Sztuka Teresy Margolles jest głosem świata, który najchętniej byśmy uciszyli. Jest głosem tych, których życie nie miało, w oczach wielu, żadnego znaczenia. Jest naszym sumieniem, ponieważ my sami już dawno o nim zapomnieliśmy. Jej twórczość jest zarówno aktem oskarżenia jak i pojednaniem. Jest przestrzenią, w której może dokonać się zmiana myślenia prowadząca, być może, do zmian legislacyjnych.
Najnowsza praca Teresy Margolles zatytułowana „Mil Veces Un Instante” (Tysiąc razy w jednej chwili), która niedawno została odsłonięta na Trafalgar Square w Londynie w ramach projektu Fourth Pinth została zadedykowana wspólnocie osób transpłciowych i niebinarnych. A może przede wszystkim, jest bardzo osobistym hołdem złożonym Karli La Borrada, która została zamordowana w Ciudad Juárez w 2015 roku. Karla La Borrada była transpłciową piosenkarką i prostytutką, z która Margolles zaprzyjaźniła się podczas jednego ze swoich fotograficznych projektów.
Wspomnianą rzeźbę „Mil Veces Un Instante” tworzy 726 masek odlanych z twarzy osób identyfikujących się jako transpłciowe oraz niebinarne. Połowa z nich pochodzi z Meksyku, połowa z Londynu. Każda z nich jest zapisem ludzkiej historii, która nigdy nie została wypowiedziana na głos. Uczestnikiem numer 144 była Paulina. Tylko tyle o niej wiemy.
Margolles nie obawia się, że deszcz i zanieczyszczenia Londynu zniszczą jej rzeźbę. Wręcz przeciwnie, to jest jej celem.
„Ona (instalacja) będzie powoli znikać i ulegać swoistej transformacji. To naturalny proces, który mnie nie tylko interesuje, ale także jest powodem, dla którego wystawiam ją na zewnątrz. To złamie jej duszę, którą jest twarz danej osoby. Każda maska będzie reagować na te same zniszczenia w inny, indywidualny sposób” – podkreśla artystka.
W odlewach masek zwróconych w stronę widza, możemy zobaczyć odciski rzęs, zmarszczek na skórze, układu twarzy, który jest niepowtarzalny. To wszystko ulegnie wkrótce korozji na skutek działania czynników środowiskowych. Stanie się niewidoczne. Powróci do niebytu, do którego wspólnotę transpłciową wkłada niejedno społeczeństwo.
Inspiracją tego projektu była mezoamerykańska tradycja „tzompantli”, czyli eksponowania czaszek osób złożonych w ofierze lub też jeńców, praktykowana głównie przez Zapoteków, Tolteków, Majów oraz Azteków.
Margolles nie jest pierwszą, który w swoich pracach sięga do tego zwyczaju. Tzompantli widzimy także w twórczości takich artystów jak: José Chávez Morado (Tzompantli, olej na płótnie,1961), Sergio Hernandez (Tzompantli, gwasz na papierze,1984), Rafael Cauduro (Tzompantli, metal i akryl na płótnie, 1994) czy Francisco Toledo (Juarez Atraviesa el Rio de las Calaveras Rodantes, gwasz na papierze).
W 2012 roku Museo de Arte de la Secretaria de Hacienda y Crédito Público w Meksyku zaprosiło 48 współczesnych artystów takich jak Luis Nishizawa, Alejandro Santiago czy Nahum Zenil, do namalowania czaszek, które następnie wykorzystano w instalacji tzompantli.
Paradoksalnie, „Mil Veces Un Instante” jest jedną z niewielu prac Teresy Margolles, która jest poświęcona żyjącym. Przeważnie jej uwaga skupia się na zmarłych, na martwych ciałach i na cyklu śmierci, który towarzyszy każdemu z nas.
Artystka swoją fascynację śmiercią i towarzyszącą jej destrukcją tłumaczy dzieciństwem spędzonym w północnym stanie Sinaloa w Meksyku. W miejscu pełnym przemocy, w którym nie ma osoby, której ktoś bliski lub znajomy, nie zostałby zamordowany.
