Francis Bacon przez całe swoje życie fascynował się twórczością van Gogha. Był jednym z jego pierwszych źródeł inspiracji, można powiedzieć, że podobnie jak Pablo Picasso, wpłynął na decyzję młodziutkiego projektanta mebli i dywanów, aby malować.
W pierwszych latach swoich pobytów we Francji, intensywnie oglądał w muzeach dziewiętnastowiecznych artystów, takich jak Ingres, Degas czy Manet. Lecz tylko van Gogh wywoływał w nim emocje, niepodobne do innych.
Head of Man – Study of Drawing by Van Gogh, 1959
Bacon czytał listy van Gogha. Fascynował się jego życiem, wędrówkami i szukaniem natchnienia. Nie podzielał zachwytów van Gogha nad Hiroshige. Słabo go pociągała twórczośc ukiyo-e. Mimo to, przetworzona przez Holendra natura z japońskiej matrycy, stała się dla Bacona absolutnym arcydziełem. Namalował głowę artysty, choć miała być papieską. Od 1951 roku, powstały liczne jego obrazy dedykowane Holendrowi. A wszystko przez “The painter on the road to Tarascon” z 1888 roku, zniszczony w czasie wojny, który Bacon znał jedynie z reprodukcji. Francis Bacon zainteresował się polną drogą niedaleko Arles i namalował swoją dedykację dla van Gogha, który tamtędy wędrował. Pierwszy raz pokazał nowe obrazy w Hanover Gallery w 1957. Wszystkie trafiły z czasem do prywatnych kolekcji.
Ale wspomniane doświadczenie Francisa Bacona to nie tylko ów zniszczony obraz. W 1956 roku obejrzał w Londynie film Vincente Minneli na podstawie Pasji Życia, gdzie w rolę van Gogha wcielił się Kirk Duglas, a Anthony Quinn w postać Paula Gauguina. I wtedy nagle zapragnął pojechać do Arles, do owego żółtego domku. W prowansalską podróż zabrał swojego kochanka Petera Lacy, który tej obsesji Bacona akurat nie podzielał.
O śmierci Vincenta van Gogha niewiele mówił, przywołując raz poemat Yeatsa The Second Coming, albo słowa Artaud, że samobójstwo malarza było oczywistym fragmentem społecznym, w tym sensie, że nie był szalony, lecz żył w skonfliktowanym świecie i nie był w nim akceptowany.
Dziś jak wiemy Antonin Artaud pomylił się, przecież nie mógł wiedzieć o faktach śmierci malarza, które zostały ujawnione dużo później, ale jego esej należy do najznakomitszych tekstów o życiu van Gogha.
Francis Bacon też nie wiedział wtedy, że wypadki ostatnich dni artysty w Auvers-sur-Oise miały inną przyczynę niż początkowo sądzono…
Poeta Apollinaire napisał: „żeby powoli mijały godziny jak powoli idzie pogrzeb”. A niemal trzy dekady wcześniej, Vincent van Gogh paląc fajkę, pewnego lipcowego poranka, mruczy ze złością do siebie: czy ktoś wreszcie wyjmie tę kulę i rozpruje mój brzuch?
Niestety, dwaj lekarze, obecni wtedy w Auvers nie potrafili tego zrobić: doktor Mazery był położnikiem, a Gachet zwykle leczył nerwice. Za to policjant, wezwany do oberży Ravoux zanotował: „w niedzielę 27 lipca, niejaki van Gogh, trzydziestosiedmioletni malarz holenderski, zamieszkały w Auvers, postrzelił się z pistoletu, na polach za miastem, jako że był ranny, wrócił do swego pokoju, gdzie zmarł dwa dni później…”
Nie wiemy zbyt wiele na temat tego wydarzenia – samobójstwa, a może postrzału…
Jest kilka wersji na ten temat, jedna opowiada o romantycznej scenerii pola pszenicy, gdzie Vincent malował, druga o ukradzionym pistolecie René Secrétana, który przyznawał, że to była jego broń, którą wcześniej nabył w Paryżu podczas Wystawy Powszechnej, wreszcie jest relacja, złożona wiele lat po tych wydarzeniach, a złożyła ją Adeline, córka oberżysty Ravoux, że Vincent pożyczył broń od jej ojca w celu odstraszenia kruków… Jest też wersja, że był to nieszczęśliwy zbieg okoliczności, o czym świadczy obdukcja doktora Gacheta, z której wynika, że strzelać musiał oburącz, kierując lufę ku dołowi, niby do serca, ale niekoniecznie. W końcu dziura była w brzuchu, a kula utkwiła w jego wnętrzu i ostatecznie spowodowała śmierć malarza…
Vincent umarł w ramionach brata Théo, z którym tak niemiłosiernie pokłócił się dwa tygodnie wcześniej w Paryżu i którego tak bardzo pragnął w Auvers…
Odszedł chwilę po pierwszej w nocy, 29 lipca 1890 roku.
Émile Bernard, wybitny malarz, uczeń Paula Gauguina przybył do Auvers na pogrzeb van Gogha i zaraz potem napisał: „w niedzielny wieczór udał się na pola za miastem, oparł sztalugi o stóg siana i poszedł za château, by strzelić do siebie z pistoletu…”
Wystrzał padł nie na polu zboża, lecz na drodze w zakamarkach wsi Chaponoval…
Na pogrzebie byli Lucien Pissarro, którego znamy doskonale z listów od jego ojca, genialnego impresjonisty Camille, był też Charles Laval, jeden z wielkich szkoły Pont-Aven, przyjaciel Gauguina z którym podróżował na Martynikę. Był Tanguy, bohater wielu anegdot z czasów paryskiej bohemy, jego słynny sklep istnieje do dziś.
Study for a Portrait of Van Gogh IV 1957
Pogrzeb zaczął się o godzinie 15. Organizował go malarz Anton Hirschig, który mieszkał w oberży w pokoju obok Vincenta. Nad trumną przemówił doktor Gachet, który van Gogha w ogóle nie znał… Proboszcz z Auvers nie zgodził się na odprawienie nabożeństwa.
Rok po śmierci Vincenta, zmarł jego brat Théo. Dopiero po wielu latach Jo Bonger, jego żona, zdecydowała o sprowadzeniu szczątków Théo do Auvers, aby obaj bracia, na wieki spoczęli obok siebie. Jego śmierć także otacza tajemnica. Wiemy, że poprzedzające miesiące, pogrążony w depresji i osamotnieniu, oczekiwał ostatniego tchnienia, licząc jak Apollinaire, że „przyjdzie powoli…”
Napis na nagrobku wymyśliła Jo. Spełniając ich wolę o byciu razem na zawsze. Trzeci z braci Cor, ranny w wojnie burskiej, umarł w Transwalu, mając ledwie trzydzieści dwa lata. Wil van Gogh, ich siostra, spędziła czterdzieści lat w zakładzie psychiatrycznym, zmarła w 1941 roku w Ermelo.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj