Można zatem łatwo ułożyć obok siebie kilka znakomitości światowej sztuki, nabrać oddechu i poszukać odpowiedniej refleksji, aby zobaczyć procesy przemian jakie zachodziły w rzeźbie, właśnie od czasów Aristide Maillola po tegoż Giacomettiego.
Nie przypadkiem jednak w paryskim Musée Maillol pokazane zostały także inspiracje Giacomettiego, a może także i jego intelektualne otoczenie. Artysta bowiem dojrzewał bardzo długo, przechodził wiele faz twórczości, a od jego fascynacji surrealizmem bardzo długa droga zaprowadziła go dopiero do wysublimowanej figuracji, którą wszak najbardziej znamy.
Są więc tutaj Charles Despiau, Ossip Zadkine, Antoine Bourdelle. Jest i oczywiście Rodin, ojciec wszystkich współczesnych rzeźbiarzy. To akurat doskonała lekcja poglądowa, o czym przekonał nas niedawno Anselm Kiefer, stając w szranki z tym gigantem sztuki.
A zatem Zadkine. Jest jego cudowny „Akordeonista”, brąz z 1926 roku. Giacometti przywarł z całą mocą do tej stylistyki, szczególnie z okresu fascynacji Zadkine’a afrykańską rzeźbą prymitywną. Ten urodzony w Witebsku artysta, miał bowiem skłonność do swobodnego czerpania z tych obszarów sztuki, aby je następnie włączyć w swój własny nurt, poniekąd kubistyczny, co wiemy wszak formalnie, ale przecież bardzo przy tym osobisty, drapieżny i ekspresyjny poniekąd, co mocno zwróciło uwagę na korzenie od Rodina. Giacometti odpowiedział na „Akordeonistę” Zadkine własnym gestem artystycznym. To kubistyczne „Kompozycje II”.
Podobnie stało się z rzeźbą Jacques Lipchitza „Kąpiąca”. Giacometti stworzył własną, będącą jakby dialogiem z tym wybitnym twórcą, krążącym niegdyś pomiędzy abstrakcją a kubizmem właśnie. Te wybory są nieprzypadkowe, Giacometti czerpał bowiem namiętnie z obu tych twórczości, nie kryjąc swojej buntowniczej miłości do kubizmu, po zerwaniu z tradycyjnym, akademickim formalizmem, jakiego uczył się w drodze po fach rzeźbiarza.
W przypadku innych twórców, którzy pojawili się obok Giacomettiego, za każdym razem mamy do czynienia z jego osobistym światem. Jak rzadko bowiem bywa, On – Giacometti, nie był samotnikiem, tkwiącym w swojej pustelni sztuki. Giacometti był człowiekiem bardzo aktywnym intelektualnie, inspiracje czerpał z wielu źródeł, nie krył, że także od wielu innych artystów. Oczywiście w przypadku Despiau czy Rodina mamy do czynienia z ojcostwem, powinowactwami oczywistej natury. W końcu jeden i drugi, uchodzą za najwybitniejszych w swojej epoce, ich kunszt i siła wyrazu sprawiły, że trudno oderwać się od tej tradycji. Przypadek Giacomettiego dowodzi, że odrywanie takie następowało u niego kawałek po kawałku, aby ostatecznie dojść do własnej partytury i ścieżki indywidualnego mistrzostwa.
Giacomettiemu się udało, inni nie mieli tyle talentu i ambicji aby stworzyć nowe oblicze swojej twórczości i pozostali w spętaniu konformizmu własnej niemocy.
Przypadek Antoine Bourdelle z tej wystawy też jest symptomatyczny. Giacometti był jego uczniem, po jakimś czasie wyzwolił się z jego silnych pęt artystycznych i popłynął w kierunku kubizmu. Lecz to właśnie niewolnictwo Rodina sprawiło, że został rzeźbiarzem inteligentnym, potrafiącym zrozumieć, że w poszukiwaniu własnego miejsca, należy obrać inną drogę niż katechizm Bourdellego, bez reszty pozostającego w cieniu wielkiego protagonisty.
Wystawa w Paryżu przypomina jeszcze o czymś innym niezmiernie ciekawym w życiu Giacomettiego.
To osoba Yanaihara Isaku. Ten japoński filozof i tłumacz, przybył niegdyś do Paryża, zafascynowany Sartre’m i Camus’em, aby tłumaczyć tego ostatniego. Poznał Giacomettiego w kawiarni przy Montparnasse. Spotykali się kilkakrotnie, zwykle po południu, gdzieś w październiku 1955 roku. A potem jeszcze w Deux Magots i w pracowni Giacomettiego przy Hippolyte-Maindron. Z tych spotkań powstał rodzaj dziennika filozofa. Yanaihara to człowiek pióra, ciekawy nowego świata, nowych trendów w literaturze i filozofii. Spotykał się także z Jean Genetem. Giacomettiego odwiedzał wielokrotnie przez kolejne lata. Opisał ich wspólne spotkania, rozmowy, zwyczajnie, bez patetycznej celebracji, lekko z humorem. Czasem z detalami, a w niektórych przypadkach z dociekliwością małego dziecka. Wychowany na tradycji Rousseau i Turgieniewa, z całą swoją japońską melancholią stał się dla Giacomettiego cnotliwym spowiednikiem, bratnią duszą, przy której lubił się odkrywać i zwierzać.
-Jak się masz? spytał Isaku któregoś dnia Giacomettiego, kiedy spotkali się przy Montparnasse, w tym samym barze co zawsze, dość późno, w deszczowy, jesienny dzień.
-Zmęczony, zmęczony – odpowiedział zdyszany Giacometti -pracowałem dziś siedem godzin, od samego rana…
Isaku podpytywał dalej – czy także pracujesz w nocy?
– Tak, odpowiedział rzeźbiarz – dzień czy noc, obojętnie, lecz chyba wolę pracować nocą…
Noc to dom dla rzeźbiarza, a nawet poetów, co przypomina znaną anegdotę o Paulu Verlaine, włóczącym się o zmroku po barach Montmartre. Spotkał tam kiedyś pewnego nieznajomego i poprosił o postawienie szklaneczki wina. Tamten to uczynił i przy okazji spytał: A gdzie Pan mieszka?
Verlaine odpowiedział: Ja?, ja mieszkam w nocy…
Isaku zanotował też w swoim dzienniku, jak Alberto Giacometti powiedział mu któregoś dnia, przy okazji jakiejś rozmowy o Japonii, iż Man Ray posiadał w swoim domu dwa cenne samurajskie miecze oraz, że Pierre Alechinsky podczas podróży do Japonii zafascynował się sztuką kaligrafii i nawet próbował się jej nauczyć…
Na marginesie wystawy: Alberto Giacometti, Pomiędzy tradycją a awangardą, Musée Maillol, Paryż 2018