Sól przynależy do morza, a kwiaty wiśni do ziemi. Z niej wychodzą i do niej wracają, tak jak my. – twoja siostra umarła. Przykro mi, ale nic nie mogliśmy zrobić. Rak mózgu.  Motoi Yamamoto spojrzał w oczy lekarzowi, który w tej jednej chwili wydawał mu się być bardziej kruchy, niż naczynie z porcelany. Spojrzał na niego i cicho zapłakał. Po jego policzku popłynęła łza. W pewnym momencie, zatrzymała się na końcu pędzla, który trzymał w dłoni i tam zastygła. I tak, słona łza, stała się farbą. 

Tego dnia 1994 roku, zrodził się Yamamoto Motoi – malarz, który od tamtego momentu zapisuje swoje obrazy solą. Niczym starodawny poeta, Kūkai ze zbiorów duszy, kaligrafuje znaki, za pomocą których może powiedzieć wszystko, czego nie jest w stanie namalować farbą. Używa do tego małej butelki, która przypomina trochę szpryce do dekoracji tortów, a z której, niczym sumi sączy się sól. Motoi siedzi całkowicie sam na podłodze, na której bezpośrednio pisze. Otulony jedynie ciszą i wspomnieniami o tych, którzy odeszli z jego życia. Nie potrzebuje papieru ani płótna, aby z nimi rozmawiać. Za pomocą małych pętelek, rysuje na gołej podłodze białe labirynty, fale, schody, abstrakcyjne formy, które w jakiś przedziwny sposób tworzą całość.  Tworzy opowieść, która nigdy się nie skończy, choć przybiera różne drogi. Opowieść, która zaczyna się w jego sercu, ale jej przeznaczeniem, nie jest pozostać w nim na zawsze. Jej celem jest odejść. Dlatego artysta, po każdej swojej wystawie, zaprasza różne osoby, aby wzięli ze sobą, kawałki jego solnych instalacji i zwrócili je morzu. Do źródła, z którego pochodzą. By sól zawsze była po stronie życia. W tym geście jest jednak coś więcej: prośba, a może przesłanie, aby pozwolić odejść bólowi, zatrzymując tylko wspomnienia.

– Chciałem być obecny w moich pracach, nie tylko stać obok nich, dlatego też zrezygnowałem z klasycznego rysunku na rzecz form przestrzennych. Chciałem uleczyć mój ból po stracie siostry, czyniąc go jednocześnie, przewodnim tematem wszystkich moich instalacji. Wierzę, że sól ma moc, aby uzdrowić nas po odejściu ukochanej osoby – powie Yamamoto w jednym z wywiadów dla Art Magazine.

Sól w Japonii jest święta. Na równi z ogniem, sake, piaskiem oraz wodą. Pojawia się w kluczowych wydarzeniach ludzkiego życia. Podczas pogrzebów, ślubów, a nawet w Ryōgoku, kiedy to zapaśnicy sumo rozsypują ją na ringu, zanim staną do walki. Jest również, a może przede wszystkim, symbolem wielowymiarowego oczyszczenia. To właśnie nią nacierają swoje ciała pielgrzymi podczas Misogi – rytuału Shintō, stojąc u podnóża wodospadu, tuż obok świątyni Kiyomizu-dera, na szczycie Higashiyama w Kyoto, aby doświadczyć, nie tylko oczyszczenia ciała, ale i umysłu.

Sól jest twarda niczym skała. Czyni rzeczy nieśmiertelnymi, choć za cenę odebrania im życia. Bez niej nic nie smakuje. Sól – łza bogów, której koloru nie sposób jednoznacznie określić i która fascynuje ludzkość od wieków, stała się narzędziem, za pomocą którego Yamamoto tworzy niezwykle piękne instalacje, podziwiane przez tysiące ludzi na całym świecie. I którzy, tak jak on, odczytują w nich przesłanie niosące w sobie prawdę o życiu, bo przecież, o czym wiedzą wszyscy Japończycy, zaczyna się i kończy niezauważalnie. Wystarczy bowiem jednak kropla wody, aby sól przestała istnieć. By wpierw zmieniła swój kształt, po czym zniknęła na zawsze, zostawiając po sobie jedynie kilka smug, które niczym obumarłe płatki wiśni spadające na ziemię tworzą biały koc. Po nim będą wszak chodzić obojętni ludzie, nie pamiętający dni, podczas których podnosili w zachwycie swoje głowy, aby podziwiać te same płatki, które otulały jeszcze kilka dni wcześniej, kwitnące kwiaty wiśni.

Kryształy soli są jak wspomnienia, które zdają się być niezniszczalne, dopóki, ktoś nad nimi nie zapłacze i nie rozmyje ich niczym akwarele. Bo czym one tak naprawdę są? Fotograficznym zapisem wydarzeń, które kiedyś miały miejsce? Głosem osób, które były kiedyś częścią nas? A może są raczej jak wiosna, która co roku budzi się do życia, choć czyni to w sobie tylko wiadomy sposób i o czasie, na który nikt z nas na nie mamy wpływu?  Pisał Buson, patrząc na San’in Kaigan w Yamanashi: po rdestowym dywanie/wóz z solą jedzie…

Sól i Wiosna. Dwie Siostry zrodzone z jednej Matki Natury. Obie mają zdolność zmienić wszystko od pierwszego momentu. Skupiają uwagę każdego, bez względu co dzieje się w jego sercu. Są jak wiatr, którego przecież nie widać, ale czuć na całym ciele. Podziwiane i pożądane od wieków. O cudzie wiosny pisali najwięksi japońscy poeci, na czele z Kobayashi Issa i Bashô, który nie mógł oderwać wzroku od kwitnących wiśni, pisząc choćby tak:

Jak wiele, wiele rzeczy/ przywołują na myśl/te kwitnące wiśnie 

O istocie soli, nauczali filozofowie przestrzegając nas, że utrata jej jest jednoznaczna z utratą życia.

-twoja żona umarła. Przykro mi. Nic nie mogliśmy zrobić…

 Po dwudziestu dwóch latach od śmierci jego siostry, rak zabrał mu kolejną, bliską mu osobę. Tym razem sięgnął po jego żonę. W 2016 roku Yamamoto zostaje sam wraz z sześcioletnią córką.  Za oknem drzewa wiśni skończyły swój wiosenny żywot. Na ziemię posypały się płatki kwiatów, które nie miały już siły, aby żyć dłużej, a trawę pokrył dywan z biało-różowych wspomnień.

Motoi ponownie sięgnął po sól.

I tym razem stworzyć jedną z piękniejszych instalacji – Sakura Shibefuru (spadające płatki wiśni). Spod jego „solnego pędzla” wyszło 100 000 pojedynczych płatków wiśni, które można oglądać w Setouchi City Art Museum. Każdy z płatków został narysowany oddzielnie. W całkowitej ciszy. Jako forma medytacji.

Przecież byli tacy piękni!  Czemu nie mogli być z nami jeszcze trochę? Choć jeden dzień dłużej…

Są niczym jak ten wczorajszy śnieg, o którym pisał Sakura Lee, że dzisiaj jest już tylko wodą, wspomnieniem, które tak łatwo odchodzi w niepamięć. By je uchronić, zamknąć w kapsule czasu, trzeba je wpierw zamarynować w soli. Uczynić nieśmiertelnymi. Yamamoto wierzy, że w soli zamknięte są od zarania dziejów wspomnienia ludzkich żyć. Dlatego pracuję z solą i w soli.

Jest jak Hakuin, którego imię oznacza ukryty w bieli, a z którego mądrości czerpały pokolenia. Zarówno Yamamoto, jak i Hakuin Ekaku, przynoszą nam nadzieję w momencie, kiedy jej najbardziej potrzebujemy.

Hakuin Ekaki, nieprzypadkowo przywołany w tym miejscu, ten Nieśmiertelny z Japończyków. I jeszcze drugi, nieustannie podróżujący, mówiący nam, że przychodzimy do życia i wracamy z niego. Hokusai. Ten, który mówi nam w swoich obrazach, że każdy podróżny musi być jasnowidzem. Jest w tym coś surrealistycznego, bo przecież ukazuje nasze życie. Potężna fala, która przyszła, a wraz z nią ból. Ten sam, z którym pojawiamy się u progu naszego życia. Tak, to Hokusai z pewnością stanął na początku tej drogi wzniecając żywioł wody. Yamamoto poddał się temu, biorąc tylko to, co powtarzając za André Bretonem, nazywa się miłością szaloną…

Przecież wiosna znów nadejdzie. Wiśnie ponownie zakwitną i wprawią w zachwyt cały świat.

Motoi Yamamoto urodził się w 1966 w Onomichi, niedaleko Hiroshimy. Studia ukończył w 1995 roku na Kanazawa College of Art. W wieku 27 lat utracił o 3 lata młodsza siostrę, która przegrała walkę z rakiem mózgu. Od tego momentu głównym tematem jego prac jest doświadczenie śmierci i radzenie sobie z bólem po stracie bliskich osób. W 2016 roku umarła, również na raka, jego żona. Jego instalacje solne wystawiane były w tak prestiżowych miejscach jak MoMA, Museum of Contemporary Art Tokyo, Hakone Open-Air Museum, 21st Century Museum of Contemporary Art, Kanazawa, 

 Do jego najważniejszych wystaw należą Labirynth (2016),Floating Garden (2013), Utsusemi  (2093),Purple Season ,(2018), Forest ( 2011)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj