Odkrył go dla świata Andy Warhol. Znalazł tego Portorykańczyka, gdzieś na śmietniku wagabundów, nie mających pomysłu na życie za wyjątkiem pasji do ręcznego kolorowania ścian miasta. Graffiti, marihuana, alkohol. Brudne zaułki Nowego Jorku. Nim trafił do Annina Nosei Gallery, Basquiat był tylko czarnoskórym chłopakiem z undergroundu.
I oto ikona nowojorskiej sceny artystycznej lat osiemdziesiątych XX wieku – malarz transawangardy Jean-Michel Basquiat, doczekał się największego pomnika. I to w Paryżu, miejscu cokolwiek trudnym i bardzo krnąbrnym. Bo tam właśnie, w stolicy Francji, Fundacja Louis Vuitton, udzieliła schronienia. Jemu właśnie.
Wystawa jest imponująca i otwiera z pewnością nowy rozdział w historii sztuki współczesnej. Basquiat dołączył zatem do wielkich klasyków i od teraz spocznie na zawsze w tym Panetonie, tuż obok Paula Gauguina, Paula Klee czy choćby Pabla Picassa.
Bez wątpienia to wtargnięcie na szczyty może budzić wątpliwości dla wielu krytyków i historyków sztuki, ale marsz Basquiata ku świetlistej sławie, począwszy od wystawy u Bruno Bischofsbergera, mógł od samego początku wskazywać, że kiedyś to się stanie, że właśnie do Basquiata przylgnie etykieta z dopiskiem „genialny“.
Odkrył go dla świata Andy Warhol. Znalazł tego Portorykańczyka, gdzieś na śmietniku wagabundów, nie mających pomysłu na życie za wyjątkiem pasji do ręcznego kolorowania ścian miasta. Graffiti, marihuana, alkohol. Brudne zaułki Nowego Jorku. Nim trafił do Annina Nosei Gallery, Basquiat był tylko czarnoskórym chłopakiem z undergroundu.
Annina Nosei Gallery została zamknięta w 2006 roku. Całe swoje archiwum przekazała wtedy do Fales Library Special Collections. W tym także listy i notatki Basquiata. Właśnie w Nosei Gallery odbyła się jego pierwsza wystawa. Był rok 1981. Dwa lata później jako młoda legenda pojawił się w Lucernie. Wtedy zadebiutował w Europie.
Malował intensywnie i zachłannie. Jakby chciał łapać chwile i myśli, które kołatały się w jego głowie. Malował ostro, jednoznacznie posłgując się pędzlem i szpachlą. Jak niegdyś Jean Dubuffet, albo Jean-Pierre Vanhonsebrouck. To skojarzenia formalne. Wyrosłe gdzieś z afrykańskiego dna. Pierwotnej linearności. Kreski, natchnienia, wściekłości.
Basquiat dodał do swych powinowactw jeszcze jeden element: uliczny komentarz. Tym razem słowny. A zatem pisał obok malarstwa, równolegle, używając do tego znaków, wielkich liter. Słowa proste, hasła raczej. Raz uzupełniając, a za innym tworząc odrębne obrazy.
Basquiat jeszcze jako undergroundowy stylista nowojorskiego graffiti podpisywał się znakiem. Była to korona i słowo „SAMO“. Same old shit.
Sarkastyczne, prowokacyjne, niezbyt uprzejmie, lecz prawdziwe. Brzmi dosadniej niż Stara Bieda. Pasuje do kulturowej tożsamości artysty. Nie zrzędzi przecież. Mówi wprost.
Właśnie obrazy z graffiti jako pierwsze przeniósł na płótno. Początkiem była wystawa The Times Square Show, na rok przed pierwszym indywidualnym występem w Nosei Gallery. Miał wtedy dwadzieścia lat. Do końca życia jego sztuka stała się nośnikiem kultury ulicy, proletariackim żargonem z użyciem cytatów ze środków masowego przekazu, symbolami i aluzjami do odległych światów kultury muzycznej, rytmów afrykańskich i portorykańskiej popkultury.
Jego kariera stała się motywem do filmów, rozpraw naukowych, wielu publicystyk i dyskusji o kondycji sztuki, choćby o neoekspresjoniźmie, postmoderniźmie, a nawet wszystkich dostępnych fiszkach, oznakowanych jako „Sztuka końca XX wieku“.
Basquiat zapisywał swoje myśli w notesie. Nie robił tego jak to czyni rasowy pisarz lub poeta, choć tym ostatním z pewnością był. Jego zdania są tam krótkie, zwarte, w zasadzie to rodzaj pewnych adnotacji. Pisane zygzakami, kolorowym ołówkiem, najczęściej czerwonym. Niezbyt zrozumiałe, jeżeli nie znamy życia Basquiata. Ale Ci, którzy choć trochę interesują się jego malarstwem, będą wszystko wiedzieli. Notes to dodatek do jego bujnego, aczkolwiek krótkiego życia. Krem na torcie. Świeża poziomka na budyniu waniliowym.
Zostawiał tam też szkice znane z obrazów. Piktogramy, korony, namioty, jakieś wycinanki, figuracje. Jego sztuka jest przecież pochodną tej śródziemnomorskiej i awangardy w ogóle. Wiele zawdzięcza pop-artowskiej dialektyce, a to za sprawą swego mentora Andy Warhola. Lecz korzenie Basquiata idą dalej, w kierunku Der Blaue Reiter i Neue Künstlervereinigung. Ten ślad i podatność na ekspresjonizm, stał się u niego znakiem rozpoznawczym. Lecz swobodna maniera, wolny umysł, charakterystyczny luzacki styl, błazenada i oczywiste guru w tle – to także intelektualna zawartość, jaka tkwi w jego artystycznej kreacji. Niestety już bez szans na kontynuację, bo Jean-Michel Basquiat zmarł w wieku dwudziestu ośmiu lat, a zatem nie wiemy, co po tym bujnym szaleństwie przyniosłoby jego malarstwo.
W roku 1986 Basquiat pojechał do Korhogo, miasta położonego na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Miał już wtedy mocną pozycję ikony nowojorskiej transawangardy. W centrum kultury francuskiej pokazał się wtedy jako guru malarstwa, który swój pierwszy krok w sztuce uczynił właśnie jako Afrykańczyk.
Basquiat pokazywał świat zniekształcony, jakby po torturach. Pełno w nim fetyszyzujących symboli, których źródła odnalazły się właśnie w Korhogo. Wcześniej Andy Warhol, Fernand Léger, a także Pablo Picasso zostali zaimpregnowani wirusem sztuki z tego afrykańskiego wybrzeża. Obiekty rytualne, maski, rzeźby, wszelkie artefakty kultury sénoufos. A zatem języka i świata ludzi całego wybrzeża od Mali, Burkina Faso po Korhogo. To właśnie kultura i tradycja sénoufos przywiodła Jean-Michel Basquiata na tamto wybrzeże. Spotkał wtedy Mamadou Sorho rzeźbiarza, pracującego na ulicy tego miasta. Dla niego Basquiat był kimś obcym, pochodzącym z dalekiej krainy, nikim szczególnym. Chłopakiem w dżinsach, któremu towarzyszyli bogaty marszand i paru przyjaciół z dalekiej Ameryki. Jednak dla Basquiata, Sorho wydobywał z hebanu kształty, będące głosem pokolenia. Takiego jak on. Też niegdyś pracującego na ulicy.
W Korhogo zaprzyjaźnił się z malarzem pochodzącym z tej miejscowości, ale którego poznał wcześniej w Paryżu. Nazywał się Ouattara Watts. Miał on pomóc przy zorganizowaniu spotkania z szamanem w Abidjanie. Basquiat bardzo interesował się tajemniczym światem rytuałów, wierzył, że organizm ludzki jest repliką struktury kosmicznej, śmierć jest przemijaniem, przemijanie jest odrodzeniem, bo jak powiadał: “…żyjemy w tych, którzy przychodzą po nas…“
Poza życiem czas nie istnieje, Żyjąc tworzymy czas. Palcami naszych dłoni tkamy nasze życie… to obrazy, rzeźby, albo słowa zapisane ręcznie.
Ouattara przyjechał do Nowego Jorku kilka lat później. Zamieszkał w tym mieście zaraz po śmierci Basquiata. Lecz, kiedy ten ostatni umierał w swoim apartamencie, Ouattara wiedział o tym jeszcze tego samego dnia i wraz z szamanem z Abidjanu odprawili wspólnie rytuał wędrówki duszy Nowojorczyka.
Światową karierę zawdzięczał właściwie Basquiatowi – jeśli dusze nasze wędrują, to z pewnością Basquiat żyje dalej w Korhogo, gdzieś na ulicy. Jest być może rzeźbiarzem, albo jakimś dzieciakiem, który kawałkiem węgla rysuje na ścianach słońce i księżyc, gdyż to one spowijają człowieka i jego życie…
na marginesie wystawy, Paryż 2019