Sam Szafran. Jedna z najjaśniejszych postaci sztuki współczesnej. Nie tylko francuskiej. O sobie powiadał, że jest sztukmistrzem z Malakoff. To aglomeracja na południu od Paryża ze swoim, znanym dworcem na linii kolejowej z Montparnasse do Brestu. W 1931 roku odbyła się tam, pierwsza w historii transmisja telewizyjna.
Szafran pracował w Malakoff w połowie lat 70. Stamtąd pochodziły jego słynne kompozycje ze schodami, wykonane na polaroidzie. Ale po kolei. Kim był ten wspaniały artysta, któremu Musée d’Orangerie, właśnie poświęciło retrospektywną wystawę?
Urodził się jako Samuel Berger w żydowskiej rodzinie, 10 listopada 1934 roku przy rue Saint-Martin w Paryżu. Jego przodkowie pochodzili z Polski. Ojciec Samuela, Jakub Berger trafił do Auschwitz. Ale podczas policyjnej obławy w lipcu 1942 roku, mały Samuel nie dojechał na Velodrome d’Hiver, gdzie rozgrywał się tragiczny dla Francji teatr. Samuel po prostu uciekł, mając dużo szczęścia i uniknął śmierci w obozie koncentracyjnym.
Trafił na południe Francji, a następnie przy wsparciu Czerwonego Krzyża do Szwajcarii, gdzie zaopiekowała się nim rodzina Habersaat.
W 1947 roku wyjechał do Melbourne, gdzie miał dalekiego wujka. Tam, po raz pierwszy zobaczył w muzeum Victorii malarstwo angielskie. Czy to zetknięcie ze sztuką wpłynęło jakoś na dalsze losy młodego Szafrana, nie wiadomo. On sam wspominał, że dopiero wizyta w atelier Henri Goetz w Grande Chaumière odmieniła jego los.
Był rok 1953 i niespełna dwudziestoletni młodzian, zaczyna paryskie życie. Rankiem chodzi na zajęcia z rysunku, w południe zmywa naczynia w bistrot, a wieczorem słucha jazzu w Trois Mailletz przy rue Galande. Zaczyna życie z heroiną, a towarzyszy mu w tym, słynny amerykański trębacz, pianista i piosenkarz Chet Baker.
Maluje swoje własne kompozycje. Nie ma stylu. Podgląda. Pije, bawi się, niedosypia. Znajduje nowe towarzystwo. To muzycy z klubów przy Montparnasse. To też artyści – malarze i rzeźbiarze, już uznani, mający za sobą historię: Jean Tinguely, Nicolas de Staël, Orlando Pelago, Jacques Delahaye, Alberto Giacometti.
Zaczyna gnać przez życie, jakby wiedział, że może nagle nadjechać pociąg i zabrać mu to wszystko.
Mniej więcej w 1960 roku, powstają pierwsze pastele i obrazy olejne. Pierwsza seria prac to Les Choux, które kontynuował przez kolejne lata. Krok po kroku, jego życie także się ustabilizowało. W 1963 roku poślubia Lilette Keller, którą poznał na Montparnasse, gdzie studiowała tkaninę artystyczną razem w Jean Lurçat, wielką postacią francuskiej sztuki współczesnej. Mają syna Sebastiana.
Pierwszą wystawę miał u Jacquesa Kerchache, a w 1967 roku libański poeta Fouad El-Etr, twórca La Délirante, zaprosił artystę do ilustracji, pierwszego numeru tej edycji.
To wtedy właśnie pojawiły się schody. Pierwszy obraz z tego cyklu, pochodził z klatki schodowej, atelier położonego przy 54 rue de Seine na szóstym piętrze budynku.
La Délirante, poświęcone przede wszystkim poezji, publikowało prace wielu znanych artystów jako ilustracje do tekstów, w tym Francisa Bacona, Botero, Topora.
Schody, skręcone, wibrujące, „en tornade”, nerwowe – jakby wyjęte z surrealistycznego kadru filmowego.
Ktoś kiedyś napisał, że Szafran mieszka na schodach. Że pomieszał Piranasiego z ekspresjonizmem. W sferycznej strukturze, dosadności polaroidu i kolorystyce monochromu, odnalazł swój kawałek świata, zaczął o nim opowiadać, dając obraz niejednoznaczny.
Z jednej strony użył perspektywy Jean Fouqueta, a z drugiej każe nam patrzeć przez lupę polaroidu. Genialny mariaż. Francuska elegancja.
W 1970 roku Sam Szafran instaluje się w atelier litograficznym przy rue Faubourg Saint-Denis, niedaleko miejsca swojego urodzenia. To atelier nazywa się Bellini, na cześć sławnego Wenecjanina i będzie przez kolejne lata również domem artysty.
Kiedy maluję obraz, to jest jak w tańcu. Wszystko musi mieć swój rytm – powie w wywiadzie.
Schody z rue de Seine dały bowiem początek jego największej opowieści o życiu. Że wznosimy się, wstępujemy, idziemy w górę lub w dół. Poeci odnajdują różne odniesienia w takiej konfiguracji, zdobiąc te historie właściwymi słowami.
Każdy znajdzie w nich swoje przeznaczenie.
W twórczości Szafrana odnajdujemy także inne historie, które prowadzą nas po drodze życia. To listowia. Zaczęło się w 1965 roku, kiedy pracował, drzwi w drzwi z Zao Wou- Ki. W tym czasie Szafran był zafascynowany roślinami jako przedmiotem studiów artystycznych. Wykonał wiele kompozycji, inspirując się szlachetną kreską Zao. I podobnie jak on, wykonał swoje prace również w akwareli.
Nie można uciec od spostrzeżenia, że Szafran uwielbiał dialog. Jego rozmowy oczywiście miały podłoże estetyczne. Można z nich wyczuć, kim lub czym były te fascynacje. Szafran żywo interesował się zjawiskami współczesnymi, czerpał wiedzę o tym, co się dzieje. Starał się iść tropem dialogu. Nie wstydził się, że ma swoje typy: Anish Kapoor, Michel Blazy, Andy Warhol i Ellsworth Kelly.
W jakimś sensie, może zważywszy na doświadczenia wojenne, był twórcą utopijnym. Pokazywał świat organiczny, naturę naszych odczuć.
Nie szukał konfrontacji, nie prowokował.
Był człowiekiem zbyt dobrym.
Zmarł w Malakoff we wrześniu 2019 roku.
Sam Szafran, Obsesja malowania. Musée de l’Orangerie, Paryż, styczeń 2023.