea, to Koons świetnie to zrealizował. Postawił trzy odkurzacze w plastikowym pudełku, zawiózł je do Francji, a tam przecież najlepiej wiedzą, że osztuce, tak jak o kuchni znad Sekwany, można powiedzieć wszystko albo nic. W obu tych przypadkach pozostanie pewien niedosyt. Znany doskonale tym, którzy zbyt wcześnie wstali od stołu i nie tylko ominął ich deser, ale i bursztynowy armagnac, kołyszący się w krągłych, niczym biodra Nigeryjek, kieliszkach.

Każdy kto przyjeżdża do Francji musi się z tym fenomenem zmierzyć. Nie można bowiem zrozumieć tego kraju, który z tak prozaicznych rzeczy jak jedzenie czy malowanie, uczynił sztukę porównywalną jedynie z wielką literaturą japońską, w której to proste historie zwykłych ludzi, opowiedziane są wykwintnymi metaforami, nad którymi pochylają się potem filozofowie tego świata. Starają się oni przez nie przedrzeć, niczym turyści przez menu we francuskiej restauracji, gdzie nazwy potraw nie dają żadnej podpowiedzi, co do ich składu czy formy podania.

Fragment wystawy “Jeff Koons Mucem. Works from the Pinault Collection”, Marsylia, 2021. Fot. T.Rudomino

Jeff Koons jest bardzo jasny w tym przekazie. Jestem piękny, nonszalancki i dziecinny. Uwielbiam pieski, Matkę Boską i glazurowane kubki.

Myślicie, że nie znam Rembrandta? Tak, znam. Ale mój piesek jest z Waszego świata.

Fetysze, przedmioty i symbole. Jak ten lobster do góry nogami. Lobster to kobieta. To też mężczyzna. Nie wiadomo. Kim jest lobster? U Baselitza na przykład każdy, kto stoi do góry nogami, ma różną płeć. Ludzie nie zastanawiają się, czy artysta namalował go „normalnie”, a potem odwrócił obraz. Bo kiedy odwrócimy odwrócony portret okaże się, że jest nienaturalny. Zatem Baselitz malował je odwrócone od samego początku. Lecz przy okazji lobstera nie mamy takiego dylematu. Jest nadmuchany. Od samego początku stoi jak chce. A zatem jest kobietą.

Inaczej jest z wnętrzem bretońskim. Koons stworzył model kuchennego wnętrza, wiejskiego salonu i kuchni, jaki znamy ze starych chat Bretanii, opisów literackich jak to wnętrze w Pouldu, gdzie Paul Gauguin i jego holenderski kumpel Meyer de Haan, gotowali kapustę z cebulą oraz palili skręty. Obiekt Koonsa, został zainspirowany domem bretońskim z Goulien, w rejonie Finistère, skrzyżowanie chaty z cottage, pełnego bogactwa w drewnianym wykończeniu, detalach i elementach użytkowych, z półkami pełnymi kolorowych naczyń, garnkami i nieodzownym w kuchni klozetem.

Fragment wystawy “Jeff Koons Mucem. Works from the Pinault Collection”, Marsylia, 2021. Fot. T.Rudomino

Jeszcze w latach 80. Koons odkrył stal jako materiał do swoich ready-made. Ten gatunek w sztuce, obecny wszak znacznie wcześniej stał się dla Koonsa odkryciem, nawet fenomenem. Używał go z innym przeznaczeniem, niż poprzednicy, bo w jakimś sensie nie chodziło mu o rodzaj komponentu, lecz iluzję, że mamy do czynienia z aluzją do kampanii marketingowych.

Tak się stało w przypadku Travel Bar, kompozycji składanej walizki z naczyniami, otwieraczem i samymi butelkami.

Ktoś nazwał to: dialogues on self-acceptance. Można przyjąć taką wersję rozumienia jego przestrzeni artystycznej, w której się porusza, gdyby nie fakt, że fokusowanie w stronę marketingu jest zjawiskiem nieznanym w dziele sztuki, albowiem wywodzi się z działań rynkowych, a nie z idei absolutnej.

Dla Koonsa taka idea, niemożliwego i nieosiągalnego zobrazowania sztuki w fizycznym kształcie przedmiotu stała się odwrotnością wszelkich definicji. A zatem jest słynny clown Mimile dmuchający w balonik w roku 1960 i różowy piesek nadmuchany przez Koonsa. Neo kicz czy raczej orkiestra z rozpisanymi na setkę partytur wielkimi aranżacjami sztuki.

Jeff Koons z nadmuchanym lobsterem. Fot. Martin Schoeller

Geniusz, kpiarz czy doskonały dyrygent we współczesnym marketingu. Nowe uczestnictwo w sztuce? Byłoby nieroztropnością nie zauważyć, w jaki sposób Jeff Koons nami dyryguje.

Na marginesie wystawy: Jeff Koons w MUCEM, Muzeum Cywilizacji, Marsylia

1 KOMENTARZ

  1. Naprawdę dobrze napisane. Wielu autorom wydaje się, że mają odpowiednią wiedzę na opisywany temat, ale tak nie jest. Stąd też moje zaskoczenie. Po prostu świetny artykuł. Zdecydowanie będę rekomendował to miejsce i często tu zaglądał, żeby poczytać nowe posty.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj