Być może to jemu Surrealiści zawdzięczają najwięcej. Życie. Nie manifesty, formę czy kolor. Bo to się liczy tylko w czasach pokoju. Kiedy jednak pojawia się wojna, obrazy schodzą na dalszy plan.
Nazywał się Varian Fry, był amerykańskim dziennikarzem i uratował we Francji ponad 2000 osób. W tym wielu artystów. To choćby André Breton i jego żona Jacqueline, Max Ernst, André Masson, Roberto Matta. Ale w tej grupie byli też Hanah Arendt, Marcel Duchamp, Walter Mehring, Anna Seghers, Wilhelm Herzog i ten najsłynniejszy: Marc Chagall.
Fry nie znał się na sztuce. Lubił podglądać ptaki. Ale 11 miesięcy spędzonych w Marsylii dały mu jedno z najważniejszych miejsc w historii ludzkości.
Mija właśnie 100 lat od Manifestu, który skupił uwagę świata wokół Bretona i jego grupy rewolucyjnych artystów. Robert Desnos, Michel Leiris, Paul Eluard, Max Ernst, Man Ray, Salvador Dali, Joan Miró, André Masson – tak wyglądał początek. Efemeryczny skład osobowy i silna grupa pod wezwaniem.
Nakreślili oni, nową perspektywę sztuki z samej definicji będącej procesem przekraczania granic zarówno umysłowych jak i geograficznych. Wyzwalaniem jednostki z restrykcyjnych modeli tworzących, zastaną rzeczywistość. Był także, a może przede wszystkim, wsłuchiwaniem się w wewnętrzne głosy, drążące ludzką podświadomość oraz marzenia senne. Aby wyzwolić ludzki umysł z wszelkich racjonalizacji, Surrealiści wykorzystywali automatyczne pisanie jako narzędzie pozwalające im dojść do pierwotnej podświadomości. Bardzo często odbywało się to podczas stanów hipnotycznych, tak aby zapis powstały podczas takiego eksperymentu był czystą formą pozbawioną filtracji umysłu.
Wybucha wojna, pojawia się chaos. Burzy się zastany ład. Artyści, wśród nich wielu pochodzenia żydowskiego, stają przed widmem eksterminacji. Jedyną szansą dla nich jest ucieczka. Nie po to, aby ratować sztukę, lecz życie.
Tymczasem Francja kapituluje przed Niemcami. W czerwcu 1940 roku akt zawieszenia broni tworzy nowy porządek. Państwo Vichy wytycza granice geograficzne, ale i moralne. W akcie kapitulacji znajdzie się artykuł 19, który mówi, że władze francuskie będą zobowiązane do przekazania każdej osoby wskazanej przez odpowiednie służby niemieckie, które znajdą się na terytorium Vichy.
Akt ten obejmował uciekinierów w Niemiec, dysydentów, osób ze świata kultury, jeńców, a także polityków z krajów okupowanych. Akt ten został nazwany: Livrer sur demande.
Varian Fry urodził się w Nowym Jorku z dość zamożnej rodzinie w 1907 roku. Studiował na Harvardzie. Był dziennikarzem zaangażowanym w ruchy liberalne. W 1935 roku pojechał do Berlina, aby słać do kraju korespondencje z nazistowskich Niemiec i był pierwszym amerykańskim dziennikarzem, który publikował o antysemickim zaburzeniu w relacjach społecznych, które doprowadziły z czasem do narodowej polityki eksterminacji. Lecz wtedy w 1935 roku było to tylko zwiastowanie zła.
22 czerwca 1940 kapituluje Francja i właśnie tego dnia powstaje zadekretowana forma wysyłania do Niemiec wszystkich osób wskazanych przez urzędników okupacyjnych. Mogli być to dezerterzy, więźniowie, polityczni przeciwnicy, wreszcie naukowcy, pisarze, artyści. Początkowo Niemcy, później wszyscy inni.
Przy wsparciu Eleanor Roosevelt powstał Emergency Rescue Committee. Cel jest jasny. Chodzi o presję na departament imigracyjny, który od 1924 roku uszczelnił wydawanie wiz do USA. Teraz chodzi o wskazane osoby pochodzenia żydowskiego, które należy ocalić we Francji. Varian Fry płynie zatem do Marsylii z kapitałem 3000 dolarów w kopercie oraz początkową listą 200 osobistości, które ma odnaleźć i opłacić ich przerzut z
Vichy. Pojawia się w Marsylii w sierpniu 1940 roku i tworzy w hotelu Splendide, Centrum Amerykańskie Pomocy Uchodźcom. Pomaga mu w tym Albert Hirschman, który wyjechał z Niemiec w 1933 roku i zaangażował się w pracę na rzecz wsparcia uciekinierów.
Wynajmuje willę Air-Bel w Marsylii, gdzie znajdują z czasem schronienie André Breton i Victor Brauner, Leonora Carrington, Wilfredo Lam, Max Ernst.
Status w Państwie Vichy w pewnym sensie pozwalał mu na taką działalność. Przerzut do Portugalii, a potem do USA był finansowany z wielu źródeł, w tym organizacji żydowskich, a w przypadku wielu artystów za pośrednictwem fundacji Peggy Guggenheim. Przez willę Air-Bel, przewinęło się w sumie 2200 osób. Na skutek śledztwa jakie prowadził francuski oficer Maurice de Rodellec du Porzic, Amerykanin musiał opuścić Francję po 11 miesiącach aktywnej działalności. W tym czasie dla uchodźców organizowane były nie tylko wizy amerykańskie, ale też fałszywe papiery pobytowe w Vichy. Nie mogło to ujść uwadze francuskiej policji i wtyk Gestapo.
Położona w górach, nieco z dala od Marsylii, w dzielnicy La Pomme, Bel-Air była autentycznym azylem, bezpiecznym oddechem. Większość osób tam przebywających czekała na papiery wyjazdowe. W tym czasie mogli oddawać się lekturze, koić nerwy, pisać, dyskutować.
Marsylia to brama Prowansji. A od wieków była też bramą całej Francji. Jej kulturowy, kolonialny charakter wyniknął właśnie z tej roli. Kiedy Francja stała okrakiem po obu stronach Morza Śródziemnego, łącząc Algierię I Metropolię, właśnie Marsylia uzyskała status najważniejszego miasta. Ludwik XIV ocenił, że oblicze Marsylii to także stan monarchii, potężny port wielkiego państwa. Tętniące, emanujące życiem i entuzjazmem, francuskie w swej duszy, światowe w rozumie, pulsujące dniem i nocą. Wszędzie widoczne ślady krzyżujących się dróg z całego świata.
W Marsylii spotykali się w starym porcie. ”Brûler des loups” oznacza trzymanie ryb nad żarem i obracanie ich na grillu przed zjedzeniem. Ten taras na Quai des Belges był siedliskiem fałszywych wiadomości, złej kawy i kieliszków białego wina: to punkt zborny surrealistów, Croque-Fruits i bezpaństwowców.
Enigmatyczna nazwa pomaga w przetrwaniu pamięci. Między Canebière i rue Bailli de Suffren, na Quai des Belges do połowy lat pięćdziesiątych, taras Au Brûleur de loups można było zobaczyć na wielu pocztówkach, był też często wspominany podczas opowieści o latach Wolnej Strefy i okupacji. Szyld znajdował się obok okna restauracji Mont-Ventoux, emblematycznego miejsca w tranzycie Anny Seghers.
Quai des Belges w Marsylii. Siedlisko turystów, z całego świata, bo miasto przeżywa boom każdego lata. Miejsce zatłoczone od świtu do nocy, przecież aleja biegnie wzdłuż starego portu. Ale to właśnie jedna z tajemnic Marsylii. Bo w tym miejscu, w czasie wojny, spotykali się surrealiści, w tym Max Ernst, André Breton czy André Masson. W barze nazywanym żartobliwie Au Brûler Le Loup. Bo chodziło o ryby obracane nad żarem. Ryby w metalowych szczypcach, piekły się na rozżarzonych węglach. A zapach rozchodził się frontem do zatoki portowej od strony quai des Belges.
To był punkt zborny artystów, Croque Fruits i wszystkich uciekających w tamtym czasie, którzy na jakiś czas znaleźli schronienie w Marsylii.
Fry był amerykańskim Schindlerem ze zdesperowanymi wygnańcami, grożącymi im śmiercią nazistami, francuską policją, sfałszowanymi dokumentami i ucieczkami o północy.
Varian Fry, uhonorowany w Yad Vashem, był młodym nowojorczykiem, który uratował światową kulturę przed łapami nazistów. Bo przecież nie chodzi tylko o Bretona, Chagalla, Maxa Ernsta, Hannah Arendt, ale o całą masę innych intelektualistów, polityków i wreszcie „zdegenerowanych” artystów, z których wielu było przecież Żydami.
Postać Variana Fry, wydaje się dziś zapomnianą, zmarł w depresji mając niespełna 60 lat. Tuż przed śmiercią w konsulacie francuskim w Nowym Jorku otrzymał Legię Honorową.
Restauracji Surrealistów już nie ma. Spłonęła w latach 50. Teraz stare miejsce dzieli królestwo hamburgerów i włoskie kluchy z pomidorami.
Byłoby wielkim uproszczeniem napisać, że w ten sposób powstał Amerykański Surrealizm. Bo przecież w latach 30 poeta Charles Henri Ford odkrył surrealizm na łamach „Transition”, wielokrotnie przybywał też do Paryża, gdzie spotkał choćby Man Raya czy Lee Miller.
W 1931 roku Julien Levy otwiera przy Madison Avenue swoją galerię. Pierwsze collage, które Nowy Jork zobaczy to prace Josepha Cornella.
Pierwsza wystawa surrealistów w USA miała miejsce w Hartford. Nosiła tytuł: „The Newer Super-Realism”. Był listopad 1931. W tym czasie w Paryżu, surrealiście mieszkali w jednej kamienicy przy rue Blomet, dzieląc wspólny korytarz do toalety. Miró, Masson, Péret czy Desnos, mieli ze sobą niewiele wspólnego, łączył ich, nie tyle walący się dom, w którym mysie dziury zatykali pudełkami po biszkoptach, lecz chęć trwania w artystycznej wizji, którą można opisać jako żywot człowieka śpiącego na jawie…
Ten magiczny fluid, który stał się choćby udziałem Roberta Desnosa, w dużym stopniu zainspirował Amerykanów.
Po domu surrealistów przy rue Blomet nie ma dzisiaj śladu. Zeżarły go później buldożery. W miejscu słynnej pracowni, Joan Miró postawił Księżycowego Ptaka, na pamiątkę, że „tu się żyło i malowało, w atmosferze uniesienia i wrażliwości”.
Pierwszą wystawę w Ameryce miał Miró w East and West Gallery w San Francisco. Tuż przed nim, wspomniany Julien Levy zrobił pokaz filmu Buñuela (Pies andaluzyjski). Wkrótce w galerii u Levy’ego pojawia się René Magritte.
W 1942 roku Pierre Matisse organizuje wystawę „Artists in Exile”, a wśród nich Ameryka ogląda największych, jak choćby: Fernand Léger, Amédée Ozenfant, Max Ernst, Piet Mondrian, Yves Tanguy.
W tym samym roku Guggenheim otwiera galerię ze zbiorem Art of This Century, której cztery sale przygotował Frederick Kiesler.
W 1945 roku, w Hugo Gallery, Alexandre Iolas pokazuje Caldera, Duchampa, Ernsta, Légera i Tanguy. To ten sam Iolas, który redagował Transition, bodaj najbardziej poważny periodyk literacko-artystyczny, drukowany w latach 1927-1936, zapoznając czytelników z awangardą francuską i młodą literaturą amerykańską. Iolas był na wpół Niemcem, ale urodził się w USA. Mieszkał jednak pod Paryżem. To właśnie jego, zaatakowała Gertruda Stein, za to, że lansuje „typka spod ciemniej gwiazdy” jakim był wedle niej James Joyce. Mimo to, w 1935 roku zlecił tłumaczenie jej dzieł o Picassie, Braque. Stein nie znała francuskiego, pisała bardzo uszczypliwie, co sprowokowało do nazywanie jej przez wielu bohaterów tych powieści „Matką, gęsią z Montparnasse”.
Tymczasem jest rok 1940. André Breton i jego piękna żona Jacqueline Lamba spędzają jesień w Bel-Air. W oczekiwaniu na amerykański przerzut do Hiszpanii Breton zbiera insekty, skorpiony i w każdą niedzielę organizuje wykłady. W wilii jest zimno, bo brakuje opału, ale za to wina mają w nadmiarze. Fry wspomina, że pili w nadmiarze Châteauneuf-du-Pape oraz Saint Joseph. Dyskutowali. W tych bretonowskich rozmowach brali udział Victor Brauner, Wilfredo Lam, Oscar Dominguez.
Wyjeżdżali z Francji w różnych kolejnościach. Pociągiem do Narbonne, potem Barcelony. Po wizy jeździli nocnym pociągiem do Vichy. Niektórym potrzebne były fałszywe dokumenty pobytowe. Wykonywał je austriacki karykaturzysta Bill Freier. Jego nie udało się uratować. Trafił do Auschwitz.
Walter Benjamin nie podołał stanom depresyjnym tej degradacji człowieczeństwa. Odnaleziono jego ciało w pokoju hotelowym w Barcelonie.
Po wojnie wielu artystów wróciło do Francji jak Matta czy Dali. Lecz pewnego rodzaju ciągłość, związana z pobytem wielu z nich, utrwaliła styl na amerykańskiej scenie sztuki.
Jeszcze w 1959 roku, Marcel Duchamp odwiedził Johnsa i Rauschenberga, dając im swoją lekcję poznania, rok później tenże Duchamp i Man Ray pokazują się w D’Arcy Galleries. Yves Tanguy osiada na zawsze w USA, stając się twarzą amerykańskiej awangardy.
W 1964 roku, Louise Bourgeois pokazała swoje lateksowe rzeźby w Stable Gallery.
Surrealizm gaśnie, staje się nurtem o słabszej wymowie. Rodzą się silne ruchy, które wytyczają nowe ścieżki w sztuce jak abstrakcja liryczna czy pop art. Dlatego takie twórczości jak Lee Bontecou, James Rosenquist, Alfonso Ossorio czy wspomniana Bourgeois muszą twardo przedzierać się przez gąszcz zachowań, na które zwróciła uwagę krytyka i galerie całego świata.
Na marginesie wystawy: Surrealizm, Centre de la Vieille Charité, Le Panier, Marsylia, 2021.