Śmierć Bena, z jednej strony nikogo nie zaskoczyła. A z drugiej: szok i niedowierzanie. Jak to? Miał 88 lat, a w tym wieku, ludzie często odchodzą. Jednak okoliczności tej śmierci, wzbudziły mnóstwo emocji. Christian Estrosi, mer Nicei i jeden z najważniejszych francuskich polityków napisał, że to największa strata dla kultury. Ben Vautier, ikona sztuki francuskiej, ostatni z tej wielkiej formacji, która dała światu Fluxus. 5 czerwca strzelił sobie w głowę w swoim domu niedaleko Saint-Pancrace.
Gazeta le Parisien przypomniała, że artysta wielokrotnie mówił, że chce w ten sposób zakończyć swoje życie. W 2020 roku, w radiowym wywiadzie ujawnił, że „rozważa samobójstwo”, co uznał wtedy za bardziej zabawne niż tragiczne. W tamtym czasie Ben wyjaśnił, że jedynym sposobem na pozbycie się swojego ego „jest zabicie się”. „Dlatego w każdy wtorek myślę o samobójstwie. Mógłbym zostać specjalistą od usuwania ego”, zwierzył się, po czym dodał z pewnym dystansem: „Wszyscy spodziewają się, że umrę w przyszłym tygodniu (…) Dlatego wielu dziennikarzy, przygotowuje mój nekrolog! Nieco wcześniej, kiedy udzielił wywiadu Nice-Matin z okazji swoich 80. urodzin, Ben wyraził swoje nieco niejasne życzenia: „Na moje urodziny, gdybym powiedział ci prawdę, nie zaznaczyłbyś tego”.
W notatce datowanej na poniedziałek 3 czerwca i odkopanej przez dziennikarzy z Le Nouvel Obs, 88-letni artysta napisał: „Zostałem poproszony o napisanie, jak będzie wyglądał koniec świata. A on już tu jest, wyjrzyj przez okno, obejrzyj telewizję, spójrz w lustro i wyskocz przez okno”. Te poruszające słowa brzmią jak przeczucie po śmierci Bena. Jak zauważyli dziennikarze, pisarz „nigdy nie ukrywał swojej fascynacji makabrą”. W 1961 roku powiedział prasie o „[swoim] zamiarze bycia zmiażdżonym w kształcie skrzydła samochodu przez prasę z fabryki Renault lub bycia spłaszczonym przez walec parowy na płótnie, które zostanie polakierowane przez [jego] żonę po [jego] śmierci”.
W noc poprzedzającą jego samobójstwo, zmarła jego żona Anne. Miała udar mózgu. Ben nie chciał już dalej żyć.
Był wnukiem Marca Louisa Benjamina Vautiera, szwajcarskiego malarza. Pierwsze pięć lat życia spędził w Neapolu. Po wybuchu wojny w 1939 roku Ben i jego matka dużo podróżowali, odwiedzając Szwajcarię, Turcję, Egipt i Włochy, zanim ostatecznie osiedlili się w Nicei w 1949 roku. Uczył się w szkole Parc-Impérial i w szkole z internatem Collège Stanislas. Jego matka zatrudniła go jako chłopca na posyłki w księgarni Le Nain Bleu, a następnie kupiła mu sklep papierniczy. Wkrótce zaczął sprzedawać tam używane płyty, a następnie otworzył małą galerię na piętrze. Wnętrze sklepu rozlało się na chodnik przez okno, które zostało ozdobione różnymi przedmiotami i napisami. W ciągu zaledwie kilku lat Laboratoire 32, mieszczące się przy 32 rue Tondutti-de-l’Escarène, niedaleko École des arts décoratifs, później stało się przystanią dla Galerie Ben Doute de Tout, a także punktem zbornym dla młodych artystów nicejskiej awangardy. Jego ostateczna metamorfoza w tętniący życiem assamblaż, równie polemiczny, co zabawny, ostatecznie doprowadził w 1975 roku do powstania fenomenalnej kolekcji sztuki współczesnej Musée National d’Art Moderne w Paryżu.
