W kinach pojawił się film „Lee” w reżyserii Ellen Kuras. Oparty na książce Anthony’ego Penrose, syna głównej bohaterki, w którą wcieliła się Kate Winslet. Trzeba rzeczywiście ogromnego talentu i jeszcze większej determinacji, aby Lee Miller – Amerykankę ukształtowaną przez Paryż lat 30-tych, która fotografii uczyła się od Mana Raya, sprowadzić do poziomu wulgarnej i otyłej kobiety, na którą nikt, kto zna historię tej wybitnej postaci, nie jest w stanie patrzeć dłużej niż trzy minuty.

Lee Miller urodziła się 23 kwietnia 1907 roku w Poughkeepsie, w stanie Nowy York. Pierwszy aparat fotograficzny otrzymała od ojca, który zajmował się zawodowo fotografią. To on pokazał jej nie tylko jak go obsługiwać, ale także jak pozować. I to nago. Na zdjęciach z tamtego okresu widzimy nastoletnią Lee, która pozbawiona jakiegokolwiek okrycia staje przed obiektywem ojca. Robi to z wrodzoną sobie swobodą, przekraczając tym samym granice, które zazwyczaj istnieją w relacji „ojciec- córka”. Kilka lat później będzie próbowała swoich sił w Nowym Jorku, gdzie z pomocą przyjdzie właściciel Condé Nast, w którego ramiona (dosłownie) wpadła pewnego dnia, próbując przejść przez ulicę. To właśnie on, pod urokiem jej blond włosów, zaproponował pozowanie dla Vogue.

Kolejnym mężczyzną w jej życiu był Man Ray, u którego w wieku 20 lat zaczęła „staż” w Paryżu. Staż, który bardzo szybko przerodził się w romans. Lee Miller nie jest więc, jak chciałyby ją widzieć niektóre feministki, walczącą kobietą, która wszystko zawdzięcza sobie i która na przekór szowinistycznym mężczyznom zrobiła karierę. Nic podobnego. Lee wiele, jak nie wszystko, zawdzięcza właśnie mężczyznom. Nie powinno nas to dziwić ani gorszyć. Wszak nie ona pierwsza, zawdzięcza karierę swoim kochankom.

Lee miała 20 lat, kiedy wprowadziła się do mieszkania Man Raya i tym samym zakończyła w nim panowanie Kiki, najsłynniejszej dziwki Paryża, która specjalizowała się w artystycznym zdejmowaniu majtek. Dzięki temu talentowi, zwykła prostytutka przeszła do historii sztuki, doczekawszy się setek portretów oraz wielu biografii. Z Lee Miller jednak przegrała. Blondynce z Ameryki wystarczyło kilka tygodni, aby ją zdetronizować. Na szczęście związek Miller z Man Rayem wyszedł poza ramy sypialni. Para spotykała się również poza nią – w ciemni. To dzięki Manowi, Lee stała się fotografem. Przed wprowadzeniem się do jego pracowni przy 31 bis Rue Campagne Première, zajmowała się wszak głównie pozowaniem, chociaż marzyła, aby stanąć po drugiej stronie obiektywu.

W latach 20. zawód profesjonalnej modelki dopiero się tworzył. Dla francuskich domów mody pozowały głównie arystokratki z uwagi nie tylko na swoje nienaganne figury i maniery, ale także na szeroką sieć kontaktów, które posiadały. W ten sposób tworzyły się pierwsze bazy danych. Do jednych z najsłynniejszych modelek ówczesnych lat należały rosyjskie księżniczki, które uciekły przed koszmarem rosyjskiej rewolucji. Do tego grona dołączyła Lee Miller, która już 15 marca 1927 roku trafiła na okładkę Vogue.

To jednak jej nie wystarczało. Chciała więcej. Znalazła się w samym epicentrum sztuki. Poznała wszystkich. Pabla Picassa, Marcela Duchampa, Jean Cocteau, Maxa Ernsta, Leonorę Carrington, Dorę Maar, Joana Miró czy Eileen Agar. Wielu z nich stanęło przed jej obiektywem i tak powstały, słynne portrety, które zachwycają do dzisiaj. Zachwycają jednak dlatego, że pokazują genialnych artystów, a nie dlatego, że były kompozycyjnie jakoś wybitne. Wbrew przeciwnie. Są więcej niż przeciętne. Nie ma w nich finezji Dory Maar ani wyobraźni Mana Raya. Są zwykłymi fotografiami przedstawiającymi niezwykłych ludzi. To tyle i aż tyle. Zresztą Lee nigdy nie miała ambicji, aby być fotografem choćby surrealistycznym. Swoją karierę widziała raczej w fotografii komercyjnej. Prostsza forma i lepszy zarobek. To jej całkowicie wystarczyło. Po Paryżu było małżeństwo z Egipcjaninem Azizem i kolejne kontrakty dla pism modowych. Potem pojawił się romans z jednym z najwybitniejszych malarzy brytyjskich Rolandem Penrose, który zakończył się ślubem, dzięki łaskawości egipskiego męża, który zgodził się na rozwód.

Kiedy wybucha wojna, Lee ma 29 lat. Jest zgrabną blondynką, za którą ogląda się niejeden mężczyzna. Jest ambitna i pracowita. Dostaje zlecenie dla British Vogue, dla którego wykonuje sesje zdjęciowe na zlecenie. Ma szczęście, bo trafia na wybitną redaktor naczelną Audrey Withers, która jako pierwsza skierowała oczy czytelniczek na kobiety „walczące bez użycia broni”. Do tego potrzebna jej była kobieta – fotograf. Lee pojawiła się jak na zamówienie. Od pierwszego dnia Audrey wspierała każdy jej projekt włącznie z późniejszym wyjazdem na front francuski. Tego wszystkiego nie zobaczymy w filmie. Najwidoczniej uznano, że Lee – modelka, Lee – fotograf komercyjny, Lee – Paryżanka, Lee – muza surrealistów, to wszystko nie miało żadnego znaczenia.

Lee była zdolna. To fakt. Ale przepaść jaka ją dzieliła od Cecila Beatona była nie do pokonania. To jak porównywać zdjęcia zrobione przez członków szkolnego kółka fotograficznego z Helmutem Newtonem. W filmie „Lee”, ten wybitny fotograf jest oczywiście wyśmiany i sprowadzony do poziomu chimerycznego bufona. Wszak w waginocentrycznym filmie, mężczyzna musi być zrównany do podłogi, po której stąpa potężna Kate Winslet.

To nie jedyne rozminięcie się z prawdą. Na ekranie młodą, filigranową Lee Miller gra prawie pięćdziesięcioletnia Winslet o masywnych udach, falującym brzuchu i jeszcze masywniejszym biuście. Przypomina ona bardziej Jagnę Reymonta niż muzę artystów, dla których definicja piękna była jedna i niepodważalna. Być może zabieg ten wpisuje się w modny obecnie ruch, w którym czarnoskórzy artyści grają historyczne postacie z epoki Tudorów, a historia sztuki pisana jest na nowo z powodu braku równowagi płci, bo przecież to Frida Kahlo powinna namalować historię Meksyku na ścianach pałacu Montezumy, a nie ten zboczony szowinista Diego. Być może w epoce, w której każdy może być każdym, prawda historyczna przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.

O Lee Miller można wiele powiedzieć. Ale na pewno nie to, że była wulgarna. To Kate Winslet jest wulgarna aż do przesady. Jej kreacja Miller, całkowicie wyciętej z kontekstu i pokazanej jedynie przez pryzmat jej fotografii wojennej jest krzywdząca przede wszystkim dla niej samej.  Ellen Kuras nie pofatygowała się, aby wprowadzić widza w prawdziwy świat Miller, który nie sprowadzał się do picia alkoholu, palenia papierów i przeklinania. Jedna ze scen w filmie nawiązuje do słynnego zdjęcia przedstawiającego piknik w Mougins z 1937 roku. Wzięli w nim udział Nusch i Paul Éluard, Lee Miller oraz Man Ray z Ady Fidelin. Zdjęcie zrobił Roland Penrose, z którym w tamtym czasie Lee Miller miała romans i mieszkała we wsi nieopodal Cannes, obok pracowni Pablo Picasso, gdzie się często spotykali. Penrose go uwielbiał i był w trakcie pisania jego biografii. Tego samego dnia powstało drugie, prawie identyczne zdjęcie, z tą tylko różnicą, że zrobiła je Lee. Penrose, tym razem znalazł się w kadrze obok Man Raya. W filmie jednak, pani reżyser nie zadaje sobie trudu, aby pomóc widzowi rozszyfrować te wielkie postacie sztuki współczesnej. Zamiast tego skupia się na fikcyjnym dialogu z Solange d’Ayen, której tam w rzeczywistości nie było. Każe nam wierzyć, że oto jesteśmy świadkami pierwszego spotkania Lee Miller z Rolandem Penrose.  Spotkania, które zaczyna się ostrą grą słowną, aby za kilka minut zakończyć się w łóżku malarza. Być może przyświecały jej tutaj, słowa jednego z uczestników wspomnianego pikniku, który powiedział, że tamtego lata wszyscy spali ze wszystkimi. Takich nieścisłości jest jeszcze więcej. Kate Winslet podobno zajęło osiem lat wyprodukowanie tego filmu. To wystarczająco dużo czasu, aby przeczytać niespełna stustronicową biografię Lee Miller. Wystarczyłoby też czasu, aby pogrzebać trochę w archiwach i pokazać prawdziwy, a nie hollywoodzki obraz Lee.  Przeciętnej dziewczyny z Ameryki, która na skutek nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności znalazła się centrum najważniejszych wydarzeń dwudziestego wielu.

Jej legendę utrwalił nie tylko Roland Penrose i Vogue. W 2001 roku została pokazana wystawa Roland Penrose and Lee Miller w National Galleries of Scotland w Edynburgu. Ukazała z całą mocą jej niezwykłą osobowość, talent i swoistą charyzmę. Na tle twórczości wielkich artystów jak Penrose, Pablo Picasso, Man Ray, Joan Miró, Max Ernst, Eileen Agar, jawi się jako niezwykła i delikatna wręcz osobowość. Delikatna też w sensie fizycznym. Zrobiony przez nią portret Maxa Ernsta i Leonory Carrington w Saint-Martin-d’Ardèche przeszedł na zawsze do historii sztuki.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj