Jest wczesny poranek, kiedy udajemy się do Spitalfields we wschodnim Londynie. O tej porze dnia ulice, które zazwyczaj tętnią życiem, pogrążone są w milczeniu. Tylko co jakiś czas, mija nas przypadkowy Banglijczyk, podążający wolnym krokiem do jednej z otwartych już kawiarani. Na chodnikach leżą resztki wczorajszego jedzenia i podeptane przez przechodniów gazety, które dzisiaj nikogo już nie interesują.

Idziemy wzdłuż Brick Lane, która przez wieki była epicentrum londyńskich slumsów, gniazdem prostytutek, złodziejaszków i morderców, wśród nich tego najsłynniejszego – Jacka Rippera. Od początku dwudziestego wieku, ta część Londynu zwana jest Banglatown, z uwagi na nowych mieszkańców przybyłych tutaj z Sylheti. Nazwy ulic są zapisane w dwóch językach, a wśród mieszczących się tu restauracji, próżno szukać tych serwujących klasyczną kuchnię brytyjską. Większość z nich prowadzą Muzułmanie, więc nie jest podawany w nich alkohol. Ale niektórzy z właścicieli, pozwalają jednak gościom, wnosić swoje własne trunki.

Gilbert & George na progu swojego domu we Wschodnim Londynie. Fot. T.Rudomino

Po chwili skręcamy w szeroką ulicę zabudowaną wiktoriańskimi kamienicami. To właśnie tutaj mieszka małżeństwo dwóch wybitnych, brytyjskich artystów – Gilbert & George. Wprowadzili się do Spitafields zaraz po odejściu z Saint Martin’s School of Art w 1969 roku i nigdy nie chcieli się stąd wyprowadzić. Było to jedyne miejsce, na którego wynajem było ich wtedy stać.

Stajemy przez wielkimi drewnianymi drzwiami, po środku których widnieje mosiężny numer domu. Naciskamy dzwonek.

Parę chwil później pojawia się w nich George. Jak zwykle w doskonale skrojonym, tweedowym garniturze. Wita nas z uśmiechem i zaprasza do środka. Kiedy przekraczamy próg jego domu, mamy poczucie nieprawdopodobnego zaszczytu, którego dostępujemy. Nie można bowiem być już bliżej WIELKIEGO ARTYSTY niż teraz i tutaj. Dzielić z nim, choćby przez kilka minut, tę intymą przestrzeń zarezerwowaną dla niewielu.

Przechodzimy przez długi ciemny korytarz, który prowadzi do wewnętrznego, mikroskopijnego dziedzińca. Siedzi na nim bezdomny człowiek, również o imieniu George. Jest pogrążony we własnym świecie, do którego nikt nie ma dostępu. Trudno powiedzieć, czy jest to celowe działanie, czy wynik bardziej złożonej traumy. Bezdomny pogrążony w półśnie, kiwnął tylko głową, kiedy nas zobaczył. Tuż obok, na ścianie sąsiadującego budynku znajduje się kamienna fontanna z wygrawerowanym cytatem z Biblii. W kolejnych drzwiach, prowadzących do drugiego budynku, wita nas Gilbert i kieruje do dużego pomieszczania, za którym mieści się ich pracownia. Siadamy przy stole i zaczynamy rozmowę.

Gilbert & George, Boyton Close 2020, New Normal, White Cube, Londyn

W Sztuce: Czy można powiedzieć coś więcej o waszym sloganie „Sztuka Dla Wszystkich” (Art For All)? Jakie jest jego przesłanie dzisiaj?

George: Byliśmy studentami sztuki, kiedy nasi nauczyciele i koledzy ze studiów nauczali o formalizmie, o kształtach, czasem trochę o kolorze, ale głównie o formach. Nigdy natomiast o „znaczeniu”. Więc my, pojawiliśmy się w czasie, kiedy „znaczenie” było dosłownie „brzydkim słowem”, takim jak: śmierć, nadzieja czy pocałunek. Wszystkie te rzeczy, nie mogły być dla nich sztuką. Sztuka musiała być czysta i prosta, a nawet zimna i bezduszna. My natomiast wierzyliśmy, że sztuka powinna być siłą napędową w życiu. Wierzyliśmy, że jesteśmy bezpieczni i wolni poprzez życie w kulturze Zachodu. Jest mnóstwo miejsc na świecie, w których nie można czuć się bezpiecznie. Kultura Zachodu daje nam to bezpieczeństwo.

Gilbert: W St Martin’s School of Art odnosiło się wrażenie, jakby sztuka była przeznaczona dla nielicznych. Tylko nieliczni bowiem chodzą do muzeów czy galerii. My wierzyliśmy, że sztuka powinna mieć zdolność wpływania na wszystkich. Czyli „sztuka dla wszystkich” była naszym sloganem i w pewien sposób my to zrealizowaliśmy poprzez nasze prace. Wszystkie nasze wystawy cieszyły się ogromną popularnością wśród zwykłych ludzi. Używaliśmy bowiem języka ludzkiego, a nie języka form. To jest właśnie złożoność ludzkiej istoty.

George: Kiedy będąc studentami, byliśmy na Charing Cross Road, gdzieś w bardzo małym miejscu, a na zewnątrz, co dwie minuty wyły syreny policyjne, były też tam wszechobecne prostytutki, wszystko działo się na ulicy, całe zło i dobro, bo właśnie cały świat tam był. I my też chcieliśmy być częścią tego świata.

Gilbert & George, Śpiewająca Rzeźba (The Singing Sculpture), 1991, Nowy Jork.

W Sztuce: Czy z tego wynika, że bardziej inspiruje Was świat zewnętrzny niż wewnętrzny?

Gilbert: Zewnętrzny i wewnętrzny. Myślę, że to bardzo istotne. Na świat zewnętrzny spoglądamy za pomocą naszych oczu, podczas kiedy na świat wewnętrzny patrzymy poprzez umysł. Mamy wtedy dwa, zupełnie inne odczucia, co do tego, czym może być sztuka. Wizualizujemy dwie wizje.

George: Każdego poranka czytamy gazety, a o szóstej po południu tuż przed kolacją, oglądamy wiadomości. I za każdym razem jesteśmy zadziwieni jak świat funkcjonuje: jest w nim tylko radość i ból. Najczęściej zło goni zło. Nieprawdopodobne, jak bardzo jesteśmy uprzywilejowani. My, żyjąc na Zachodzie. Jesteśmy rozpuszczonymi dziećmi. Szczęśliwcami, będąc częścią tradycji, która jest niezwykle uprzywilejowana.

W Sztuce: Jak należy zdefiniować słowo „nauczyciel”, którego użyliście w kolejnym waszym sloganie „Pieprzyć nauczycieli” (Fuck the Teachers)? Czy oznacza ono mentora, establishment, a może wewnętrzy głos pełen obaw?

Gilbert: Myślę, że oznacza to “wyzwól siebie”. Nie pozwól abyś utknął w miejscu, przez to, co inni tobie mówią. Wyzwól siebie i bądź sobą. I to jest to, co my zrobiliśmy. Wyzwoliliśmy siebie samych i w ten sposób, po raz pierwszy, staliśmy się artystami.

George: To nawiązuje także do wewnętrznych nauczycieli. Kiedyś byliśmy ciągle na baczności. Dni mijają, potem lata, a my gromadzimy wiedzę, doświadczenie, ale także uprzedzenia i nawyki. To są właśnie nauczyciele, których trzeba pieprzyć we własnej głowie.

Gilbert & George, Śpiewająca Rzeźba (The Singing Sculpture), Sonnabend Gallery, Nowy Jork, 1991.

 W Sztuce: Jakie było pierwsze przesłanie „Żyjącej Rzeźby? („Living Sculpture”). Co chcieliście wtedy powiedzieć światu? Czy ten przekaz byłby dzisiaj taki sam?  

Gilbert: Wszystko zaczęło się od „Underneath the Arches” (piosenka z lat 30. śpiewana przez Bud Flanagana). Ponieważ, w pewnym sensie, byliśmy wtedy jak bezdomni. Opuściliśmy szkołę nie mając pieniędzy. Tak na prawdę, nic nie mając. Kiedy wyzwoliliśmy siebie przy użyciu „Underneath The Arches”, staliśmy się artystami. To nas przejęło. Uczucie publiczności, która była zafascynowana „Żyjącą Rzeźbą”, którą stworzyliśmy na stole. Staliśmy tam przez osiem godzin. I publiczność też tam stała, przez prawie osiem godzin. Wszyscy na nas patrzyli.

George: To był nieprawdopdoobny sukces. Więcej niż byśmy mogli wymarzyć. Ludzie, którzy patrzyli na nas myśleli, że jesteśmy w jakimś transie, ale tak na prawdę byliśmy bardzo świadomi tego, co się dzieje. Były tam matki i ojcowie, trzymajacy na rękach dzieci, które wręcz „przykleiły się” do nas. To było nadzwyczajne. Potem pojechaliśmy do Nowego Jorku, ponieważ otwierała się nowa część miasta, zwana Downtown New York i wszystkie galerie zaczynały przeprowadzać się z bogatych dzielnic właśnie tam, do zwykłej robotniczej części miasta. I nagle cała okolica uległa zmianie. Ludzie myśleli, że zajmie to rok, albo i więcej, ale to właśnie ta, jedna sobota tego dokonała. Każdy słyszał wtedy o Downtown. Ludzie szli i brali potem taksówki. Policyjny helikoper latał nad galerią, jakby działo się coś niebezpiecznego. Co więcej, przyszedł inspektor budowlany, to znaczy do galerii, ponieważ było w niej zbyt dużo ludzi. To był nadzwyczajny sukces.

Gilbert: Kiedy powiedzieliśmy, że „jesteśmy sztuką”, że jesteśmy „obiektem”, to była ewolucja nas samych. Tak, to była ewolucja nas samych. Nie musieliśmy mieć niczego więcej. I to było nieprawdopodobne. A potem zaraz był Düsseldorf. Po nowojorskim pokazie, podszedł do nas Konrad Fischer z Konrad Fischer Gallery i zaproponował nam występ w Düsseldorf Kunsthalle. I zrobiliśmy tam, tym razem „Śpiewającą Rzeźbę” („The Singing Sculpture”). Mieliśmy nasze dłonie i głowy pomalowane metalicznym pigmentem.

W Sztuce: Jak zrodziła się idea „Żyjącej Rzeźby?

George: Myślę, że “Underneath the arches” pojawiło się w naszym życiu w bardzo dziwny sposób. Kiedy opuściliśmy szkołę, byliśmy zagubieni. Nic nie mieliśmy. Nasi koledzy aplikowali, aby otrzymać pracownie. Zamiast raczej myśleć, jak w świadomy sposób zostać artystą, oni zastanawiali się jak odnieść sukces. My natomiast przemierzaliśmy ulice Londynu, dzień i noc. I kompletnie przez przypadek, odkryliśmy bardzo dziwny sklep sprzedający używane przedmioty. To był sklep, gdzie ludzie zostawiali swoje niechciane rzeczy, kiedy się przeprowadzali. I tam właśnie znaleźliśmy płytę gramofonową „Underneath the arches”. Nie wiedziliśmy co to było, nigdy wcześnie nie słyszeliśmy tej piosenki, ale wiedzieliśmy, że są obok nas ludzie, którzy dosłownie żyją pod arkadami – bezdomni. W tamtym czasie istniało tutaj pięć hosteli dla skrzywdzonych kobiet i mężczyzn. Wielu z nich było starych, dużą grupę stanowiły ofiary drugiej wojny światowej, a także spora grupa osób pracujących w przemyśle seksualnym. Było mnóstwo ludzi żyjących „pod łukami”. Postanowiliśmy więc kupić tę płytę. Wzięliśmy ją do domu, ale oczywiście nie mieliśmy gramofonu, więc zadzwoniliśmy do przyjaciela, który go posiadał. I nagle dotarło do nas, że słowa tej piosenki są całkowicie prawdziwe i odpowiadają temu, co my wiemy o świecie. Słowa te były następujące:

“Nigdy nie pisałem się na Ritz

Carlston też mogą sobie zatrzymać

Jedyne miejsce, które znam

I to jest to, gdzie śpię. Pod arkadami”

Gilbert: Cały ten pomysł z „Żyjącą Rzeźbą” przyszedł później. Wiedziliśmy, że nikt nas nie zaprosi i faktycznie nikt nas nie zapraszał. Nie wiem, dlaczego. I wtedy wpadliśmy na pomysł, aby nazwać to „Żyjącą Rzeźbą”. Pomalowaliśmy sobie twarze wieloma kolorami, aby odróżnić się od reszty publiczności. Aby być innymi i stać bez ruchu. I to był – jak się okazało – nieprawdopodobny sukces. Poznaliśmy wtedy Konrada Fishera, który prowadził słynną galerię w Düsseldorfie i to on zaprosił nas, aby zrobić pokaz „Żyjącej Rzeźby” w Niemczech. Bardzo nam pomógł z tym pierwszym pokazem.

George: To było zaproszenie, za które zabiłby nas każdy artysta. Konrad specjalizował się w sztuce nowoczesnej. Jego galeria była jednym z najbardziej progresywnych miejsc w tamtym czasie. Setki początkujących artystów marzy przecież, aby znaleźć galerię, a nam się udało i to bardzo szybko.

Gilbert: I potem przyszedł natychmiastowy sukces. Pewnego wieczoru, kiedy zrobiliśmy pokaz w Brukseli, podeszła do nas Ileana Sonnabend, która przyjechała wtedy do Brukseli z Paryża. Była bardzo podekscytowana. Zaprosiła nas, abyśmy zrobili pokaz „Żyjącej Rzeźby” w Nowym Jorku, gdzie powstawał nowy budynek, na otwarciu którego mieliśmy być obecni ze swoim pokazem. Cały ten budynek miał być pełen różnych galerii sztuki, włączając w to, największe ówczesne nazwiska, takie jak Leo Castelli.

George: Pamiętam to bardzo dokładnie. Ileana była bardzo prosta i bezpośrednia. Pochodziła z Rumunii, nazywała się Schapiro i zakładała z Leo galerię w Paryżu. A potem stała się sławna na cały świat. Podeszła wtedy do nas i powiedziała, z tym swoim, słodkim akcentem: „Otwieram galerię w Nowym Jorku i chcę, abyście tam mieli pierwszy pokaz” Niezwykłe, prawda?

Gilbert & George podczas rozmowy z Dorotą Wojciechowską (W Sztuce), Londyn 2023. Fot. T.Rudomino

W Sztuce: Tak. Nieprawdopodobna historia. Czy moglibyście podzielić się z nami tym, jak przebiega Wasz kreatywny proces. Jak się to wszystko zaczyna?

Gilbert: W latach 70. rozwinęliśmy sposób w jaki robimy nasze prace. Na początku używaliśmy tylko czarno-białych zdjęć. Fotografowaliśmy tylko te rzeczy, które przemawiały do nas, a następnie przychodziliśmy do studia i robiliśmy z nich kompozycję. I to wszystko. Kompozycja „brzydkich słów”.

George: To bardzo ciekawe, że potrafimy dokładnie wyjaśnić, jak powstały nasze prace z punktu widzenia procesu fizycznego, ale jednocześnie nie potrafimy wyjaśnić, co się tak na prawdę podczas niego dzieje. Ponieważ, kiedy rano schodzimy do pracowni i patrzymy na kompozycje, które zrobiliśmy wczoraj, nigdy nie jesteśmy w stanie zrekonstruować drogi, która nas do tego zaprowadziła. To misterium.

Gilbert: Ponieważ to, co do nas przemawia, zmienia się. I co przemawia na zewnątrz i to, co przemawia wewnątrz naszych głów.

Gilbert & George, Boots, 2019, The George + Gilbert Centre, Londyn, 2023. Fot. D.Wojciechowska

W Sztuce: Tytuły waszych prac są bardzo inteligentne. Czy lubicie bawić się słowami? 

Gilbert & George: oh nie, my nigdy nie bawimy się słowami.