Pod koniec lat 50. poznał Armana, który zaprowadził go do Yvesa Kleina. Wraz z nim, Martialem Raysse i Danielem Spoerri, jeszcze przed oficjalnymi narodzinami Nowego Realizmu, zainteresował się wyrzuconymi przedmiotami, które złożył w rzeźby przedmiotów i zagrał w grę zawłaszczania: wziął na siebie Dziury, Brudnych Małżonków, Boga, Okna, Kopnięcia, Choroby i Epidemie, a nawet Śmierć, wszystkie części, szydercze lub istotne, nisko materialne lub nieuchwytne. „Wszystko dla Bena”, który jest niczym innym jak całym wszechświatem.
Ben podpisuje wszystko”, twierdzi w obrazie z 1962 roku, od słowa „matrix”, zaczerpniętego przypadkowo ze słownika, po istoty ludzkie, uznane za „żywe rzeźby”. Czy jest lepszy sposób niż podpis – i jaki może być prostszy sposób – na przekształcenie świadomości świata bez dodawania najmniejszego przedmiotu?
To Yvesowi Kleinowi zawdzięcza, że odwrócił się od niego na rzecz pisma, które stopniowo udoskonalał, aż osiągnął formułę, która jest tak natychmiast rozpoznawalna: te wyraźne, okrągłe litery, stosowane i wesołe, proste i wyrafinowane, rysowane najczęściej w kolorze białym na czarnym, jak na szkolnej tabliczce.
W październiku 1962 roku Daniel Spoerri zaprosił go do udziału w Festiwalu Odmieńców, który organizował w Londynie. Przez dwa tygodnie Ben mieszkał w oknie Galerii One, która na tę okazję została przekształcona w pokój studyjny, oddzielony od ulicy szybą pokrytą różnymi, czasem sprzecznymi komentarzami i nakazami, typu: „Spójrz”, albo: „Przestań patrzeć, jesteś zbyt ciekawy”. To wtedy poznał George’a Maciunasa, założyciela Fluxusu w Stanach Zjednoczonych, wkrótce po wielkim Festiwalu ruchu w Wiesbaden, który wyznaczał datę przybycia do Europy. Rok później, pod koniec lipca 1963 roku Ben zorganizował serię występów George’a Maciunasa, dzięki którym duch Fluxusu zawitał do Francji. Pierwszy koncert Fluxusu odbył się w Hôtel Scribe, były też akcje uliczne na targowisku, w porcie, na Promenadzie, którą Ben ochrzcił wtedy „Muzeum Żywych Rzeźb”, oraz na tarasie kawiarni „La Provence”, gdzie artysta wykonał „Aliment mystère”, a następnego dnia ogłosił wszystkich zmarłych w tym tygodniu – dziełami sztuki Bena.
Podróż do Nowego Jorku w 1964 roku, podczas której poznał George’a Brechta, potwierdziła jego pokrewieństwo z Fluxusem, którego przesłanie kontynuował od tamtej pory, kultywując jednocześnie własną odmienność. Podobieństwa są rażące, od zakotwiczenia w codziennym życiu po relacje z publicznością i lekkość zastosowanych środków. Od początku lat sześćdziesiątych Ben intensywnie praktykował Mail Art, dyskretny, ale inwazyjny sposób na ominięcie rynku sztuki poprzez wykorzystanie istniejących wcześniej sposobów masowej dystrybucji, ale także na rozszerzenie swojej pracy na cały świat, przy użyciu najbardziej prostych narzędzi i środków.
Pisanie i wysyłanie listów jest jedną z tych czynności, które są zwyczajowe i pozbawione jakości, ale które mogą nabrać innego znaczenia i znaczenia dzięki intencji, z jaką są wykonywane. To samo dotyczy różnych gestów, które Ben wykonywał w latach 1958-1972. Prostych gestów, takich jak „walka”, „malowanie”, „miażdżenie zaskórników” czy „wymiotowanie”, z których wszystkie angażują własne ciało artysty, w całej jego mocy tworzenia sztuki, ale także w całej jego wrażliwości. Na licznych wystawach prezentował się publiczności nago w łóżku, pokazując intymność i jej rytuały. Była to sztuka swoistej postawy, o której mówi Ben, że trzyma się codziennego życia, jednocześnie zdzierając zasłonę swoistego zużycia.
„Musisz jeść. Musisz spać”. Jeden z pierwszych obrazów (pisanych), które artysta tworzył od 1958 roku, przywołuje te dwa elementarne i niezbędne warunki do życia. Wyznacza życie jako wyjątkowe źródło inspiracji i materiału oraz wskazuje rejestr, filozoficznie trywialny, w którym teraz zamierza się wyrazić. Ponieważ sztuka w ujęciu Bena jest przede wszystkim enuncjacją, tkwi raczej w sąsiedztwie sztuki konceptualnej choć wyraża się malarsko. Ben podziela pracę ruchu sztuki konceptualnej z ideami i koncepcjami, wyraźnie się od niej dystansuje. To prawda, że jego wypowiedzi często dotyczą sztuki („istnieje coś takiego jak sztuka”), ale są zbyt otwarte na świat, nie dość poważne i zbyt mocno angażują twórcę w jego byt, aby można je było sprowadzić tautologicznie do definicji sztuki, sensu stricto.
Jego wypowiedzi mają wymiar interwencyjny, a nawet aktywistyczny, który wykracza daleko poza zwykłą performerską funkcję dyskursu. Ben prowokuje reakcję, dialog i debatę, stąd irytujące niekiedy stwierdzenia, które bawią lub irytują, nakazy, a także sprzeczności, absolutnie konieczne, ponieważ sprawiają, że wszystko inne jest do przyjęcia. Zdania, lapidarne, proste, nawet celowo uproszczone, niezliczone, to tyle strzępów myśli, tyle rozmyślań, kości do gryzienia rzuconych publiczności, kamyki zasiane w butach skrupułów, bo jak wiadomo od łacińskiego scrupulus, to wszak mały spiczasty kamień, który uwiera.
W tym, co może wydawać się ogromnym miszmaszem, wytworem nadpobudliwego umysłu, chodzi o bieżące sprawy, politykę, historię, kulturę, grupy etniczne i sztukę, ale być może przede wszystkim o prawdę, którą Ben bardzo wcześnie zidentyfikował jako punkt, wokół którego nigdy nie przestał się kręcić. „Kręcę się w kółko”, zapewnia, bez wątpienia mając nadzieję, że w ten sposób uniemożliwi to innym.
W tym nieustannym ruchu konstruowana jest najbardziej paradoksalna postać artysty, w odpowiedzi na hasło, które jest regularnie powtarzane, jak ritornello: „Aby zmienić sztukę, musisz zmienić / ego”. „Ja” jest wszechobecne, a artysta, który je wypowiada, nieustannie się inscenizuje, fotograficznie lub fizycznie: „Spójrz na mnie, to wystarczy”, lubi powtarzać. Ale dystans, humor, a nawet autoironia, które zawsze leżą u podstaw jego pracy, rozbrajają to, co w przeciwnym razie mogłoby być dyskursem autorytetu. Ale to jest właśnie to, co Ben odrzuca najbardziej energicznie, zarówno w swoich powtarzających się atakach na centralizację francuskiej sceny artystycznej i różne instrumenty od prasy po instytucje, jak i w przeciwko kulturowej dominacji nielicznych: „Etnizm mówi, że każdy ma prawo być inny i każdy ma prawo być współczesny.
U podstaw tego wiru leży pytanie, zadawane od samego początku, o to, co jest nowe w sztuce: w tym Ben odzwierciedla swoją epokę, która wciąż wahała się między kontynuacją, a odroczeniem logiki historycznych awangard. Odpowiada definicją, która wyklucza zerwanie i włącza stare, przeszłe, do każdej formy tworzenia: „Nowe w sztuce nigdy nie jest spontaniczną kreacją. Jest jak wyobraźnia, rozproszona pamięć zebrana ze starych materiałów”.
Na marginesie śmierci wielkiego artysty. Ben Vautier (1935-2024)