Nie powinno więc nikogo dziwić, że droga Margolles jako artystki rozpoczęła się nie na Akademii Sztuk Pięknych, ale w kostnicy, w której pracowała jako patolog przez dziesięć lat. To właśnie w tym okresie rozwinęło się w niej pragnienie, które następnie przeszło w głęboką, wręcz mistyczną relację z martwym, ludzkim ciałem. Margolles bardzo często w wywiadach podkreśla, że bez tego okresu nigdy nie byłaby tym kim jest teraz. Nigdy nie mogłaby wyrazić siebie i otaczającego ją świata w pełni, gdyby zaprzeczyła czy też wymazała z niego całkowicie śmierć i destrukcję. I nie mówimy tutaj o filmowej cukierkowej śmierci, kiedy człowiek odchodzi otoczony najbliższymi, a jego wypielęgnowane ciało spoczywa na śnieżnobiałej, jedwabnej pościeli. Mówimy o ofiarach przemocy zamordowanych na ulicy przez kartele narkotykowe. Mówimy o ich brudnych i zniekształconych ciałach porzuconych w śmietnikach. Mówimy o ludziach wyrzuconych poza margines. O ofiarach przemocy fizycznej i psychicznej. O ludziach skazanych na śmierć jeszcze za życia.
Pierwsze instalacje Margolles pokazywały ciało w przedziwny, wręcz barokowy sposób, który z czasem uległ całkowitej transformacji. Jej przekaz stał się bardziej czysty i bardziej wyrafinowany. Stał się niewygodną prawdą, wobec której nie można pozostać milczącym. W 2009 roku reprezentowała Meksyk na Biennale Weneckim. Pokazała tam przejmującą instalację, której celem było zwrócenie uwagi na wojny gangów, które niszczą jej ojczyznę od środka. W jednej sali znalazły się zakrwawione koce i prześcieradła, którymi wcześniej okryto ciała ofiar zamordowanych na ulicy. Była też tam biżuteria zrobiona z rozbitych szyb, które wypadły z okien na skutek ulicznej strzelaniny. W drugiej sali nie było nic, poza rodzinami ofiar, które w milczeniu zmywały podłogę mopem, nasączonym w roztworze krwi i wody. Całość dopełniała zawieszona na fasadzie budynku, zbroczona we krwi flaga Meksyku, którą zabrano z miejsca egzekucji.
Teresa Margolles mówi, że interesuje ją „życie zwłok”, ich przeznaczenie i to co odczuwają po śmierci, a także związek jaki istnieje między tym co przed i po biologicznej śmierci. Ciała z którymi artystka ma zazwyczaj do czynienia i które stanowią oś jej sztuki są przeważnie ciałami osób pochowanymi w anonimowych grobach. Ich rodzin, w większości przypadków, nie było stać na tradycyjny pochówek ani na kremację.
Jedną z bardziej poruszających instalacji koncentrujących się na cyklu życia i śmierci, jest En el aire (2003), do której została wykorzystana woda użyta wcześniej do mycia martwych ciał przed autopsją. Woda z kostnicy została odkażona i użyta do stworzenia baniek mydlanych, które następnie spadały na oglądających instalację widzów. W ten sposób, żywi i umarli mogli wzajemnie się „dotknąć”, poczuć się częścią czegoś większego, co nadal mimo rozwoju technologii, pozostaje dla człowieka niezgłębioną tajemnicą. Śmierć zmienia ludzkie ciało bezpowrotnie. To, co za życia było obiektem pożądania, teraz jest obiektem wzgardy i obrzydzenia. Budzi lęk i poczucie nieodwracalnej straty.
„Drugie życie” oczyszczonego po śmierci ciała, które niczym wspomniana bańka mydlana, dostąpiło za życia swoistego pęknięcia pod wpływem doświadczonej przemocy, dzięki instalacji Margolles przybiera nowy, niemal doskonały kształt. Jednak trwa krótko, zaledwie kilka sekund, zanim bańka rozbije się o podłogę muzeum lub ramiona widzów.
Ta eteryczna forma niesie za sobą głębokie przesłanie o kruchości ludzkiego życia, które tak łatwo można utracić. „En el aire” wskazuje jednak coś więcej niż tylko na obcowanie ze śmiercią. Zaprasza nas do celebracji własnego życia, którego ulotności nie możemy zmienić. Ta instalacja to nie jedyna, do której powstania artystka wykorzystała wodę z kostnicy. W 2003, Margolles zrobiła cykl portretów, które powstały w wyniku włożenia arkuszy papieru do wody, w której wcześniej były myte ciała (Il Papeles). Pływające w niej ludzkie wydzieliny stworzyły swoistego rodzaju, ostatni portret osoby, której za życia nikt nie chciał uwiecznić. Ten ostatni akord, który jest bardziej fizycznym odruchem obumierających komórek niż świadomym aktem twórczym, dzięki Margolles i jej nieprawdopodobnej wrażliwości, stał się portretem człowieczeństwa. Bez filtrów Instagrama i upiększeń. Nagi, bezbronny i martwy. A jednak niezwykle obecny. Bo to, co rozbrzmiewa we wszystkich pracach Teresy Margolles to obecność. Nie ma tam pustki, spowodowanej odejściem, jest wręcz namacalna egzystencja tych, którzy opuścili swoje ciała.
W swoich pracach Teresa Margolles wykorzystuje różne formy przekazu. Są to fotografie, video, dźwięk, performens, rzeźba. To wszystko ma na celu wzmocnić głos artystki i zwrócić uwagę widza na osoby, które doświadczają na co dzień przemocy. W centrum jej prac stoją więc osoby transpłciowe, niebinarne, osoby zajmujące się prostytucją, imigranci, kobiety doświadczające przemocy oraz małoletnie ofiary. To co ich łączy to ból i niejednokrotnie śmierć. Jedno jest doświadczeniem emocjonalnym, drugie fizycznym. Oba stanowią nieodłączny element każdego życia. Poprzez swoją twórczość Margolles stara się nadać temu sens bez dorabiania przy tym, jakiejkolwiek ideologii.
Punktem zwrotnym w jej życiu było spotkanie z twórczością Josepha Beuysa. Spotkanie te, tak po latach wspomina: „- Pojechałam do Anglii, gdzie zobaczyłam prace Beuysa, które o mało nie wywołały we mnie omdlenia. Poczułam, jakbym miała za chwilę zwymiotować. Powiedziałam do siebie: czy miałabyś odwagę zrobić coś takiego? Czy miałabyś jaja, aby to zrobić? Potęga sztuki przeraża mnie. Zdałam sobie sprawę, że ja nie wiem, jak mówić o ludzkiej stracie i bólu. Myślałam, że mój ból był najważniejszy, ale potem odkryłam, że jest coś takiego jak ból kolektywny. Boję się śmierci, boję się tego co dzieje się na świecie. Boję się spadających bliźniaczych wież, boję się wojny. Naprawdę przeraża mnie praca w kostnicy, ponieważ ludzie tam, wiedzą co to jest ból. Muszę jednak przyznać, że praca z żyjącymi jest o wiele trudniejsza niż z umarłymi. Sprawia mi więcej bólu.
Teresa Margolles przyjaźni się z matkami szukającymi swoich zaginionych córek, które jak wiele innych pracownic wielkich fabryk zaginęły bez śladu, przyjaźni się z naukowcami, którzy bezskutecznie próbują zrozumieć, dlaczego nie można powstrzymać fali morderstw w Juarez. Teresa Margolles chodzi tam, gdzie nikt nie chce pójść. Rozmawia z ofiarami przemocy i z ich bliskimi. Rozmawia z małoletnimi dealerami, którzy sprzedają narkotyki. Jest obecnością, której pozbawione są ofiary. Jest tam po to, aby nie tylko usłyszeć ich historię, ale przede wszystkim po to, aby uczynić je słyszalnymi daleko poza granicami Meksyku.
Wobec jej twórczości nie można przejść obojętnie. Dotyka ona bowiem rdzenia naszego człowieczeństwa. Obnaża nasze lęki i nasze marzenia. Czyni nas, zarówno zwykłymi śmiertelnikami jak i nieśmiertelnymi istotami, które w innej postaci zawsze będą obecne. Dla artystki „przeniesienie życia” z kostnicy do galerii jest tożsame z zainicjowaniem publicznej debaty. Jest wyjęciem ich z cienia milczenia i zwrócenie uwagi na świat, który dzieje się wokół nas.
–„Jeśli ktoś by mnie spytał, czy zrobiłabym to jeszcze raz, odpowiedziałabym tak, ponieważ mój kraj się nie zmienił” – mówi. Mimo że Margolles odnosi się w swoich pracach bezpośrednio do sytuacji jaka panuje w Meksyku, jej przekaz nie jest terytorialnie ograniczony. Wręcz przeciwnie, jej przesłanie jest globalne. Przemoc fizyczna i psychiczna nie zna bowiem granic. Dzieje się wszędzie i może dotknąć każdą grupę społeczną. Tak samo jak ból i śmierć, przed która nie ma ucieczki.
Odbiór twórczości Teresy Margolles wymaga jednak od widza artystycznej i emocjonalnej dojrzałości. Czegoś, czego człowiek uczy się od małego, kiedy to obcuje z twórczością, której z początku nie rozumie, ale przeczuwa, że jest ona większa niż on sam. Potem, dla jednych przychodzi zrozumienie i fascynacja, dla innych, sztuka nigdy nie będzie częścią ich życia, ale nauczą się ją szanować. Tak dzieje się w większości rozwiniętych krajów. W nielicznych przypadkach społeczeństw, gdzie króluje moralna cenzura twórców, Margolles nigdy nie będzie zrozumiana. I to jest jej największe zwycięstwo.