„- Wtedy diabeł wyszeptał zza liści. Bardzo to ładne, ale czy to jest sztuka?” Kiedy Kipling pisał te słowa nie mógł mieć oczywiście na myśli Avery Miltona, amerykańskiego malarza, który zapisał się na kartach historii sztuki, malując jedynie swoje wersje Cézanne’a, Matisse’a, czy w późniejszych latach genialnego Rothko. Lecz słowa te, oddają dokładnie, czym było jego malarstwo.

O Miltonie można śmiało powiedzieć, że stworzył ładne obrazki, lecz bez większego znaczenia, jakby to o jego pracach wyraził się Francis Bacon, gdyby tylko, między jednym, a drugim drinkiem w Soho znalazł ochotę na nie spojrzeć. Jego krytycyzm dla takiego malarstwa był oczywiście surowy, ale to wynikała także z tego, że nie akceptował on w większości nikogo, poza pracami Roy De Maistre, Giacomettiego czy Picassa. Urokliwy w swej pogardzie Bacon, często niesprawiedliwy, pozwala jednak zwrócić uwagę na kilka faktów z twórczości Miltona, które w dużej mierze, nie dają umocować tego artysty w Salonie klasy światowej pod nazwą Gloria i Chwała.

Avery Milton ku zaskoczeniu wielu, zyskał sobie tytuł Amerykańskiego Kolorysty. Albo raczej wybitnego kolorysty. Trudno się z tym zgodzić, jeśli nie chce się urazić chociażby Patricka Herona, który z barwami robił co chciał, a one były mu posłuszne, niczym dobrze wyszkolone owczarki. Jego sposób posługiwania się tzw. „trudnymi kolorami” jak zieleń, róż czy fiolet, a następnie układania ich, w wydawałoby się niemożliwe związki, doprowadzały niejednego krytyka sztuki do intelektualnej zapaści. Herona natomiast na najwyższe szczyty. I to jest malarz na miano Kolorysty. Oprócz niego byli również i inni malarze, zrzeszeni w nieformalnej St Ives School. Niczym torreadorzy toczyli oni walkę z kolorami, z której tylko jedna strona mogła ujść z życiem. Nie zawsze to był artysta.

Avery Milton, Little Fox River, 1942, Collection Neuberger Museum of Art

Tymczasem pochodzący z klasy robotniczej Avery i jego nieudolne próby zdecydowania, co w końcu chce malować, jakimś nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności doprowadziły go do drzwi, najpierw kultowej Valentine Gallery, a następnie do Paul Rosenberg & Co., która to galeria reprezentowała takich gigantów jak chociażby Matisse, Picasso czy Braque. Co sprawiło, że wzięła pod swoje skrzydła chłopaka z Sand Bank? Tego nikt nie wie. Być może chodziło o te 50 obrazów, które Rosenberg wcisnął pewnemu klientowi, a ten zachwycony poręczeniem, kupił je hurtem.

W odróżnieniu od większości artystów nie należał on do żadnego ruchu. Nie pisał manifestów, ani nawet nie chodził do barów, aby nad bursztynową whisky rozważać o wyższości malarstwa nad resztą świata. Nie wracał nad ranem pijany, nie poszukiwał też miłości w związkach bez przyszłości, gdyż całe życie spędził ze swoją pierwszą i jedyną – Sally Michel. Zamiast tego organizował w swoim mieszkaniu kulturalne spotkania podczas, których czytał gościom poezję. Niektórym się to nawet podobało. Młody Mark Rothko przychodził codziennie do Miltonów. Historia jednak milczy na temat tego, czy chodziło mu o spotkanie z Miltonem, czy też o gorącą kolację, którą szykowała Sally. Jednym słowem Milton był nudny.

W tym swoim poukładanym życiu przypominał trochę Hoppera. Z tą tylko różnicą, że ten drugi zrewolucjonizował współczesne malarstwo wyznaczając nowe tory, po których pokolenia będą kroczyć w pokorze wiedząc, że niewiele już zostało im do powiedzenia. Nawet jego żona przyznała, że w odróżnieniu od hedonistycznego Matisse’a, Milton był ascetą. O ile Hopper umiał namalować pustkę, tak Milton nie miał żadnej wizji, aby sprostać palecie Raoula Dufy.

W wieku 16 lat Andrey Milton porzucił szkołę i rozpoczął pracę w fabryce maszyn. Cztery lata później zapisał się na kurs rysunku w Connecticut Leage of Art Students wierząc, że przyniesie mu to lepiej płatną pracę. Jego pierwsze próby malowania dotyczą głównie pejzaży. Możemy je zobaczyć na trwającej obecnie wystawie w Royal Academy of Arts w Londynie. Nie ma w nich niczego nadzwyczajnego. Poza tym, że wyraźnie nawiązują one do amerykańskich impresjonistów z Johnem Henry Twachtmanem i Ernestem Lawsonem na czele. Milton kopiuje nawet technikę Lawsona, próbując osiągnąć ten sam efekt światła. Ze średnim skutkiem. Podobnie jak impresjoniści, Milton maluje w plenerze, starając się uchwycić esencję natury i oddać prawdziwość światła, które go otacza. Na początku lat 30 tych zaczyna się jego fascynacja kolorami, która doprowadza go również do zmiany techniki w nakładaniu formy. Jego warstwy stają się teraz cieńsze, pojawiają się również postacie skomponowane w charakterystyczny sposób przeczący perspektywie. W tym samym okresie, zaczyna on również eksperymentować z akwarelami. Traktuje je jako szkice pod przyszłe obrazy olejne, powstające już w jego pracowni.

W 1924 roku, w kolonii artystów w Gloucester poznaje siedemnaście lat od niego młodszą Sally Michel, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Dwa lata później bierze z nią ślub, wcześniej fałszując swoją datę urodzenia na 1893 tak, aby różnica wieku, nie była między nimi rażąca. Przynajmniej na papierze.

Sally Michel była już wtedy obiecującą malarką. Jednak, jak każda porządna amerykańska żona, poświęciła swoją karierę na rzecz męża, podejmując pracę ilustratora. W ten sposób Milton mógł zająć się w pełni malarstwem. Po ślubie para przeprowadziła się do Nowego Jorku, który pęczniał wręcz od mieszkających w niej artystów. Stał się on dla młodego Miltona swoistą szkołą malowania. Godzinami włóczył się po galeriach, chodził na wystawy i chłonął wszystko, co zobaczył. Potem wiernie kopiował w zaciszu swojej pracowni na Broadwayu. W 1929 roku otworzyła się świątynia – Muzeum Sztuki Współczesnej. To tam, Milton kieruje swoją uwagę w stronę europejskiego malarstwa. Nowy Jork, niczym Paryż dla Renoira, staje się dla niego miejscem i źródłem wszelkiej inspiracji. Na jego pracach pojawiają się miejskie krajobrazy, ulice i kawiarnie, a także życie ludzi, które toczy się zza zamkniętymi drzwiami. W 1933 powstaje „Chariot Race” inspirowany malarstwem Henri Toulouse-Lautreca, którego prace Avery niejednokrotnie podziwiał w Nowym Jorku. Trudno się zachwycać tym obrazem, skoro wszystko pojawiło się wcześniej.

Milton Avery, Chariot Race, 1933.

Przełom w karierze Miltona następuje w 1944 roku, kiedy to ma miejsce jego pierwsza indywidualna wystawa w Philips Memorial Art Gallery w Waszyngtonie. W tym samy roku zaczyna być również reprezentowany przez wspomnianą galerię Paul Rosenberg & Co. Na dodatek, finansista i kolekcjoner sztuki Roy Neuberger, który wyznawał teorię, że należy inwestować w prace artystów współczesnych, kupuje od Valentine Gallery 35 obrazów.

Avery dostrzega Raoula Dufy i tworzy koronkowe obrazy, na których pienią się fale, niczym u mistrza z Le Havre. Dostrzega swojego rodaka Caldera, który przywiózł z Paryża serię scen cyrkowych, zanim zaczął wieszać na wietrze kolorowe blaszki.

Malarstwo Miltona staje coraz bardziej proste. Artysta używa teraz cieńszych warstw, odważniej nakłada kolory używając uproszczonych form, zastępujących tradycyjną perspektywę. Jego „Seated Girl with Dog” (1944) jest tego doskonałym przykładem. Do obrazu pozowała jego córka March oraz ich pies Picasso, którego imię tłumaczy wiele. Nawet dla psa Milton nie potrafił znaleźć oryginalnego imienia.

Avery tłumaczył swoje prace, że skupiają się one na tym, co najważniejsze przy jednoczesnym braku zbytecznych elementów. Od tego momentu, aż właściwie do końca jego kariery będzie on używał coraz prostszych form, kierując się nieuchronnie w stronę abstrakcji. W 1948 roku otrzymał nagrodę za „Sea and Rocks” podczas wystawy w Baltimore National Exhibition, a dwa lata później Paul Rosenberg zakupił 50 jego prac, dając mu tym, pewną stabilizację finansową. Dzięki zastrzykowi gotówki, udaje się on na początku lat 50. do Europy. To jego pierwsza i jedyna wyprawa na kontynent. Milton wyrusza najpierw do Francji, a potem do Wielkiej Brytanii, gdzie powstają małe formaty przedstawiające Tamizę. W 1952 roku nagle zaczyna interesować się drzeworytami. Ta fascynacja nie potrwa długo – 3 lata, ale dzięki niej stworzy 21 prac, głównie czarno-białych na japońskim papierze. Większość z nich, przy współpracy z żoną i córką.

Jego ostatnie prace pochodzące z okresu Cape Cod, w którym spędzał on często wakacje są nie tylko czystą abstrakcją, ale przede wszystkim brutalnie wierną kopią Marka Rothko. Nie ma w nich tej dramaturgii, którą widzimy w oryginale. Są ładnymi kompozycjami, które dobrze będą się prezentowały w niejednym wnętrzu, dopełniając kolory sofy lub zasłon. Ale w przypadku tych obrazów, nawet sam Milton nie był entuzjastą. Nie namalował ich zbyt wiele. Skoro nie przekonał nawet siebie, aby pójść tropem abstrakcji, to wydaje się, że Francis Bacon miał rację. Szkoda marnować drinka na niezdecydowanego artystę.

Milton Avery, Blue Sea, Red Sky, 1953

Avery Milton stał się symbolem amerykańskiego koloryzmu, niczego wielkiego nie dokonał, nie zmienił w historii sztuki, ani nie wyznaczył niczego nowego. Nie wiedzieć czemu zasłużył na taką opinię. To pytanie warto skierować do Rosenberga, który wykreował artystę i nadał mu swoistej legendy. O ile większość Amerykanów terminowała we Francji, w tym przypadku nie zdarzyło się nic takiego. Milton był raczej lokalnym artystą spełniającym się w nudnawej egzystencji, żyjąc skromnie, zgodnie z przykazaniami mieszczańskiego środowiska, które tak dotkliwie opisał John Dos Passos.

Royal Academy of Arts, Milton Avery, American Colourist 15 lipca — 16 października 2022

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj