W minione Boże Narodzenie zmarł kultowy malarz Ameryki Wayne Thiebaud. Miał 101 lat i należał do najbardziej cenionych w USA artystów, których kariera zaczęła się wiele dekad temu, w zupełnie innej rzeczywistości historycznej.
Thiebaud był tym malarzem, który odmienił zwyczajne ciastka w radosną zabawę. Portretował je tak, jakby były ucieleśnieniem samego życia. Czystą formą.
Patrzył na ciastka tak, jak postrzega się kobietę. Widział w nich to, co być może zobaczył Cézanne w kąpiących. I w jakimś sensie, można go utożsamić z prawdziwą drogą postępu, jaka stała się udziałem artystycznej Ameryki, tamtej epoki.
Tęsknoty…
Zaczynał od komiksów i grafik. Była połowa lat 50. Wkrótce na wielkiej scenie pojawią się Andy Warhol i James Rosenquist, a zatem ci artyści, do których było mu bardzo blisko. Lecz zamiast, spodziewanej krytyki czy satyry, w twórczości Thiebaud pojawiła się, nieczęsta w obszarze Pop-Artu, zwykła nostalgia i tęsknota za symbolami. W tym sensie jego obecność w malarskiej pop kulturze jest nietypowa.
Początkowo pozostawał pod wpływem abstrakcyjnego ekspresjonizmu, co wszak nie dziwi, albowiem wrażliwość malarzy z lat 50 była mocno podatna, na tę lekcję w amerykańskiej i światowej sztuce.
Gdyby jednak przyjąć, jakiś czytelny punkt widzenia, który odnalazłby jego miejsce w przestrzeni artystycznej, to z pewnością, bliżej mu było do stoickiej narracji Edwarda Hoppera, czy patetycznej literatury Johna Dos Passosa, co w obu przypadkach odzwierciedlało stan umysłu ówczesnej Ameryki. Przynajmniej w jego pewnej części, która została sportretowana na stronach wielu powieści.
W jakimś wywiadzie Thiebaud powiedział, że wpływ na niego miał także Giorgio Morandi, który malował co prawda butelki, lecz w powszechnej świadomości utrwalił obraz malarza o proustowskiej nostalgii.
Takim też malarzem, ale na kształt i oczekiwania Ameryki, został Wayne Thiebaud. Malował ciastka, które stały się u niego obsesyjną sekwencją życia, a nie tylko codziennym deserem.
Cytrynowa beza dała Ameryce, mniej więcej to samo, co Warhol zrobił z Marylin Monroe, czy zupą pomidorową. Jak już wiemy, Warhol był w tym kontekście satyrykiem, zaś Thiebaud szczęśliwym ilustratorem prawd o Ameryce. Zwykle ciastko, stało się głęboką ikoną, przesłaniem i niebanalną odyseją malarskiej inspiracji.
Thiebaud mieszkał w Kalifornii, tam próbował sił jako dekorator w teatrze, robił reklamy sklepowe, a nawet projekty ubrań. W końcu wybrał się do Nowego Jorku, gdzie poznał Willema de Kooninga, a także Franza Kline. Poznał też galerzystę Allana Stone, który zainteresował się jego twórczością. W roku 1962 miał tam, pierwszą wystawę indywidualną. Wkrótce pokazał w Pasadena Art Museum obrazy z cyklu : „New Painting of Common Objets”.
W następnych latach jego „ciastkowe” imperium rozrosło się. W słodkiej tematyce dominował pie, tort, beza… Malował też portrety kobiece, a także pejzaże jak ten fenomenalnie kolorowy, Winding River, bajecznie ujęty z góry, jak z obrazów Petera Lanyona, który widział świat wyłącznie z lotni, w której siedział.
Jak wspomina jeden z jego uczniów, Thiebaud, podczas spotkań potrafił godzinami mówić o ciastkach, kawie i kanapkach, a przecież nie o głód chodziło, ani nawet o żadne kulinaria.
Prostota przekazu, lecz także wielki talent, zaprowadziły tego malarza do najważniejszych sal wystawowych. Miał zatem solowe występy w San Francisco Museum of Modern Art, a także w Whitney Museum of American Art w Nowym Jorku. Pojawiał się często w Europie. Jego twórczość docenił także rynek. Christie’s sprzedał jego Four Pinball Machines z 1962 roku za ponad 18 milionów dolarów.