W życiu Jacqueline Lamba wydarzyły się dwa nieszczęścia. Pierwsze miało na imię Dora Maar i było jej najlepszą przyjaciółką, a drugie – André Breton, którego poślubiła po zaledwie dwóch miesiącach znajomości. Od tego momentu jej imię na zawsze zostanie związane z ruchem surrealistycznym, chociaż jej malarstwo, nigdy do końca nie było aż tak „czyste” w tej formie.
Trudno do końca określić, jakie dokładnie było, gdyż Jacqueline malowała w zależności od tego, kim w danym momencie była zafascynowana. Mamy więc okres surrealistyczny z czasów, kiedy mieszkała przy 42 Rue Fontaine. To czas, w którym tkwiła w epicentrum paryskiej bohemy, kiedy wystawiała swoje prace razem z największymi Surrealistami tamtego okresu, a więc z Salvadorem Dali, René Magritte czy Maxem Ernstem.
Potem mamy u niej okres przypadający na lata 1950-1963, kiedy Lamba inspiruje się, a właściwie to niemal kopiuje Matisse i Picassa. Później jest czas prowansalski, który trwa do początku lat 70-tych. Lamba maluje tweedy, głównie pejzaże, które widzi na co dzień mieszkając w Simone-la-Rotonde, małej miejscowości, która praktycznie od 12 wieku nie uległa zmianie. Maluje coś na kształt abstrakcji połączonej z pejzażem. Z tego okresu przechodzi w fazę fascynacji wedutami, a zwłaszcza dachami Paryża i jeszcze bardziej kieruje się w stronę abstrakcji, od której stopniowo będzie jednak odchodzić, aby powrócić do swojej pierwotnej fascynacji Monetem. Na żadnym z tych etapów jej malarstwo, nie zostało docenione przez krytyków sztuki.
Zderzały się w niej dwa ogromne pragnienia, których nie była w stanie spełnić. Aby tworzyć na miarę największych Surrealistów i aby być zapamiętaną jako malarka, a nie tylko, jako druga żona André Bretona.
Jacqueline Lamba poznała Dorę Maar bardzo wcześnie, podczas studiów na UCDAD w 1926 roku w Paryżu. Od tego momentu były prawie nierozłączne. Kiedy Lamba, nie znając jeszcze osobiście papieża Surrealizmu, rozczytywała się w jego pracach, Dora zaproponowała jej, że może ją z nim poznać. Lamba odmówiła, twierdząc, że sama zaaranżuje „przypadkowe” spotkanie. I tak też się stało. Czy była to miłość od pierwszego wejrzenia, czy też zwykłe pożądanie trudno stwierdzić. Breton całkowicie stracił głowę dla tej filigranowej blondynki. Ich pierwsze spotkanie opisał w „L’Amour fou” nazywając ją „skandalicznie piękną”. Para pobrała się dwa miesiące później. Na ślubie, oprócz świadków którymi byli Giacometti i Paul Éluard, nie było nikogo innego.
Jacqueline Lamba, jak wiele utalentowanych osób, nie rozwinęła ani własnego stylu, ani też nie związała się z żadnym konkretnym ruchem na dłużej, choć historia z racji małżeństwa z Bretonem, przypisała ją do Surrealizmu. Jest ona idealnym dowodem na to, że zdolność do ładnego malowania nie wystarczy, aby zostać artystą. A już z pewnością nie wystarczy, aby przejść do historii sztuki. Lamba miała to „nieszczęście”, że żyła w czasach, kiedy tworzyli najwięksi, kiedy powstały dzieła, przed którymi nadal dzisiaj, klękają miliony na całym świecie. Na ich tle Lamba wygląda mizernie.
Z uwagi na przypadającą w tym roku 100 letnią rocznicę powstania Manifestu Surrealizmu, paryska galeria Pauline Pavec pokazuje obecnie wystawę „Jacqueline Lamba. Dora Maar. Celles Qui Avancent”. Wystawa ukazuje przyjaźń tych dwóch artystek, poprzez ich prace. Ale także odpowiada, choć nie wprost, na pytanie, dlaczego to nazwisko Dory Maar znają wszyscy, a o Lambie prawie nikt nie słyszał. Przepaść bowiem, która dzieli te dwie artystki jest ogromna. To jak zestawić pisarstwo osób, które w pewnym momencie poczuły infantylną potrzebę pisania książek, z dorobkiem Marguerite Duras czy Simone de Beauvoir. O tych pierwszych na szczęście, nikt za parę lat nie będzie pamiętał. Te drugie będą karmić umysły przyszłych pokoleń.
Na wspomnianej wystawie nie pokazano najsłynniejszych fotografii Dory Maar. Skupiono się na jej rysunkach. Być może zabieg ten był celowy. Zabieg, który zrównał obie artystki do poziomu „nieznanej twórczości”. Co więcej, pozwolił on na zredukowanie, do pewnego stopnia, przepaści jakie dzieliła te dwie kobiety. Gdyby bowiem zestawić jakąkolwiek pracę Lamby z fotografiami Maar, ta pierwsza nigdy by się nie obroniła. Geniuszu Dory Maar nie można bowiem nie zauważyć. Co potwierdza fakt, że jej imię jest tak samo znane jak imiona wielkich Surrealistów. Ta mała, bo pokazującej jedynie po pięć prac każdej z artystek jest niezwykłą szansą, aby wejść do intymnego świata tych dwóch niezwykle ambitnych kobiet, dla których sztuka zawsze była czymś więcej niż tylko formą komunikacji ze światem. Była jedynym językiem, którym umiały się posługiwać.
Jacqueline Lamba całe życie walczyła, aby świat ją zapamiętał. Aby jej imię nie zniknęło. Paradoksalnie jej się to udało, choć nie w takim wymiarze, w jakim by ona sama, tego sobie życzyła. Została bowiem zapamiętana dokładnie tak, jak tego nie chciała. Jako muza i żona André Bretona. Wystawa w galerii Pauline Pavec tylko to potwierdza.