Kiedy umiera artysta, zabiera ze sobą coś więcej niż tylko swoje ciało. Zabiera ze sobą zdolność tworzenia piękna w sposób tylko jemu znany. Ucisza głos, którym chłostał, nic nierozumiejący świat ludzi obojętnych na prawdę. Shinoda Tōkō już nic więcej nam nie powie. 1 marca jej droga dobiegła końca, a ona sama stała się wiecznym milczeniem. Nastała pustka.

Tōkō Shinoda w swojej pracowni w Tokyo.

– Kolor atramentu jest bardzo delikatny. Stąd trzeba malować szybko. Bez wahania. Gotową kompozycję obrazu muszę mieć w głowie zanim sięgnę po pędzel. Muszę wiedzieć, co chcę namalować – powtarzała Shinoda za każdym razem, gdy pytano ją o warsztat malarski.

Malowała głównie w czerni i jej półcieniach, dopełniając je czasem błękitem i czerwienią. Smugami tworzyła przestrzeń, w której nie ma rzeczy zbędnych i wszystko ma znaczenie. To nic innego niż yohaku – puste miejsce, które zapewnia balans kompozycji. Przestrzeń, która wydobywa napięcie między tym, co jest widoczne: smugi, znaki czy kreski, a tym, co jest nieuchwytne dla oka, bo widziane jedynie sercem. To pustka, która podkreśla obecność. Sprawia, że rozmyte w atramencie linie i kształty zaczynają tworzyć niezwykłą historię spotkania ponad podziałami.

Tōkō Shinoda. Kadr z filmu Calligraphie Japonaise (1957) w reżyserii Pierre’a Alechinsky’ego.

Zostawienie „Wolnej przestrzeni” to nie tylko zabieg malarski, ale również doświadczenie, wokół którego Shinoda Tōkō zbudowała całe swoje życie. Życie, w którym nie było miejsca na rzeczy lub ludzi mogących odciągnąć ją od sztuki. Nigdy nie wyszła za mąż, nie miała dzieci, nigdy nie przyjęła uczniów. Była sama ze sztuką i w sztuce. Na pytanie jak to możliwe, że stworzyła tyle doskonałych prac odpowiadała prosto – Udało się to tylko dlatego, że nauczyłam się mówić NIE, poświęcając się jedynie temu, co uważałam za istotne dla mnie”.

Tōkō Shinoda w swojej pracowni w Tokyo.

Shinoda Tōkō przyszła na świat w Dalian w Mandżurii, w 1913 roku, w kraju swej matki, mimo że rodzina pochodziła z Gifu. Córka bogatego marszanda Raijiro, który czasowo zarządzał w Chinach plantacją tytoniu pracując dla Far East Tobacco Co., i dla którego malowanie sumi, sztuka kaligrafii oraz chińska poezja stanowiły centrum duchowego życia. I to właśnie z fragmentu chińskiego poematu pochodzi imię Tōkō oznaczajace purpurową brzoskwinię. „Poruszone wiosenną bryzą, kwitną kwiaty w różnych odcieniach: brzoswiania kwitnie na czerwno, śliwka na biało, róże na purpurowo” (Tōkō składa się ze znaku 桃oznaczającego brzoskwinię oraz 紅 oznaczającego purpurę).

Jej miejscem urodzenia był trzypiętrowy dom z czerwoną dachówką zaprojektowany przez brytyjskiego architekta Josiaha Condera. Było to, jakiś czas po tym, jak Japonia wygrała wojnę z Rosją i przejęła wszystkie wpływy w dawnej Mandżurii. Urodziła się w obcym kraju jako piąta z czterech córek, po tym jak jej ojciec, Raijiro, został oddelegowany do pracy w Mandżuko.

Tōkō Shinoda, Phase (ok.1990)

Gdy Shinoda ma dwa lata, powraca wraz z rodzicami oraz rodzeństwem do Japonii, do małego miasta Gifu położonego między Kyoto, a Tokyo. Trzy lata później, w wieku zaledwie pięciu lat po raz pierwszy zasiądzie z pędzlem w ręku, aby uczyć się kaligrafii. By doprowadzić sztukę pisania onna-de do perfekcji, czyniąc ją wiele lat później nieodłączną częścią swoich prac oraz znakiem rozpoznawczym. W wieku czternastu lat odda swoje serce sumi na zawsze. Pozostanie mu wierna do końca swojego długiego, bo aż 107 – letniego życia, czyniąc go umiłowanym towarzyszem drogi.

Sumi było dla niej czymś więcej niż atramentem. Było niemal mistycznym doświadczeniem, fascynacją posunięta do granic obsesji. Wierzyła w siłę czerni, która wraz ze wszystkimi jej odcieniami i półtonami nie potrzebuje niczego więcej, aby wyrazić wszystkie kolory świata. To czerń, która jest w stanie namalować zarówno ciemność nocy, jak i mgłę unoszącą się o poranku. Przyjmuje wtedy barwy szarości. Rozmywa się niczym wiatr.

Tōkō Shinoda, Reminiscence (2005)

Shinoda używała pędzla niczym pianista klawiatury. Raz dotykała mocno i zdecydowanie, po czym delikatnie, jakby muskając ledwie powierzchni płótna. Patrząc na nią podczas malowania, widzimy na jej twarzy niezwykłe, wręcz mistyczne skupienie. Jej ruchy są pewne, zdecydowane. Nie ma tutaj miejsce na zawahanie się, gdyż jeden moment nieuwagi może zepsuć całą kompozycję. Zniweczyć wszystko.

Shinoda nie maluje tylko pędzlem. Ona maluje całą sobą. Jej ciało jest wtedy w pełnej harmonii z tym, co za chwilę pojawi się na płótnie. Odziane w kimono niczym stemplem gwarantującym jakość. Precyzja wydaje się przychodzić jej z łatwością. To złudzenie. Znak absolutnego mistrzostwa, do którego dochodzi się latami. A przecież niektórzy nie dochodzą wcale. Tōkō zajeło to sto lat.

Tōkō Shinoda, Celestial (1960)

– Na kamieniu pod drzewem jest miejsce do uczenia się. To raczej twardy okres, przez który ludzie muszą przejść. Na trawie pod kwiatami znajduje się przestrzeń szczęścia i odpoczynku. Obie te przestrzenie są wspaniałymi miejscami do bycia – powie pewnego dnia Shinoda udzielając wywiadu dla Galerii Sakuranok.

W malowaniu używała dwóch japońskich technik: Haboku (破墨) oraz Hatsuboku (溌墨). Haboku jest malowaniem warstwowym, wykorzystującym blady, rozmyty tusz, którego zadaniem jest uwypuklenie krajobrazu. Hatsuboku natomiast jest wcieraniem tuszu, który skropił się na papier w formę wzgórz, drzew, skał.

Tōkō Shinoda w wieku 103 lat.

Jej miłość do natury widać w każdej pracy. Bazując na sztuce kaligrafii i łącząc ją z abstrakcyjnymi formami, uczyniła świat jeszcze bardziej eterycznym, a zarazem bardziej sensualnym. Fascynacja górą Fuji towarzyszy jej całe życie, definiując jednocześnie jej rozumienie sztuki. Bardzo często będzie podkreślała, że nie jest rzeczą możliwą by odtworzyć piękno natury za pomocą ludzkich rąk.

Jej kariera zaczęła się tak naprawdę w latach 40-tych od serii wystaw w Japonii. Pod koniec lat 50- tych, wyjeżdżając do Stanów miała już ugruntowaną pozycję w japońskiej awangardzie. Zostaje tam tylko na dwa lata (1956-58), przypatrując się uważnie abstrakcyjnemu ekspresjonizmowi, który świecił wtedy swoje triumfy. Po czym wraca do Japonii, której nigdy już nie opuści.

Tōkō Shinoda, Arise (2001)

Norman Tolman – marszand oraz wieloletni przyjaciel Tōkō wspomina w swojej książce „Tōkō Shinoda a New Appreciation” jej niezwykły dar dostrzegania piękna w pracach innych artystów: – „Potrafiła od razu ocenić, czy za obrazem, rzeźbą czy też zwykłą filiżanką stoi dusza artysty, który ją wykonał. Jeśli coś było dobrze wykonane, ona od razu potrafiła to zobaczyć” – wspominał Tolman w przedmowie.

Przekraczając progi jej mieszkania na obrzeżach Tokyo, przechodzi się ze świata Zachodu do Wschodu. Widzimy drewniane japońskie lampy z papierowymi kloszami i okna, które wpuszczają światło przez shoji, 500-letnie, ręcznie robione pędzle zwisające ze ścian. W centralnym punkcie stoi gigantyczne, kamienne naczynie z dynastii Sung służące do rozrabiania tuszu. Shinoda używała tylko tuszu sprzed 300 lat, a na specjalne okazje sięgała po ten, który powstał 500 lat temu.

Tōkō Shinoda, Shady Map (lata 80-te)

Jej mieszkanie jest też pracownią. To tutaj powstały jej prace, to tutaj znajdował się świat Tōkō, do którego nie wszyscy mają dostęp. Jest też miejscem, które pokazuje także inne oblicze Shinody – artystki, która wprowadza swoje prace nie tylko do przestrzeni publicznej, malując między innymi 29 – metrowe panele dla świątyni Zōjō-ji czy monumentalny obraz, który został wkomponowany w jedną ze ścian hotelu Conrad, ale również wprowadzjąc je do sztuki użytkowej, malując między innymi swoje Fusuma, za którymi mieści się miejsce do parzenia herbaty.

Dla Tōkō istnieje tylko jedno światło – światło dzienne. To ono wpada do mieszkania oddzielając dni od nocy i zaznaczając swoim natężeniem zmienność pór roku. Sztuczne światło nie ma wstępu.

Tōkō Shinoda w swojej pracy.

Jej pędzel zmiękcza granice między Wschodem, a Zachodem. Wschodnie elementy z abstracją Zachodu. Tytuły jej prac są często związane z procesem kreacji, choć Tōkō unikała nadawania nazw, gdyż jak twierdziła, narzuca to widzowi sposób w jaki ma patrzeć na obraz. O swoich pracach mówiła, że są jak wiatr, którego oko nie może zobaczyć. Można je tylko poczuć.

Być może kluczem do pełniejszego zrozumienia Tōkō i tego, co po sobie zostawiała odchodząc z tego świata są poematy Izumi Shikibu, największego poety X wieku. Wiersze, w których odnajdujemy cień śmierci kładący się na naszym życiu niczym smuga sumi.

Dłużej nie będę już częścią tego świata,

Na pamiątkę po nim chcę tylko,

Ujrzeć Ciebie raz jeszcze,

 

Napisane 1 marca 2021

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj