Był najbardziej wesołym artystą wszechczasów. Jeszcze za życia krążyły o nim legendy. Uchodził bowiem za doskonałego kochanka, dowcipnego i szarmanckiego. Uwodził niemal każdego dnia. Szalały za nim kobiety, a on za nimi. Pisał do większości z nich tak: „nie mogę bez ciebie żyć. Chyba się rozchoruję. Uwielbiam Cię, proszę wyjdź za mnie”.

Léonard Tsuguharu Foujita. Paryż, ok. 1930. © Fondation Foujita

Nie używał sztalug, łuskał ryż i sam sobie szył koszule. Szył także spodnie i zasłony w swoim domu. Malował niemal zawsze na czarnym tle. Początkowo mieszkał przy ulicy Delambre w Paryżu, pod numerem 5, gdzie kiedyś się znajdowały stajnie. Wszyscy przychodzili do niego, aby zapalić, albowiem w Le Dôme palenie papierosów było już wtedy zakazane, zaś atelier malarza znajdowało się przecież, dwie minuty piechotą od legendarnego bistrot.

„Nazywam się Tsuguharu Foujita, jestem synem generała Fujity z Kummamoto”, powiedział do Kiki, pewnego dnia, kiedy przyszła do niego bez majtek, a może i nawet sukienki.

Pierwszy jej portret, który Japończyk namalował, sprzedała ona sama. Właśnie w Le Dôme. Kilka chwil po wyjściu z pracowni artysty. Kupił go przypadkowy klient w restauracji. Obraz trafił później do Południowej Ameryki.

Drugi obraz z nagą Kiki, sprzedał za kwotę, jakiej nie widział żaden artysta z zaprzyjaźnionej paczki artystów w La Rotonde. Ktoś wprawdzie napisał, że Kiki wygląda na tym płótnie jak nieumyta paleta, ale sława Foujity bardzo szybko obiegła cały Paryż.

Foujita malujący Youki. Paryż.

Nazywali go „Fou” gdyż po francusku jego oryginalne, japońskie nazwisko czytało się „fi”. A w tamtym Paryżu, „fu” fonetycznie znaczyło całkiem coś innego, był wszak wesołkiem, całkiem zwariowanym. Przyjechał do Francji jako Fujita czyli Glicyniowe Pole. Po japońsku wymawia się jego nazwisko „Fudżitā”, lecz Francuzi mówili do niego „Fiżita”. Dlatego je zmienił w pisowni na Foujita. Brzmiało poprawnie, a przy tym zabawnie, zgodnie z jego naturą.

Urodził się w pewną listopadową sobotę 1986 roku w rodzinie ważnego generała Fujity w Tokyo. Z czasem stał się jednym z najbardziej znanych artystów z Montparnasse obok Modiglianiego, Man Raya, Picassa, Kislinga czy Légera.

Był najbardziej wesołym artystą wszechczasów. Jeszcze za życia krążyły o nim legendy. Uchodził bowiem za doskonałego kochanka, człowieka dowcipnego i szarmanckiego. Uwodził niemal każdego dnia. Szalały za nim kobiety, a on za nimi. Pisał do większości z nich tak: „nie mogę bez ciebie żyć. Chyba się rozchoruję. Uwielbiam Cię, proszę wyjdź za mnie”.

Tsugouharu Foujita, „Autoportret z kotem”, 1932.

Ostatni dom artysty znajduje się w Villiers-le-Bâcle, malutkiej miejscowości pod Paryżem, w którym mieszkał niemal do swojej śmierci w 1968 roku.

Jego zgon nastąpił w szpitalu w Zurichu, gdzie był poddany leczeniu. Następnie jego ciało przewieziono do Reims, gdzie w królewskiej katedrze odprawiono mszę pogrzebową. Pochowano go w kaplicy Notre-Dame-de-la-Paix, lecz żona Kimiyo zdecydowała o przeniesieniu jego szczątków do Villiers-le-Bâcle. Bliżej domu.

Jest niepozorny, bardzo skromny, frontem stojący od ulicy. Sto metrów od merostwa. Pięć minut od cmentarza. Dom wskazał mu Yasukazu Tabuchi, malarz abstrakcjonista, pochodzący z Fukuoki. Tabuchi mieszkał od kilku lat w rejonie Essonnne, stąd wybór miejsca dla Foujity na atelier i dom. Pierwszą rzecz jaką zrobił malarz, to posadzenie klonu na wprost drzwi wejściowych do kuchni.

Villiers – le – Bâcle, Ostatni dom Foujity, Fot. Tomek Rudomino, 2023

Przy łóżku stoi oprawiona fotografia ojca, generała Tsuguakira Fujity z Kummamoto. Bo to właśnie ojciec sprawił, że młody adept sztuki wylądował we Francji. Generał miał kontakty w attachacie francuskim i uzyskał tzw. ojcostwo chrzestne, coś jak sponsoring w osobie hrabiego Paula de Fleurieu, z którym później, po zainstalowaniu się w Paryżu, malarz utrzymywał zażyłe kontakty i odwiedzał go kilkakrotnie na zamku w Périgord.

Foujita pochodził z Shinagawa w dzisiejszej aglomeracji tokijskiej. Jego ojciec był ważnym generałem. Dzieciństwo miał szczęśliwe, bowiem ojca przeniesiono do Kummamoto, niewielkiego miasta w samym sercu Kyūshū. A przecież to tam, od dawna, pijano angielską herbatę, noszono welurowe marynarki i czytano Szekspira. Na Kyūshū, łatwiej niż gdziekolwiek indziej w Japonii, można było trafić na francuską guwernantkę lub księdza z Normandii.

Mając czternaście lat, mały Fujita zapragnął rysować i malować. Napisał list do ojca, że chce zostać artystą. Tata, w końcu wojskowy, lakonicznie mu odpowiedział “no cóż synu, rób co chcesz”.

Fujita wiedział już wtedy, że chce jechać do Francji.

Foujita i Yuki w swoim atelier, Paryż 1928, fot Art and Culture, 2023

Po światowej wystawie w Paryżu, która odbyła się w roku 1900, do Japonii dotarł z wielką siłą impresjonizm, pointylizm, a także symbolizm. Wielu artystów w krainie Kwitnącej Wiśni, po prostu zaczarowała francuska sztuka. Foujita od początku swoich studiów artystycznych w Tokyo, bardzo konsekwentnie realizował swój program malarski w oparciu o okcydentalną estetykę, jak to określił jego profesor i mistrz, Kotaro Nagaoka.

Uwielbiał paryską atmoferę. Choć mieszkał przy Montparnasse, to jego świat definiowały uliczki w Le Marais, Montmartre czy zakamarki dzielnicy łacińskiej. Początkowo szukał swojego stylu. W Cagnes malował jak Braque, w Prowansji był jak Cézanne, a kiedy siadał do portretów, to kłaniał się jego sąsiad z rue Delambre, trochę kolega, a trochę rywal – Amadeo Modigliani.
W końcu Foujita dotaszczył swój talent przywieziony z Tokyo do miejsca, w którym zaistniał jako malarz nieprzeciętny, olśniewający swoim stylem, dowcipem, przekorą, wariackim usposobieniem. To Foujita, jakiego znamy z „Bistrot”, gdzie jawi się jako dociekliwy obserwator życia paryskiej ulicy, świata wiecznych wagabundów, bardzo bliskiego jego duszy, bo wywodził się wszak od tego, który tak cudownie portretował w swych drzeworytach Hiroshige. A zatem i tu w Paryżu, odnalazł Foujita samego siebie, w mroku i wiszącym, papierosowym dymie

Foujita i Yuki, fot. archiwum

Każdy ma wszak do wydeptania swoje ścieżki. Foujita też. W oparach bimbru, smaku kwaśnego wina, zapachu sardynek i spleśniałego sera. Gdzie mętny wzrok jak wszędzie. W Shinjuku i Montparnasse. Mroku nocy. Jak Céline.
W swoim „Bistrot” jest Foujita jak u Céline. To dobre porównanie.

I wreszcie wojna. Od 1937 roku był na garnuszku rządu Cesarstwa. Wzięty malarz z francuskiej cyganerii, uwielbiany przez publiczność w Niemczech, Argentynie, Anglii i Stanach Zjednoczonych. Kobieciarz, katolik, zapalony kucharz, używający życia, ile tylko się da. Zatem on, Foujita, zgłosił się na ochotnika, aby wesprzeć propagandowy głos japońskiej polityki wojennej. Pojechał do Chin i portretował tam sceny frontowe: samoloty, czołgi, żołnierzy, głównie triumf jednej tylko i słusznej sprawy.
A potem przyszedł, całkiem jak u Kobayashiego, los człowieka i katastrofa wojny na Pacyfiku. Foujita stworzył przejmujący portret wojny, obraz bitwy na Aleutach: masakry, rzeź, samotność w obliczu nieuchronnej śmierci, strach, kruchość ludzkiej natury. Utrzymane w monochromatycznych kolorach, ciemne, właściwie spowite w mroku, tak jak symboliczne, późniejsze obrazy Kobayashiego, być może tkwią one w duszy każdego Japończyka, jak ten Yukio Mishima ponurego przeznaczenia.

Kim był naprawdę Foujita? Tak jak nie wiadomo do końca, kim był Shūsakū Endō, piszący Samuraja.

Foujita uległ potędze grecko-rzymskiego oświecenia. Stał się obsesyjnie europejski i religijny. Jego wrodzona, japońska powściągliwość była jak średniowieczne biczowanie. Pokutą. Za grzech pierworodny, grzech istnienia poza Bogiem. Być może…

Ochrzcił się. Został Leonardem. To historia, zwieńczona piękną polichromią w kaplicy Notre Dame de la Paix w Reims.

Dom z Villiers to wędrówka. Znajdujemy tam jego kimono, przybory do golenia. Zdjęcia. Pierwsze z 1893 roku przedstawiające malutkiego Tsuguharu w Kummamoto, a także ostatnie z Reims. A także malarski warsztat. Farby, werniksy, pędzle. Maszynę do szycia i sterty płótna w niebieskie paski, z którego szył zasłony oraz spodnie.

Foujita, Art and Culture, archiwum

Tabuchi był obecny przy jego śmierci. Choć o wiele lat młodszy, był prawdziwym przyjacielem Foujity. Zmarł w 2009 roku w Vauhallan, niedaleko Paryża na niezaleczone zapalenie oskrzeli. Twórczość, tego przyjaciela Alechinskyego, Mathieu i Tapié, należy do najciekawszych zjawisk japońskiej sztuki w zachodnim świecie od zakończenia II Wojny Światowej.

Dwa lata po śmierci Foujity, do Tokyo wróciły obrazy malarza, zarekwirowane przez władze amerykańskie podczas okupacji Japonii.

Płaszcz i kapelusz Foujity, Villiers-le-Bâcle, 2023

Listy miłosne pisał przez wiele lat. Zaczarowany dziewczynami z La Rotonde, pisał do nich i o nich. Jego sława nabierała rumieńców, podobnie jak koty, które pojawiały się na obrazach nieprzypadkowo.

„… Jestem kotem i widzę świat, który kryje się za drzwiami twojej niewiedzy. Jestem kotem, bo nie mogę nim nie być. A nawet gdybym mógł, kim wtedy ty byś był? Jestem kotem, bo ty nie możesz nim być. Przynależysz do świata, który wierzy, że słońce zwiastuje radość, a deszcz smutek. Jestem kotem. Jestem ciszą. Jestem tym wszystkim, kim ty nie jesteś. A jednak ja słyszę ciebie, a ty słyszysz mnie. Czy to znaczy, że…?

– kocie, z kim tak rozmawiasz?

– z nikim

– to wracaj do domu. Zaraz zacznie padać…”

Foujita uwielbiał koty, mieszkał z nim przez całe lata, zarówno we Francji jak i w Japonii, gdzie przecież podróżował dość często. Był uzależniony od Japonii, od swoich malarskich korzeni. Wniósł do sztuki francuskiej powab i delikatność kreski. Używał bardzo cienkich pędzli, jakby kaligrafią niemal, chciał przekazać słowo, myśl, a także dotyk. Zamawiał pędzle z sierści zająca, tak jak właśnie powinno wyglądać to narzędzie. Bo kaligrafia tym właśnie się karmi. Dotykiem pędzla z sierści zająca. A jednak z Japonii wyjechał. Pisał, że dusi się w tym kraju, zanurzonym po uszy, w sztywnych ramach klasyki malowania Zen. Surowości MU i otaczającej zewsząd nicości.

Léonard Tsuguharu Foujita,”Autoportret z Kotem”, 1927

W listopadzie 1933 roku pojechał do Japonii wraz ze swoją żoną Madeleine Lequeux. Miał wtedy 27 lat i przydomek najbardziej zwariowanego artysty na Montparnasse. Rozstał się z Yuki, którą nazywał różowym śniegiem. Pozostawił jej tatuaż na prawym udzie i futro. Nowej żonie także podarował futro. A także pierścionek z rubinem. Była jego czwartą żoną, tańczyła w Casino de Paris, a wszyscy nazywali ją Panterą z uwagi na gibkość ciała podczas występów. Foujita obiecał jej karierę w Tokyo. Była w zasadzie z pochodzenia Rosjanką. Sama mówiła o sobie Mady Dormans. Jeszcze w trakcie ich wzajemnego związku Foujita zaczął romans z Kimiyo Horiuchi, który nieco później, przemienił się w namiętność jego życia.

Para wyruszyła w podróż dookoła świata. Najpierw do Brazylii, gdzie Foujita miał wystawę, potem przez Argentynę i Peru, dotarli do Meksyku. Tam gościli u Diego Rivery i Fridy. Diego, był kompanem u progu kariery Japończyka. Spotykali się przy Delambre lub w hotelu Odessa, gdzie Rivera mieszkał w jednym pokoju z Ilją Erenburgiem. Palili śmierdzące papierosy i knuli o światowej rewolucji, która wszak nadeszła, bo przecież w pokoju obok mieszkał niejaki Trocki.

Jest taki obraz, jak to Rivera siedzi na krześle, Erenburg wyciągnięty na kanapie pali fajkę, a Juan Gris, coś tłumaczy pozostałym. Wprawdzie na tym obrazie, Rivera i Erenburg pykają fajki, ale obaj byli namiętnymi palaczami papierosów. Działo się to w atelier Rivery przy rue du Départ. Jakiś czas później, ale już po wielkiej wojnie, zainstaluje się tam Piet Mondrian, którego styl zainspiruje cały świat sztuki, a także najważniejszych producentów chusteczek do okularów.

Rivera spotkał po raz pierwszy Foujitę, właśnie przy hotelu Odessa. Chwilę pogadali, a następni poszli na wino, na samym rogu ulicy Delambre. Dziś mieści się tam apteka. W barze rozmawiali o niesprawiedliwości na świecie i potrzebie wymordowania wszystkich kapitalistów. Foujita jak na Japończyka przystało, grzecznie słuchał zbuntowanego i groźnego Riverę, a ponieważ nie wszystko dobrze rozumiał, poprosił go gin. Foujita uwielbiał bowiem gin.

Léonard Tsuguharu Foujita, Meksyk, lata 30-te.

Przed swoim wyjazdem do Meksyku, Diego Rivera namalował obraz, który przedstawia dwóch japońskich artystów, z którymi popijał gin w bistrot przy Delambre. Jeden z nich to Tsuguharu Foujita, a drugi Ruchiro Kawashima, który wrócił później do Japonii i został profesorem malarstwa, ucząc Japończyków o Cézanne i Manecie.

A teraz Foujita wraz z Madeleine odwiedzają Riverę w Mexico City. Dołączył do nich Tamiji Kitagawa, także malarz, pochodzący z Shizuoki, który pracował w mieście Taxco, znanym z kopalń srebra i oszałamiającej katedry.

Z Meksyku para dociera do Japonii. Zamieszkują u siostry Foujity w Tokyo. Miała na imię Yasu. Foujita wynajmuje atelier, który urządza w stylu meksykańskim. Oświadcza żonie, że chce pozostać w Japonii. Ona będzie śpiewać w radio francuskie piosenki, a on malować.

I będą szczęśliwi do końca życia.

Kimiyo & Tsuguharu Foujita.

W związku z tym organizuje wystawę w Ginza. Najważniejszym obrazem jest portret Madeleine z Meksyku. Wystawa miała miejsce w galerii Nichidō i ku wielkiemu zaskoczeniu malarza, wszystkie obrazy zostały sprzedane. Foujita przystąpił nawet do grupy Nikakai, artystów związanych niegdyś z Francją, jak choćby Kuroda Seiki. Grupa malarzy tego kręgu, będąca z pewnością pod wpływem symbolizmu i spadku po Gauguinie była w opozycji do Mavo, innego związku radykalnych artystów, powołujących się na doświadczenia kubizmu, a przede wszystkim teorii Kandinsky’ego. Byli na warunki japońskiej sceny kulturalnej tamtego okresu, prawdziwymi rewolucjonistami. Lecz Foujita nie mógł się odnaleźć w żadnej roli, dlatego wsiadł na statek i popłynął do Mandżuko.

Z jakiegoś, nieznanego powodu, albowiem sam Foujita o tym milczał, Madeleine wyjechała do Francji. W tym czasie Tsuguharu namalował mural w magazynie Sôgo w Osace, a także na ścianie francuskiej cukierni Colombin, do której chadzali na kawę i ciasteczka ministrowie rządu i admirał Yamamoto.

Pięć miesięcy po swoim wyjeździe z Japonii, Madeleine powraca. Niespodziewanie umiera. Według japońskiej prasy z powodu zakrzepicy. Miała 29 lat.

Foujita i Madeleine w Tokyo, 1934, fot Foujita.org

Foujita narysował dziennik ich wspólnej podróży do Japonii. Rodzaj listów miłosnych. Przez jakiś czas w tej wyprawie towarzyszył im Eduardo de Artega. Poznali się w La Rotonde podczas nocnej pijatyki kilka lat wcześniej. Potem Artega został ambasadorem Urugwaju w Tokyo. Kiedy Foujita dotarł do Japonii, natychmiast wybrali się na Fuji. Wdrapali się na sam jej szczyt. Potem popłynęli na Miyajimę. Cała trójka dotarła o wschodzie słońca przed najsłynniejsze w cesarstwie Tori zanurzone w wodzie.

A Hiroshima, którą także zwiedzali, była przecież wtedy kompletnie innym miastem.

Dotarli tam nocnym pociągiem, co Foujita także zilustrował w swoim dzienniku. Pojechali do Kyoto, aby stanąć u stóp Kiyomizu-dera. Zachował się film z Miyajimy, na którym Madeleine pozuje na plaży. Film nakręcił Eduardo. Foujita kupił w tym czasie yukatę dla swojej żony od właściciela ryokanu, który powstał jeszcze w czasach ostatniego shoguna.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj