Grzywkę miał tak prostą, że pierwsza myśl jaka przychodziła do głowy każdemu, kto z nim rozmawiał czy fryzjer użył do jej stworzenia linijki, czy też miał tak dobrze wprawioną rękę.

Jego niezwykle delikatna, wręcz kobieca twarz była zdominowana nie tylko przez wspomnianą już grzywkę, ale przede wszystkim, przez nieproporcjonalnie duży nos, którego nie sposób było nie zauważyć. Aubrey Beardsley był przy tym wszystkim niezwykle elegancki i jak twierdzili jego współlokatorzy, dbający o siebie, aż do przesady. Gdyby urodził się 100 lat później nazwano by go zapewne metroseksualnym lub czymś, równie bezsensownym.

Aubrey Beardsley. Fot: Hulton Deutsch

Beardsley wyglądał jak model z żurnala. Był uroczy, przystojny i pewny siebie. A przy tym diabelsko zdolny. W ciągu sześciu lat swojej kariery osiągnął to, czego innym nie udaje się przez dziesięciolecia. Zbudował sobie pozycję lidera w tworzącej się, dopiero co dziedzinie jaką było ilustrowanie książek. Stał się symbolem dekadenckiej Brytanii, dandysem, który żył zachłannie, gdyż wiedział, że jego czas jest krótki. Kiedy zdiagnozowano u niego gruźlicę, jego życie zamiast spowolnić, nabrało tempa. Początkowo nic nie wskazywało na to, że syn jubilera z Brighton odmieni oblicze sztuki. Jego kariera przebiegała bowiem zwyczajnie, według z góry przyjętego scenariusza, który czekał każdego porządnego urzędnika w XIX wiecznej Anglii. Jednak los miał inne plany. Aubrey od dziecka był niezwykle wrażliwy i spostrzegawczy. Lubił przy tym rysować i marzyć o wielkich podróżach. Pod tym względem, niewiele pewnie różnił się od innych, wiktoriańskich dzieci, którym przyszło żyć w czasach, kiedy Brytania zmieniała świat. Jego dusza karmiła się nie tylko sztuką, ale także muzykę i literaturą, która to miała ogromny wpływ na jego późniejsze prace. Kiedy przeprowadził się do Londynu w 1888 roku, zamieszkał przy 32 Cambridge Street w Pimlico. W dzielnicy, która nie miała w sobie nic z blichtru pobliskiej Belgravii, za to miała kilka dobrze zaopatrzonych księgarni, w których zaspakajał swój głód młody Beardsley.

Aubrey Beardsley, ok. 1895

Czytał zarówno powieści, jak i książki medyczne. Zafascynowany był życiem płodowym człowieka, embrionami oraz wszelkimi zniekształceniami ciała. Kochał wielkich francuskich pisarzy, których czytał w oryginale. Zachłystywał się Daudetem, Dumasem, Zolą. Ale to Flaubert, Prevost i Balzac mieli największy wpływ na tematykę jego późniejszych ilustracji. To oni wprowadzili go w nowy, fascynujący obszar jakim jest seks. Francuscy pisarze traktowali ten temat ze szczególną szczerością i cynizmem, który to, angielskie salony przyprawiał o ból głowy. Chociaż, jak powszechnie wiadomo era wiktoriańska do najbardziej pruderyjnych nie należała. Beardsley widział w akcie seksualnym coś więcej niż tylko akt reprodukcyjny. Dla niego była to pewnego rodzaju gra, zabawa, ale przede wszystkim radość wynikająca z zaufania, którym obdarza się dwoje kochanków. Był absolutnie bezpruderyjny i tą bezpruderyjność widać w jego grafikach. Jego niesamowita zdolność do obserwacji, a następnie do przełożenia jej na język artystycznej groteski była niczym dynamit rozwalający gorset współczesnego społeczeństwa.

Na początku swojej londyńskiej kariery, Aubrey Beadsley wraz ze swoją młodszą siostrą Mabel, odkrywali wspólnie świat sztuki. Tych dwoje młodych ludzi łączyły nie tylko więzi krwi, ale wspólne zainteresowania, które pozwalały im na ucieczkę od szarej i dość przygnębiającej rzeczywistości, w której przyszło im żyć. Jego pierwszą fascynacją byli Prerafaelici, a zwłaszcza Edward Burne-Jones, którego pewnego wieczoru odwiedził wraz z Mabel. Miał wtedy 19 lat i teczkę pełno szkiców. Jones organizował tzw. Dni Otwarte, podczas których można było zwiedzić jego studio. I tak, pewnego letniego wieczoru 1891 roku tych dwoje śmiałków zadzwoniło do drzwi przy 41 Kensington Square. Otworzył im lokal. Ku ich rozczarowaniu, poinformował ich, że niestety, ale dzisiaj nie ma już możliwości zwiedzania studio. Może innym razem…  Tak więc Aubrey i Mabel odeszli z kwitkiem. Nie zdążyli jednak dojść do końca ulicy, kiedy to sam Burne – Jones, owinięty jedynie w szlafrok, narzucony na pasiastą piżamę, dogonił ich oraz zaprosił do siebie.  Nie wiadomo dokładnie, co go do tego sprowokowało. Czy Burne usłyszał głosy dwojga zawiedzionych młodych ludzi i zrobiło się mu ich nadzwyczajnie żal? Czy też, po prostu, miał tego dnia ochotę, z kimś sobie porozmawiać? Tego już prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Kiedy zwiedzanie pracowni dobiegło końca Edward Burne – Jones spytał się, czy może zobaczyć jego prace. Aubrey ochoczo się zgodził. Edward przeglądał je w skupieniu, po czym wydał wyrok: będziesz wielkim artystą. Jego przepowiednia szybko się sprawdziła. Do świata ilustratorów wprowadził Beardsley’a jednak nie on, lecz Jospeh Pennell, powierzając mu przygotowanie ilustracji do The Studio.

Aubrey Beardsley, Ilustracja do The Yellow Book (1894)

Od tego momentu, Aubrey zaczął rysować z coraz to większą śmiałością. Używał tylko chińskiego, czarnego atramentu.  Był coraz bardziej pewny tego, że grafiki mogą i do pewnego stopnia powinny, zastępować słowa. Dla niego ilustracja była nie tylko pomocą w odczytaniu historii, do której się odnosi, ale wręcz oddzielną opowieścią. Książką samą w sobie. Jego czarno – białe ilustracje są pełne niuansów, symboli i niedopowiedzeń. Są swoistego rodzaju labiryntem, z którego wyjść mogą jedynie intelektualiści. Pozostali giną po kilku minutach, nie wiedząc nawet dlaczego. Oscar Wilde był przekonany, że za groteską artysty stoi pewna filozofia. Aubrey, jak to już było powiedziane, był doskonałym obserwatorem. Odbierał rzeczywistość na dwóch płaszczyznach: percepcji rzeczywistej i percepcji symbolicznej. W jego pracach widać nie tylko wpływ art nouveau, ale także japońskich drzeworytów, a zwłaszcza Shunga (erotyków). Jednym z prekursorów japonizmu w sztuce brytyjskiej był wspomniany wcześniej Edward Burne-Jones. I to właśnie on, a nie ukiyo-e, był źródłem inspiracji dla Beardsley’a.

To, co Beardsley wprowadził, to pojedyncze linie, które tworzą całość przekazu. To właśnie ten linearny styl stanie się, jednym z charakterystycznych cech anglo-japońskiego Art Nouveaux. Doskonałym przykładem jest tutaj Peacock Skirt (1893), ilustracja wykonana przez Beardsley’a do „Salome” Oscara Wilde’a. Grafika ta, łączy w sobie elementy kultury japońskiej, jak choćby kimono z elementami kultury zachodniej, jak pawie pióra.

The Peacock Skirt, 1893, Aubrey Beardsley, Ilustracja do Salome Oscara Wilde’a

Beardsley był niezmiernie ciekawy innych ludzi. Tego, jak się zachowują, jak reagują w sytuacjach intymnych, gdy nikt na nich nie patrzy. Miał przy tym ogromne poczucie humoru oraz dystans do siebie samego. Mawiał, że bez groteski byłby niczym, że cały świat jest groteską i że on, chce tą śmieszność uwiecznić. Jednak to, co wstrząsnęło wiktoriańskim społeczeństwem, to nie owe groteski, ale seria buduarowych grafik, na których królują penisy w wzwodzie, noszone dumnie niczym samurajskie miecze.  Ówczesne magazyny nie podzielały jednak tego rodzaju ciekawości sprawami intymnymi, preferując pozostawienie ich w cieniu sypialni zasłoniętej podwójnymi kotarami.

Istotna w karierze Aubreya była znajomość z Oscarem Wildem. Beardsley narysował ilustracje do angielskiego tłumaczenia „Salome”, która swój debiut miała w języku francuskim. Wilde był zachwycony – oto nareszcie ktoś, kto rozumie, co piszę – wykrzyknął w zachwycie, gdy pokazano mu pierwsze szkce.  Przyjaźń z Wildem nie trwała zbyt długo, gdyż okazało się, że Oscar nie ma poczucia humoru. Nie był zachwycony, gdy Beardsley narysował go pod postacią opasłego słoneczka – To jest poczucie humoru niegrzecznego chłopca z podstawówki – stwierdził pewnego dnia i odciął się od Beardsley’a. Dla wielu mu współczesnych groteska, którą uprawiał Aubrey  Beardsley była jak absynt – działała na nerwy i była szkodliwa. Oscar Wilde zemścił się wkrótce pociągając Aubreya prawie na dno. W 1895 roku został aresztowany za czyny homoseksualne. Podczas aresztowania miał przy sobie The Yellow Book – magazyn redagowany i ilustrowany właśnie przez Aubrey Beardsley’a. Na panikę społeczną nie trzeba było długo czekać, tak samo jak na sąsiedzki sąd, który domagał się zwolnienia Beardsley’a z posady głównego ilustratora. W tym czasie z pomocą przyszło mu dwoje ludzi. Pierwszym z nich był André Raffalovich, francuski poeta i pisarz, a w dodatku także homoseksualista i opiekun artystów.  Drugim był Leonard Smithers – były prawnik, który przekwalifikował się na sprzedawcę książek. To właśnie oni zaproponowali Beardsley stworzenie konkurencyjnego pisma dla The Yellow Book. I tak powstał The Savoy – manifest przeciwko wiktoriańskiemu materializmowi. Mimo, że wydano jedynie 8 numerów, pisali do niego najwięksi. Wśród nich takie ikony literatury jak: W. B. Yeats, Max Beerbohm, Joseph Conrad, czy William Thomas Horton.

Aubrey Beardsley, 1893, Ilustracja do Salome Oscara Wilde’a

Jesienią 1897 roku kondycja zdrowotna Beardsley’a uległa znacznemu pogorszeniu. Ratunkiem wydawał się być wyjazd do Francji, do Menton. Tam też rozpoczął swoje ostatnie grafiki – ilustracje do Volpone Bena Jonsona. Niestety śmierć odnalazła drogę do domu Beardsley’a. Przyszła jak zawsze, za wcześnie i nieproszona. Aubrey Beardsley umarł 16 marca 1898 roku mając zaledwie 25 lat, pozostawiając po sobie niedokończone życie i stertę szkiców. Leży pochowany na małym cmentarzu w Menton.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj