Hosoe Eikoh, jeden z najwybitniejszych, powojennych fotografów Japonii zmarł w wieku 91 lat. Jego zdjęć nie sposób zapomnieć ani pomylić z nikim innym. Są jak linie papilarne. Niepowtarzalne.
Toshihiro (敏廣) Hosoe urodził się 18 marca 1933 w Yonezawa, Yamagata. Jego wczesne dzieciństwo przypadło na czas wojny i zniszczeń jakie dokonywały się w Japonii. Młodość natomiast to był czas, kiedy dawny porządek odchodził w zapomnienie, a nowy, jeszcze dobrze nieznany rodził się na jego oczach. To właśnie wtedy, w tych pierwszych powojennych latach, w Hosoe obudziła się fascynacja nową rzeczywistością, w której przyszło mu żyć. Na znak zmian, które dokonywały się w nim samym, przybrał imię – Eikoh, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „długie życie”. Było jak swoiste proroctwo.
Hosoe studiował na Tokyo College of Photography, który ukończył w 1954, aby bardzo szybko stać się niezależnym fotografem, pracującym dla wielu współczesnych mu gazet i magazynów ilustrowanych. Jego pierwszym sukcesem było wygranie, jeszcze za czasów studenckich w 1951 roku, nagrody Fuji Film, co otworzyło mu drzwi do elity ówczesnej awangardy. W 1957 roku miała miejsce legendarna już wystawa „Eyes of Ten” pokazująca prace dziesięciu japońskich artystów fotografów. Wśród nich był również Hosoe Eikoh, który wraz z pozostałą piątką (Shōmei Tōmatsu, Kikuji Kawada, Ikko Narahara, Akira Satō oraz Akira Tanno) utworzył grupę VIVO. Mimo dzielenia wspólnej przestrzeni w jednej z tokijskich ciemni, grupa nigdy nie pracowała jako kolektyw. Każdy z nich podążał własną drogą, poszukując indywidualnego spojrzenia na świat i uwikłanego w nim człowieka.
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych projektów Hosoe Eikoh jest z pewnością ‘Ordeal by Roses’. Seria zdjęć zrodzona z przyjaźni z Mishima Yukio. Ta nieprawdopodobnie złożona, wręcz barokowa scenografia zaprojektowana przez Kōhei Sugiura, była czymś więcej niż tylko zwykłą sesją zdjęciową, ukazującą piękno męskiego ciała. Była zagłębieniem w mistykę śmierci, narodzin, seksu, zniewolenia oraz izolacji. Była opowieścią zarówno o duszy Mishimy jak również opowieścią każdego z nas, zniewolonego przez pragnienia, które są zbyt duże jak na świat, w którym żyjemy. Podczas tej sesji Hosoe poszedł jeszcze o krok dalej. Sięgnął do symboliki związanej z męczeństwem św. Sebastiana i w ten sposób wywołał tornado komentarzy zarówno w Japonii jak i w Stanach Zjednoczonych.
Istotą fotografii tego wybitnego Japończyka było nieustanne kwestionowanie zastałego porządku estetyki, zmuszanie widza do zmiany spojrzenia, do stawiania sobie pytania czym jest, a czym nie jest współczesna fotografia. Było swoistego rodzaju wewnętrznym dialogiem między „ja – sprawczym”, a „ja – uległym”. Była zejściem do intymnego świata, który mimo ekspozycji na światło pozostawał nadal zamknięty w ciemnościach. Hosoe poprzez fotografię dążył do uchwycenia piękna, które ulegając nieustannej metamorfozie osiąga w końcu stadium doskonałości. Stadium, które można nazwać tylko jednym słowem: milczenie.