George: To dość skomplikowane, ponieważ zawsze staraliśmy się pozwolić pracom robić się samemu, bez naszego udziału, bez bycia zbyt przeintelektualizowanymi. Nigdy to się jednak nie udało, ale taka była idea.

Gilbert: Myślę, że najważniejszą rzeczą jest to, że my sami, jesteśmy w centrum naszej sztuki. Większość artystów chce malować pejzaże albo nagie kobiety. My nigdy tego nie robiliśmy. To zawsze byliśmy – my i świat. My jesteśmy w centrum.

George: Zawsze chcieliśmy być blisko ludzi, ponieważ zdaliśmy sobie sprawę, że wszyscy nasi koledzy z St Martin’s School of Art, chodzili do pracowni każego dnia i tworzyli sztukę. Mieli nadzieję, że pewnego dnia, ktoś zapuka do ich drzwi. Lecz oczywiście, tak nigdy się nie stało. My wiedzieliśmy natomiast, że to jest za mało. Chcieliśmy znaleźć drogę do świata. Wierzyliśmy, że jest odpowiedzialność artysty, a nie tylko, zostawić wszystko przypadkowi. Nikt, nigdy nie zapuka do drzwi.

Gilbert: Chcieliśmy również publiki, ponieważ mówimy do ludzi jak brat do brata. Nie jesteśmy odizolowani od nich. Jesteśmy z nimi w taki sposób, że mogą łatwo zrozumieć, o czym mówimy. I rozumieją nas bardzo dobrze. I dlatego też mamy publiczność z całego świata, ponieważ nasza sztuka jest częścią życia.

George: Pewnego dnia mieliśmy tutaj grupę studentów. Powiedzieliśmy im, że każda z naszych prac jest wizualnym listem miłosnym do oglądajacego. Byli bardzo podekscytowani, jak to usłyszeli.

George: Wielu ludzi uważa, że sztuka jest poza ich życiem, że jest tak daleko, że nigdy nie mogą zbliżyć się do niej, choćby na milimetr. Czują jakby była ona lepszą od nich osobą. Lepszą niż ktokolwiek inny. I wielu artystów popiera takie podejście.

Gilbert: Dość długo zajęło nam ukształtowanie własnego języka. Języka, za pomocą którego moglibyśmy komunikować się ze światem. Wizualnego języka skierowanego wyłącznie do publiczności. W pewien sposób my stworzyliśmy ten język. Kiedy zaczęliśmy tworzyć sztukę, sztuka oznaczała głównie wielkie pędzle i puszki z farbą. My wynaleźliśmy całkowicie nowe, lingwistyczne podejście. Zaczęliśmy je w latach 70. używając negatywów.

Gilbert & George, On The Bench, 2019. Gilbert + George Centre, Londyn 2023. Fot. D.Wojciechowska

W Sztuce: Czy uważacie, że sztuka powinna być polityczna?

George: Nieuchronnie.

Gilbert: Ale nie powinna dzielić na prawicę i lewicę, jak to ma miejsce w Parlamencie.

George: Jak powiedzieliśmy wcześniej, największą inwencją, której jesteśmy świadkami jest wolny świat. Cóż to za wynalazek! Każdego dnia jesteśmy tym zachwyceni i zdumieni. Każda gazeta, którą otwieramy, każde wiadomości, których słuchamy, pokazują nam, że ta wolność jest cały czas w niebezpieczeństwie, ale wolny świat jest wspaniały. Demokracja. Jak do tego doszło? To jest coś nieprawdopodobnego. Pokolenie po pokoleniu. Rozmowy, muzyka, sztuka, pop, to wszystko odgrywa niezwykłą rolę w nowoczesnym, wolnym świecie. Projektanci mody również. To skomplikowane i proste zarazem.

Gilbert & George w swoim ogrodzie. Fot. T.Rudomino, 2023

W Sztuce: Jesteście częścią świata sztuki od wielu już lat. Dlaczego teraz, nie ma w sztuce żadnego nowego ruchu?

George: Nigdy o tym nie pomyślałem. To ciekawe, co mówisz.

Gilbert: Nigdy nie chcieliśmy być częścią żadnej grupy ani ruchu, chociaż wielu próbowało nas zaszufladkować. My zawsze chcieliśmy być G&G. I to wszystko.

George: Chcieli nas przypisać do Fluxusu.

W Sztuce: Stworzyliście “Gilbert & George” jako jednego artystę. Dwoje ludzi stało się jedną osobą. Jak to jest, być dwoma osobami w jednym artyście?

Gilbert: To działa od ponad 50 lat!

George: Myślę, że to jest tak samo jak z resztą świata. To największa unia na świecie. Dwoje ludzi. Nieprawdopodobna siła.

Gilbert: Pochodzimy z małych miejscowości, więc musieliśmy odnieść sukces. Czy wyobrażasz sobie, aby być ze wsi i nie odnieść sukcesu? To byłoby przerażające.

Gilbert & George, Lion Teeth, 2029, The Gilbert + George Centre, Londyn 2023, Fot. T.Rudomino

W Sztuce: William Blake. Jak zaczęło się Wasze zainteresowanie tym artystą?

Gilbert: Może dlatego, że widzieliśmy jego grób. On jest pochowany niedaleko stąd.

George: Blake jest pochowany na tym samym cmentarzu co Daniel Defoe i John Bunyan. Trzy ważne osoby. To jest cmentarz dla nonkonformistów, radykałów oraz ludzi, którzy nie chcieli być pochowani w kościele anglikańskim. Tylko na jednym grobie, cały czas są świeże kwiaty i to jest właśnie grób Blake’a. Jesteśmy bardzo świadomi faktu, że otacza nas historia. Ulica, przy której mieszkamy powstała tylko dlatego, że miały miejsce dyskryminacje religijne. Ówcześni Hugenoci mieli kłopoty we Francji. Następna ulica, Wilkes Street też ma ciekawą historię. Wilkes był pierwszym człowiekiem, ktory miał odwagę powiedzieć, że media muszą być odseparowane od rządu. Wszyscy wtedy pukali się w głowę mówiąc, że to niemożliwe, że te dwie rzeczy, muszą być powiązane. Ludzie myśleli, że Wilkes oszalał. Ale on miał rację i wygrał. To on wynalazł wolne media.

Gilbert: Wiliam Blake. Dla mnie był on człowiekiem z wizją.

George: Mamy kopię jego książki. Bardzo rzadkie wydanie. Rozśmieszyła nas pewna historia, którą niedawno przeczytaliśmy. Otóż, pewnego dnia młoda para, która interesowała się jego twórczością, przyszła go odwiedzić. Służąca otworzyła drzwi i powiedziała, że pan Blake jest w tej chwili bardzo zajęty. Para więc cierpliwie czekała, ale w pewnym momencie spojrzała w kierunku ogrodu, który był z tyłu domu i zobaczyli, że był tam Blake, siedzący całkowicie nagi, mający na głowie rzymski hełm i szkicujący swoją żonę. I to jest absolutnie prawdziwa historia.

Gilbert & George, Palliasse, 2022

W Sztuce: To bardzo ładna historia. W jednym z wywiadów powiedzieliście, że nigdy nie gotujecie w domu, że zawsze stołujecie się na zewnątrz.

Gilbert: My po postu nie lubimy mieć jedzenia w domu. Nie lubimy zmywać. Kochamy wolność, że możemy pójść na śniadanie czy obiad do restauracji. To jest fantastyczna wolność opuszczenia domu, aby udać się na lunch i wieczorem, aby wsiąść do autobusu i jechać pół godziny do tureckiej restauracji w północnym Londynie, na kolację.  My to robimy od ponad 27 lat. Jemy niemal codziennie to samo. W restauracji trzymają specjalnie dla nas, te same dania. To jest wspaniałe uczucie wolności – nie gotować.

George: Pamiętam, kiedy jako nastolatek przczytałem w jednym z kobiecych magazynów należących do mojej mamy, że przeciętna kobieta spędza w kuchni 27 lat swojego życia. Jestem pewien, że to nadal jest prawdą. Rano zakupy, potem przygotowanie jedzenia, podawanie, sprzątanie, planowanie co na jutro, zapraszanie gości…

Gilbert: A potem przychodzi mąż i wszystko to wyrzuca do kosza. (ha ha)

George: Chodzimy do restauracji, która jest popularna z powodu tego, że wszyscy w niej krzyczą. Większość młodych ludzi mówi tam bardzo głośno. Nieprawdopodobne.

Gilbert: Krzyczenie jest pierwszym sygnałem bycia wyzwolonym.

Gilbert & George, Rosy, 2019, The Gilbert + George Centre, Londyn 2023. Fot. D.Wojciechowska

W Sztuce: Bardzo dużo młodych ludzi mieszka teraz w tej okolicy.

George: Tak, Brick Lane stało się wręcz destynacją. Jeśli pójdziesz gdziekolwiek na świecie na kolację, to zaraz, ktoś koło Ciebie powie: „Oh, moja siostrzenica zamierza znaleźć mieszkanie na Brick Lane”.

W Sztuce: East End bardzo się ostatnio zmienił.

George: On się cały czas zmienia.

Gilbert: Nie tak bardzo. My nie czujemy tej zmiany. Młodzi ludzie sprowadzają się tutaj, mieszkają, potem się wyprowadzają. My jesteśmy jedynymi, którzy się nie wyprowadzają. Pisarze, muzycy, wielu różnych ludzi tutaj mieszka. Przyjeżdzają tutaj od lat.

George: Jest taka ciekawa historia. Na rogu ulicy, niedaleko, stoi dziwny, bardzo nowoczesny budynek z lat 70. Zbudowany został przez wdowę po aktorze Peterze O’Tool. Kiedy chciała się ona przeprowadzić do Londynu, pytała swoich przyjaciół, gdzie powinna zamieszkać. Jedni mówili, że w Chelsea, inni, że w Knightsbridge. W końcu, pewnego wieczoru, na przyjęciu, w którym uczestniczyli jej wnukowie, zapytała ich, gdzie powinna mieszkać. W odpowiedzi usłyszała: „Brick Lane, babciu! Taki śmieszny adres. Brick Lane.”

The Gilbert + George Centre, Londyn 2023. Fot. T.Rudomino

W Sztuce: W miejscu, w którym mieszkacie, macie niemal cały świat u drzwi. Właściwie nie musicie daleko podróżować, aby znaleźć inspiracje.

Gilbert: My nigdy nie podróżujemy,

George: Podróżujemy tylko wtedy, kiedy musimy.

Gilbert: Tylko wtedy, kiedy mamy duże wystawy. Byliśmy w Nowej Zelandii, Australii, Chinach, Ameryce. Muszę przyznać, że Ameryka to nasz największy rynek. Odnieśliśmy tam ogromny sukces. Mieliśmy dużo wystaw w Stanach. Lubliśmy bardzo pokazy w galeriach i muzeach. Naszym najwiekszym orędownikiem był Hans Ulrich Obrist. To on organizował wszystkie nasze wystawy. Mając zaledwie 17 lat zapukał do naszego domu. I od tego czasu jest wielkim orędownikiem naszej sztuki.

W Sztuce: W 1990 mieliście wystawę w Moskwie. Jak doszło do tego wydarzenia? 

Gilbert: Wystawa w Moskwie kosztowała nas majątek. Pomysł wyszedł stąd, że chcieliśmy pokazać naszą sztukę w miejscu, w którym nigdy o nas nie słyszano. Tak było w przypadku Rosji i potem Chin. Poza tym w Chinach znaleźliśmy asystenta, który pracuje dla nas już 25 lat.

Wystawa w Chinach była ogromna. Miała miejsce w dwóch miastach, w Pekinie oraz Hong Kongu. Chiny były dla nas bardziej ekscytujące niż Rosja, ponieważ wszyscy młodzi ludzie chcieli być artystami. Chcili zabić stary sposób tworzenia sztuki. Rosja natomiast… Myślę, że Rosja nie potrafi się zmieniać.

George: Rosja była jednym wielkim nieszczęściem przed panowaniem Carów, nieszczęściem pod ich panowaniem i jeszcze większym nieszczęściem po ustaniu ich panowania. Generalnie mówiąc, Rosjanie nie mają w swojej historii ani jednego pozytywnego, szczęśliwego momentu, który mogą wspominać i do którego mogą się odnosić. To jest bardzo smutne. Nawet, kiedy czyta się ich powieści, jest to czysty koszmar.

Gilbert & George, Plakat z wystawy w Chinach, 1993

W Sztuce: Może to kwestia “wschodniego” smutku i wszechobecnego poczucia samotności.

Gilbert: Z powodu ich ogromnych lasów? Chiny są zupelnie inne. Wystawa miała miejsce w 1993 roku, to był czas, kiedy kraj się otwierał na Zachód. To było bardzo fascynujące. Oba miejsca: Pekin i Hong Kong. A wracając do Rosjan, nie wiem, czy ktokolwiek jest zdolny skaraść ich serca.

W Sztuce: Myślę, że w pewnym sensie Wam się to udało. Mieliście tam ogromna wystawę, która okazała się sukcesem.

George: Pamiętam jej otwarcie. Poszliśmy, a tam wszystko było zagrodzone. I nagle, ni stąd, ni zowąd, pojawiła się para żołnierzy w galowych mundurach. Wysocy, przystojni. Przemaszerowali wzdłuż całej sali, obejrzeli wszystkie prace, a następnie podeszli i podnieśli barierki.

Gilbert: Sprawdzali, czy wystawa jest bezpieczna dla rosyjskiej publiczności.

W Sztuce: Czy mieliście jakiekolwiek problemy z wyborem prac do tej wystawy?

Gilbert. Nie, nawet w Chinach nie mieliśmy. Chiny były bardziej ekscytujące. Początek nowej drogi. Teraz nie są już tak otwarte jak kiedyś. Ponownie się zamykają.

George: Pamiętam, że mieliśmy spotkanie z młodymi artystami i jeden z nich wzniósł toast mówiąc: „Za Gilberta i George’a – wspaniałych artystów”. A po chwili przyszedł kolejny toast tym razem brzmiący tak: „Za Gilberta i George’a – niedobrych ludzi.”  Ponieważ my jesteśmy „niedobrzy”. Niedobrzy ludzie, to wolni ludzie.

Od lewej: Dorota Wojciechowska (W Sztuce), George Passmore oraz Gilbert Prousch. Londyn 2023. Fot. T.Rudomino

W Sztuce: Która z części ciała jest dla Was najważniejsza?  

George: Kiedy ludzie pytają nas, czy robimy nasze prace z pomocą aparatu fotograficznego, czy komputera, odpowiadamy, że robimy je za pomocą głowy, duszy i seksu. To są trzy główne siły sprawcze. Jeśli chcesz napisać wiersz, który ludzie będą nadal recytować 200 lat później, to on musi mieć głowę, serce i seks. I ludzie będą go nadal czytać 200 lat później. To jest nadzyczajne.

Gilbert: Seksualność jest bardzo ważną częścią sztuki. Jest to największa siła ludzkości.

George: I umysł.

George: Kiedy zrobiliśmy „Żyjącą Rzeźbę” w Hyde Parku w 1969 roku, poszliśmy tam, bo wiedzieliśmy, że będziemy mieć niesamowitą publikę. W tym samym czasie, odbywał się koncert Rolling Stones, ale my na niego nie poszliśmy. Poszliśmy tylko dla publiki. I wszyscy ci młodzi ludzi wierzyli w “ten moment”, bardziej niż teraz wierzą w dziwne idee dotyczące wolności. Oni wyznawali “wszystko ujdzie”. Było tam mnóstwo osób, którzy siedzieli na trawie i się masturbowali, ponieważ “wszystko im ujdzie”. Oni nie byli nieprzyzwoici. Po prostu wierzyli w wolność. I my byliśmy tym zachwyceni. To był moment, kiedy pop art zawładnął psychiką młodych ludzi. Oni nie myśleli wtedy o pracy ani o niczym takim.

Gilbert: Zrobiliśmy tam pokaz mając głowy wymalowane różnymi kolorami. W pewien sposób nie byliśmy ludźmi. To była magia.

George: Kiedy zdecydowaliśmy się to zrobić, nie byliśmy świadomi jak bardzo jesteśmy częścią tej ery.

Gilbert: To był jeden z ważniejszych pokazów „Żyjącej Rzeźby”. Właśnie ten z 1969 roku.

Gilbert wraz z Dorotą Wojciechowską (W Sztuce) podczas wywiadu. Londyn 2023. Fot. T.Rudomino

W Sztuce: Czy zgadzacie się ze stwierdzeniem, że artyści w swoich pracach powini odzwierciedlać społeczeństwa, w których żyją?

George: Ależ nie. Nigdy nie wierzyliśmy w odzwierciedlanie. Wierzymy w formowanie. Chcemy, aby jutro było inne z uwagi na to, co robimy dzisiaj.

W Sztuce: Byliśmy wcześniej w Waszym Centrum, które jest abolutnie fantastyczne. Jak znaleźlicie ten budynek?

George: Mieliśmy ogromne szczęście. Mamy lokalnego agenta nieruchomości, którego rodzinę znamy już od trzech pokoleń. Kiedy pierwszy raz sprowadziliśmy się do Londynu wynajęliśmy od niego pokój. Agent miał długą brodę, mówił w Yiddish. Urodził się chyba w Rosji albo w Polsce. Potem biznes przejął jego syn, a teraz wnuk. I to właśnie ten wnuk znalazł nam ten budynek, o którym powiedzieliśmy jemu rok wcześniej. Mamy dużo szczęścia, ponieważ w odróżnieniu od innych nieruchomości w Londynie, budynek ten ma własny teren. Nie jest otwarty wprost od ulicy i to jest bardzo ważne. Mamy też szczęście, że znajduje się blisko naszego domu. Poprzednio mieścił się w nim browar.

Gilbert: To jest magiczne miejsce. Nie jest zbyt duże ani zbyt małe.

George: To ważne, że budynek nie jest okazały. Nie narzuca się otoczeniu. Większość przestrzeni artystycznych, takich jak galerie czy muzea przerażają zwykłych ludzi, którzy idą do galerii w West End i nagle widzą te okrutne biurka na recepcji i ludzi zasłoniętych za nimi i są przerażeni. Boją się tam wejść.  Uwielbiamy też fakt, że nasz budynek ma ogródek i drzewa.

Wejście do Gilbert + George Centre w Londynie, 2023. Fot. T. Rudomino

Tak, ogródek jest piękny. Jest tam też drzewo figowe, które muszę przyznać dopiero niedawno zauważyłam. Zawsze jakoś umykało ono mojej uwadze.  

George: Ono należy do sąsiadów. Mamy tam również magnolię himalajską, która jest wyjątkowo piękna, gdyż kwitnie na czerwono. Większość mieszkańców Londynu ma magnolie, ale one są różowo-białe. Tylko himalajska magnolia kwitnie na czerwono. Znaleźliśmy ją tylko dlatego, że mieliśmy wystawę w Nowej Zelandii. Był tam bardzo miły człowiek, który się nami opiekował. Prawdziwy dżentelmen. Był pół Szkotem, pół Syryjczykiem. Typowy muzealny, stary kawaler, całkowicie poświęcony sztuce. Bardzo przyjazny i pomocny. Nazywał się Ron. Nie był młody. Pewnego dnia wziął nas do parku i pokazał nam himalajską magnolię. Pomyśleliśmy wtedy, że kiedy wrócimy do Londynu, to zasadzimy sobie takie drzewko. I tak też zrobiliśmy. Po pewnym czasie magnolia zakwitła. Zadzwoniliśmy więc do muzeum, żeby powiedzieć Ronowi, że magnolia kwitnie i wtedy nas poinformowano, że Ron umarł dzień wcześniej. Tak więc, najbliżej jak możesz być z Ronem, to być obok tego drzewa. On jest zawsze z nami. Wszystko jest ze sobą połączone.

Gilbert & George z himalajską magnolią. Fot. Archiwum The Times

W Sztuce: To bardzo wzruszająca historia. Wracając jeszcze na chwilę do Centrum. Nie sposób nie zauważyć Waszej Bramy.

Gilbert: Mój siostrzeniec ją zrobił. To jego projekt.

W Sztuce: Jaki będzie Wasz kolejny, duży projekt?

George: Musimy zdecydować jakie obrazy pokażemy w Centrum na wiosnę. Mamy kilka pomysłów.

Gilbert & George, Cottage Garden, 2019. Gilbert + George Centre, Londyn, 2023. Fot. T.Rudomino

W Sztuce: Wszystkie prace, które pokazywane są teraz w Centrum pochodzą z jedego roku z 2019, dlaczego?

Gilbert: To jest jedna grupa. Pokazywaliśmy je w Los Angeles i w Berlinie.

George: Zawsze wyjaśniamy młodym ludziom, że to, co próbujemy przekazać w naszych pracach to pojęcie raju. Nie jesteśmy ludźmi wierzącymi. Nawet gdyby było coś takiego jak raj, skąd niby mielibyśmy wiedzieć, jak on wygląda? Ale temat raju jest wszechobecny w historii i literaturze. Mnóstwo ludzi o tym mówi. Nawet teraz, w tej chwili, gdzieś pewnie odbywa się pogrzeb, w czasie którego ksiądz o nim mówi.  Ta wiara w raj jest bardzo intensywna. Myślę, że nasze prace zbierają w sobie te miliony myśli i uczuć jakie ludzie mają o życiu pozagrobowym.

W Sztuce: Wasze najnowsze prace są pełne kolorów, podczas gdy te z lat 70 są czarno-białe.

Gilbert: Ponieważ w latach 70 nie wiedzieliśmy, jak używać kolorów. Najpierw były negatywy, a potem pojawił się kolor czerwony.  Teraz, kiedy wszystko robimy komputerowo, możemy używać kolory jakich tylko chcemy.

George: Czerwony jest bardzo prosty. Nie myśleliśmy o kolorach do momentu, kiedy poszliśmy pewnego dnia odebrać negatywy od fotografa. U niego na półce stał rząd flakoników z pigmentami. Spytaliśmy się, co to jest. A on nam odpowiedział, że kiedy ludzie robią kolorowe zdjęcia i pojawiają się na nich białe plamy to on, za pomocą tych pigmentów może to zatuszować. Zapytaliśmy się, skąd ma te barwniki. On nam dał adres i w ten sposób zaczęliśmy używać czerownego koloru.

Gilbert: Myślę, że to była ewolucja. Wpierw wynaleźliśmy jedną drogę tworzenia sztuki używając apartu i negatywów. Potem przyszły kolory. W latach 70. to nie istniało.

Gilbert & George, Red Morning Trouble 1977. Arch. Tate Modern, Londyn

W Sztuce: Dlaczego Wasze prace są tak wielkich rozmiarów?

Gilbert: Poniewż chcą patrzeć na ludzi z góry.

George: Wiele ludzi przychodzi do galerii czy do muzeum podziwiać tradycyjne malarstwo i kiedy je widzi, ich skalę, odpowiedź jest: aha… następny… aha…  My chcemy tworzyć prace, na które młodzi ludzie będą odpowiadać, “Co do licha, miało to dla mnie znaczyć?  “

Gilbert: Chcemy, aby ludzie zagłębili się w nasze prace. Żeby zagłębili się w sztukę.

George: Lubimy myśleć, że osoba oglądająca sztukę może być jej częścią, cześcią tego doświadczenia.

Gilbert: Nasze prace są bardzo intensywne. Mocne w przekazie.

W Sztuce: Jedna z rzeczy, która od razu rzuca się w oczy to czarne ramy, przypominajace nieco witraże.

George: Większość naszych prac jest zbyt duża, aby mogła być transportowana samolotem. Więc od pierwszych dni było nam łatwiej robić je w sekcjach.

Gilbert: Nasze prace są na cienkim papierze. Ramy mają za zadanie je chronić, tak samo jak położone na nim szkło. Panele właśnie do tego służą. Do ochrony. Sam papier jest bardzo wrażliwy. Ramy powstały z praktycznego punktu widzenia. A potem stały się pomysłem Gilberta i George’a.

Gilbert & George, Metal Jack (2008) z serii Jack Freak Pictures, Deichtorhallen Hamburg

W Sztuce: Minęło prawie 30 lat od kiedy zaczęliście pracować z aparatem fotograficznym.

George: Tak, a potem zaczęliśmy pracować na komputerze używając photoshopa. Wydruki robimy tutaj, na ploterze w naszej pracowni. Pomaga nam w tym nasz asystent z Chin.

 W Sztuce: Co chcielibyście powiedzieć światu dzisiaj?

George & Gilbert: Jesteśmy tutaj, aby tworzyć naszą sztukę. Zajmujemy się tylko rzeczami, które leżą w głębi każdego człowieka, gdziekolwiek on żyje. W sposób naturalny zajmujemy się śmiercią, nadzieją, życiem, strachem, seksem, rasą, religią, gównem, nagością, ludzkim światem.

 W Sztuce: Czy jest jakaś specjalna rada, której chcielibyście udzielić młodym artystom?

George: Mamy dwie rady. Jutro rano, kiedy wstaniesz, usiądź na skraju swojego łóżka, miej zamknięte oczy i pomyśl bardzo poważnie: co chcę powiedzieć światu dzisiaj. I tylko wtedy, kiedy usłyszysz odpowiedź, otwórz oczy i zacznij dzień. Druga rada to: PIEPRZ NAUCZYCIELI.

Dziękujemy bardzo za rozmowę,

Od lewej: George Passmore, Dorota Wojciechowska (W Sztuce), Gilbert Prousch, Tomasz Rudomino (W Sztuce). Londyn 2023

Gilbert i George wstają od stołu i prowadzą nas do najważniejszego pomieszczenia w ich domu – pracowni. Pokazują nam swoje komputery, na których pracują, ploter oraz miejsce pracy ich asystenta, zwane „Chińską Ambasadą”. Po chwili, Gilbert wyciąga z szafy, ostatnią serię litografii, które zrobili, aby wspomóc finansowo Centrum. Są z nich niezwykle dumni, co widać w ich oczach. Przechodzimy dalej, do archiwum, w którego przepastnych metalowych szafach kryje się całe ich życie. Wszystko jest dokładne opisane i skatalogowane. Począwszy od pierwszego wycinka prasowego z 1969 roku.

Nasze spotkanie dobiega końca.

Gilbert podaje mi płaszcz, a George prowadzi do wyjścia. Po drodze mijamy Bezdomnego, który nadal siedzi w tym samym miejscu, co dwie godziny temu – „za chwilę zrobię ci herbatę, dobrze” – mówi do niego George.

Żeganamy się z Gilberetm i Georgem dziękując im raz jeszcze za poświęcony nam czas. Na pożeganie George podaje mi rękę i pyta z troską w głosie – „Dość nieprzyjemnie mży. Poradzisz sobie?”

Spitafields, Londyn 2023

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj